W Kędzierzynie-Koźlu taki mamy klimat. Afery, skandale i donosy to norma

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Jedna z ostatnich spraw to akt oskarżenia do sądu przeciwko Andrzejowi Kopciowi, radnemu miejskiemu Platformy Obywatelskiej (w środku).
Jedna z ostatnich spraw to akt oskarżenia do sądu przeciwko Andrzejowi Kopciowi, radnemu miejskiemu Platformy Obywatelskiej (w środku). archiwum
Spór jest istotą demokracji. Istotą demokracji w Kędzierzynie-Koźlu jest naparzanka wszystkich ze wszystkimi. Kiedy brakuje słów i argumentów, chwyta się rywala za bary albo składa donos. W dobrym tonie jest ukatrupić politycznie kolegę z własnej partii.

Prawdziwe i dęte afery, skandale, przepychanki, a nawet bójki - kończąca się powoli kadencja władz Kędzierzyna-Koźla zapisze niechlubną kartę w historii opolskiego samorządu. A im bliżej wyborów, tym bardziej wszyscy skaczą sobie do gardeł.

- Mi się to już wszystko pier... - dosadnie powiedział mi niedawno do słuchawki jeden z kędzierzyńskich prokuratorów, gdy w imieniu gazety poprosiłem o informacje na temat kolejnego donosu złożonego przez kędzierzyńskich polityków.

Nie ma mu się co dziwić, bowiem kędzierzyńscy politycy wydeptali do prokuratury ścieżkę, z której nie mają zamiaru rezygnować. Jedna z ostatnich spraw to akt oskarżenia do sądu przeciwko Andrzejowi Kopciowi, radnemu miejskiemu Platformy Obywatelskiej.

Donos złożył wiceprezydent miasta Paweł Rams, który widział, jak Kopeć łapie za poły płaszcza radnego PiS Roberta Młodzińskiego. Polityk PO potrząsnął solidnie partyjnym konkurentem. Mówi, że chciał mu wytłumaczyć, co to jest honor. Efekt: zarzuty o naruszenie nietykalności funkcjonariusza publicznego. Sąd już niedługo ma rozpoznać sprawę.

Kopeć ową ścieżkę do prokuratura dobrze zna, bo sam składał tam doniesienie. Dotyczyło prezydenta Tomasza Wantuły i szefowej jego gabinetu Haliny Damas-Łazowskiej. Poszło o to, że Damas-Łazowska wysyłała esemesy do szefowej Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej z nazwiskami kandydatów o pracę. Rzekomo po to, by ich zatrudnić.

"Afera esemesowa" - jak ją ochrzczono - została już umorzona, podobnie jak "afera naciskowa". Z kolei "afera podsłuchowa" czeka jeszcze na pełne wyjaśnienie. I tak afera goni aferę.

Tydzień temu do prokuratury wezwany został Tomasz Wantuła i jego zastępca Paweł Rams. Wyszli z zarzutami działania na szkodę gminy i niedopełnienia obowiązków. Poszło o kontrowersyjną likwidację szkół podstawowych.

Doniesienie złożył wojewoda opolski Ryszard Wilczyński, kolega Kopcia z partii. Od początku kadencji to właśnie na Wantułę i ludzi z jego otoczenia donosów było najwięcej.

PO, PiS i SLD chcieli grać razem

Niechęć, a w wielu przypadkach nienawiść do prezydenta zjednoczyła samorządowców, których wydawało się, że nie jest w stanie połączyć nic. Wspólny front przeciwko włodarzowi miasta stworzyli politycy Platformy Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości oraz Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

To oni tworzyli trzon komitetu, zwanego obywatelskim, który miał pozbawić Wantułę stanowiska prezydenta na rok przed końcem kadencji. W tym celu zorganizowali referendum. Inicjatywa nie wypaliła, bo do urn poszło mniej niż 10 procent uprawnionych do głosowania. W efekcie referendum uznano za nieważne (chociaż ci, co poszli, zagłosowali za odwołaniem prezydenta).

Jego inicjatorzy jeszcze przed samym głosowaniem ustalili, że gdy uda się obalić Wantułę, to wspólnie wybiorą kandydata na prezydenta. Po referendalnym triumfie prezydenta postanowili nie rozchodzić się we własne strony, tylko spróbować jednak wybrać wspólnego kandydata, ale już do zaplanowanych na najbliższą jesień wyborów samorządowych.

Główne skrzypce w tej operacji grali członkowie PO i SLD. Platforma była skłonna poprzeć kandydata lewicy pod warunkiem, że nie będzie to człowiek z legitymacją partyjną.

Padło m.in. na Wojciecha Jagiełłę, przewodniczącego rady miasta i członka klubu SLD w radzie. Wydawało się, że sprawa jest dogadana, ale lewica postanowiła inaczej i wybrała na swojego kandydata Wiesława Fąfarę, który był już prezydentem Kędzierzyna-Koźla przez dwie kadencje (2002-2010).

- Na bazie niechęci do Tomasza Wantuły, który tak bardzo podzielił kędzierzyńską scenę polityczną, wyrosła inicjatywa połączenia sił, by skutecznie odebrać mu władzę - opowiada jeden z samorządowców. - Ale kiedy przyszło do konkretów, to się okazało, że i tu nie można znaleźć wspólnego języka. W tym mieście to już się chyba niczego nie uda zbudować.

SLD, który oskarża się o fiasko tej operacji, uważa, że postąpił dobrze.
- Uznaliśmy, że Wiesław Fąfara będzie najlepszym kandydatem, chociaż to prawda, że pojawiły się inne propozycje - mówi Jolanta Konsek, przewodnicząca SLD w Kędzierzynie-Koźlu.

Zrobiliśmy starym kolegom na złość

Fakt, że członkowie konkurujących ze sobą partii nie mogą się wznieść ponad polityczne podziały w imię wspólnego sukcesu, to jeszcze nic. Prawdziwą groteską jest to, co stało się i trwa do dziś w samej Platformie Obywatelskiej.

Władze regionalne rozwiązały dwa lata temu kędzierzyńskie struktury tej partii. Operację nazywano "czyszczeniem po Węgrzynie". Ówczesny poseł Robert Węgrzyn został usunięty z partii, ponieważ miał ambicje zastąpić szefa PO w regionie Leszka Korzeniowskiego.

Jednocześnie władze regionalne postanowiły pozbyć się kojarzonych z nim ludzi, pełniących funkcję miejskich radnych. Radni przestali być członkami PO i rozwiązali polityczny klub w radzie miasta. Teoretycznie powinni zostać radnymi niezrzeszonymi albo zaangażować się w jakąś inną samorządową inicjatywę. Ale nie chciani w Platformie samorządowcy postanowili zrobić psikusa swoim dawnym kolegom i zawiązali swój klub radnych pod szyldem opuszczonej niedawno Platformy.

W efekcie doszło do kuriozalnej sytuacji, w której dwóch "legalnych" członków PO w radzie miasta (Andrzej Kopeć i Łukasz Szostak) zostało radnymi niezrzeszenymi, natomiast oficjalny klub PO reprezentują ludzie, którzy nie są członkami tej partii (Grzegorz Chudomięt, Marek Niemiec i Tadeusz Urbańczyk).

- Tak, przyznaję, chcieliśmy zrobić naszym kolegom na złość - nie kryje Grzegorz Chudomięt.

Szef PO w powiecie kędzierzyńskim Dariusz Szymański oburza się na takie praktyki. - Nieuprawnione używanie nazwy Platformy Obywatelskiej może być źródłem wielu nieporozumień, gdyż poglądy i opinie głoszone przez radnych tego klubu mogą zostać uznane przez wyborców za oficjalne stanowisko lokalnych władz PO - podkreśla Szymański.

Radni z "fałszywego" klubu tłumaczą, że nie mają ochoty chodzić po sądach. Dlatego nie wykluczają, że zmienią nazwę zrzeszenia na Klub Byłych i Niechcianych Członków Platformy Obywatelskiej.

Szorstka przyjaźń kolegów z PiS

Wojny domowe to nie tylko specjalność PO. W lokalnych strukturach PiS też jest ciekawie. Tu za bary chwycili się Adam Sadłowski i Robert Młodziński. Ten pierwszy debiutuje w samorządzie, ale pierwszą kadencję mógłby uznać za udaną, partia powierzyła mu nawet stanowisko wiceprzewodniczącego rady miasta.

Sadłowski oficjalnie zarzucał jednak Młodzińskiemu, że ten czasami wspiera swoimi głosowaniami prezydenta Wantułę. Wytykał też, że jego ciocia oraz żona znalazły pracę w miejskich instytucjach (pierwsza jako szefowa rady nadzorczej, a druga na stanowisku wicedyrektora ośrodka sportu).

Kariera Sadłowskiego rozwijała się obiecująco, aż nagle gruchnęła wieść, że... zrezygnował on z partii. Plotka mówi o jakichś hakach , ale szczegóły do dziś nie wypłynęły. Ani Sadłowski, ani szef PiS w regionie Sławomir Kłosowski do teraz nie poinformowali także o szczegółach tej tajemniczej rezygnacji.

- Zostałem wypchnięty z partii, ale należę do tej grupy polityków, która nie pierze swoich brudów na zewnątrz - mówi Adam Sadłowski. Liczy na to, że kiedyś wróci do PiS.
Niektórzy typowali wcześniej Sadłowskiego na kandydata na prezydenta Kędzierzyna-Koźla. Teraz nikt nie ma pojęcia, kogo wystawi PiS.

Czy kolejna kadencja zmieni kulturę prowadzenia polityki w kędzierzyńskim samorządzie? Niekoniecznie, spore szanse na reelekcję daje się bowiem mającemu najwięcej wrogów Tomaszowi Wantule.

Wielu politycznych adwersarzy dysponujących sporym elektoratem gotowych jest rozerwać go na strzępy. Ale stoi za nim, również niemała, grupa gotowych poprzeć go urzędników i mieszkańców, którzy bardzo dobrze oceniają jego pracę.

Do pierwszej grupy należą głównie ci, których Wantuła odsunął od samorządowego tortu, zwalniając z intratnych stanowisk, bądź tacy, którzy szli z nim do wyborów, ale na konfitury się nie załapali. Analogicznie, do największych apologetów Wantuły należą teraz ci, którym dał posady w samorządowych instytucjach, czyli trochę władzy i całkiem niezłe pieniądze.

Ci pretorianie będą go bronić do ostatniej kropli krwi. Prezydent zdobył też bardzo cenne poparcie szefów rad osiedlowych, którym obiecywał różne inwestycje. Inna sprawa, że wiele tych obiecanek nie przełożyło się na konkrety, ale Wantuła zwalił winę na radnych, którzy namieszali mu w budżecie.

Wszyscy się na mnie uwzięli

- Jestem pierwszym niezależnym prezydentem Kędzierzyna-Koźla. Lokalni przedstawiciele partii politycznych nie mogą się z tym faktem pogodzić, czego efektem są określone zachowania np. w radzie miasta - skarży się Tomasz Wantuła. - Cóż, dla niektórych polityków dziury w Kozielskiej to polityka. Dla mnie nie, to problem mieszkańców i miasta, którego rozwiązanie trzeba znaleźć.

Prezydent przekonuje, że to on jest ten dobry, a radni to ci źli. - Przykładem jest projekt budżetu na 2014 rok - opowiada. - Był on odzwierciedleniem potrzeb mieszkańców, nie Tomasza Wantuły. Ja traktuję mieszkańców poważnie, czego nie można powiedzieć o części radnych. Przykładem jest chociażby park edukacyjny w Kłodnicy. Przez 20 lat stała ruina basenu i wreszcie jest na nią pomysł i pieniądze. Radni tę inwestycję wykreślili jednak z budżetu. Dlaczego? Dominuje myślenie "byle Wantule się nie udało". Ale tak naprawdę straci całe miasto.

Zupełnie inaczej sprawę widzi przewodniczący rady miasta Wojciech Jagiełło: - Prezydent nie chce z nami współpracować i to po jego stronie leży wina za wiele złych rzeczy, które cały czas mają miejsce w tym samorządzie.

Jagiełło twierdzi, że Tomasz Wantuła mógłby wyjść z klinczu, gdyby choć raz posypał sobie głowę popiołem i przyznał się do błędu, stwarzając tym samym grunt pod pojednanie ze zwaśnioną radą.

- W sprawie tej nieszczęsnej likwidacji szkół można było pojechać do wojewody, uderzyć się w pierś, powiedzieć, że to błąd, i zapytać, jak z tego wyjść. Znalazłoby się jakieś rozwiązanie, być może nie byłoby zarzutów prokuratorskich - opowiada szef kędzierzyńskiej rady miasta. - Ale tu nie było woli.

Samorządowcy w takie scenariusze jednak nie wierzą.
- Wantuła pokajałby się przy wojewodzie, który doniósł na niego do prokuratury? Dobre sobie - kręci głową jeden z samorządowców. - Tu już wszystko poszło za daleko, wszyscy donoszą na wszystkich, każdy zagiął parol na każdego, a chęć zemsty przesłania racjonalne argumenty wyjścia z tego piekiełka. I prawdopodobnie długo się nic nie zmieni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska