Grzegorz Fuławka: Jestem bojownikiem

Redakcja
Grzegorz Fuławka w swoim królestwie - pracowni  malarskiej i palarni zarazem.
Grzegorz Fuławka w swoim królestwie - pracowni malarskiej i palarni zarazem. Ewa Bilicka
Wynalazca: jego syrenka spalała tyle benzyny, co maluch. Artysta: najpierw bigbitowiec, teraz plastyk, a z jednym z jego portretów Jana Pawła II związana jest historia magiczna. Społecznik: stanął przeciwko decydentom i fali powodziowej.

Przy drodze na Cisek, na obrzeżach Kędzierzyna-Koźla, stoi w ogrodzie dom Grzegorza Fuławki. Przy bramie wjazdowej - tablica informująca, że tu mieszka artysta plastyk. Na podwórzu dużo się dzieje, jak to w obejściu majsterkowicza. Wita mnie mężczyzna o oryginalnej fryzurze - burza siwych gęstych włosów i bujna zaczesana na bok grzywka. Taką samą miał chyba w latach 60. i 70.

To były szalone bigbitowe lata. Na Zachodzie dziewczyny mdlały na koncertach Beatlesów lub Rolling Stonsów. My mieliśmy Czerwone Gitary oraz Skaldów, a w Kędzierzynie młodzież szalała podczas koncertów kapeli Kontury, w której Grzegorz był wokalistą. Gdy skończył naukę w Zespole Szkół Żeglugi Śródlądowej w Kędzierzynie, wrócił do rodzinnego Prudnika. Tam pracował w spółdzielni wielobranżowej. I został wynalazcą - po raz pierwszy, ale nie ostatni.

Racjonalizator
Wymyślił własną dmuchawę do siana. Takie urządzenia już istniały, ale polski rolnik nie mógł maszyny kupić od tak, od ręki. Trzeba było ową dmuchawę wychodzić, wystać w kolejkach, załatwić za łapówki i po znajomości.

- Wraz z kolegą opracowaliśmy prototyp, dokumentację i cały proces technologiczny. Wieść o wynalazku się rozniosła i zamiast poprzestać na jednym urządzeniu, spółdzielnia zaczęła je masowo produkować - mówi Fuławka.

Pan Grzegorz wraz z kolegą - jako autorzy wniosku racjonalizatorskiego - otrzymali spore jak na czasy komuny pieniądze. - To znaczy takie, że mogłem umeblować mieszkanie - uściśla wynalazca.

Ale przestało być wesoło, gdy do wniosku racjonalizatorskiego chcieli się dopisać partyjni działacze. - Nie zgodziłem się i musiałem odejść z pracy. Cóż, byłem już wtedy typem wojownika.

Znów przyjechał do Kędzierzyna-Koźla, już z żoną i dziećmi, i zapuścił korzenie. Podjął pracę w Zakładzie Naukowo-Badawczym przy Azotach jako konstruktor specjalista.

Kuchnia, przedświąteczne porządki robi żona pana Grzegorza. Czas zaparzyć kawę - mocną męską plujkę, za PRL-u nazywaną "kawą po turecku". Akurat takie wynalazki jak ekspresy ciśnieniowe czy przepływowe oraz wszelkie inne "kawiarki"- nie zmieniły jego kawowych przyzwyczajeń.

Ale do wynalazków i udogodnień kędzierzynianin miał oczywiście zawsze bardzo pozytywne nastawienie. Po dmuchawie przyszedł czas na przerobienie syrenki na superoszczędne auto oraz nową konstrukcję pieca węglowego. Obecnie zaś wodę, jaka trafia do kranów, grzeją własnoręcznie zamontowane solary. Cóż, potrzeba matką wynalazków.

W czasach, gdy wszystko było na kartki, benzyna do auta też, pan Grzegorz jeździł syrenką. Auto paliło jak smok, szczególnie w porównaniu z "maluchem". Choć fiat 126p palił 6 litrów na 100 km, a syrenka 10 - właściciele tych aut otrzymywali taki sam przydział na paliwo.

- Chciałem jeździć syrenką, a nie trzymać auto w garażu czy też zmienić je na fiata 126p - mówi kędzierzynianin. - Ponieważ na chłodzenie w syrence zużywano wiele energii, a więc i paliwa, postanowiłem właśnie na tym zaoszczędzić i stworzyć całkowicie nowy układ chłodzenia. Nieraz z tego powodu musiałem się potem tłumaczyć milicjantom.

Fabryczne syrenki to były auta, w których - po otwarciu maski - było widać wszelkie wnętrzności, łącznie z chłodnicą i wentylatorem. Tymczasem milicjant podczas kontroli (a wówczas stróże prawa często zaglądali pod maskę aut), zamiast wentylatora i chłodnicy, widział pojemnik, coś na kształt etui na koło zapasowe.

- Patrzy milicjant na te okrągłe "badziewie" i szuka w nim kontrabandy. Podejrzanie pyta: co to jest? Musiałem tłumaczyć, żem konstruktor, a owo "koło zapasowe" to nowoczesna chłodnica. Poza tym nawtykałem do tej syrenki parę czujników, które miały alarmować, gdyby urządzenie zawiodło. Wyglądało to niczym mechanizm bomby - uśmiecha się Grzegorz Fuławka.

Wkrótce w Polsce było głośno o tzw. turbince Kowalskiego - to było urządzenie autorstwa inżyniera Alojzego Kowalskiego, które miało za zadanie zmniejszyć zużycie paliwa, zwiększyć stabilność pracy silnika fiata 126 oraz zwiększyć moc auta.

Fuławka nawet podejrzewał, że rozwiązania są bliźniacze z jego pomysłami. Okazało się jednak, że nie - pomysł Kowalskiego był całkiem inny. Gdyby Fuławka wówczas zechciał rozpowszechnić swój wynalazek, kto wie, może głośno byłoby też o jego chłodnicy, tak jak o turbinie Kowalskiego. Choć - z drugiej strony - warto wiedzieć, że to był fatalny czas dla wynalazców i nawet słynna turbinka nie trafiła do masowej produkcji.

- Mnie wystarczyło, że wynalazek sprawdził się we własnej syrence - mówi pan Grzegorz.
Oszczędzanie paliwa to kwestia wciąż aktualna. - Syn namawia mnie, aby sięgnąć po tamte rozwiązania, dostosować je do współczesnych aut. Kto wie, może będzie się bardziej opłacać moim autem jeździć na benzynę niż na gaz? - uśmiecha się kędzierzynianin.

Zalewamy "kawę po turecki". Dziś wodę w domu Fuławki grzeją solary. Ale nie takie kupione i zamontowane u "autoryzowanego przedstawiciela". Na takie fanaberaie kędzierzynianina nie stać, najbardziej optymistyczne szacunki mówią, że zwrot kosztów zakupu i montażu "autoryzowanych" solarów to kwestia nawet 10 lat! Fuławka chciał zaoszczędzić już, nie chciał czekać latami, aż energia słoneczna przyniesie mu czysty, ekologiczny zysk.

- Zdobyłem solary z odzysku, niby starej daty - mówi.

I zaczął czarować, przywracać im młodość, unowocześniać. Wreszcie je zamontował.
- Kaloryferów wodą z solarów nie napełnimy - przyznaje żona pana Grzegorza. - Ale z kranów leci nam już słoneczna woda i to jest czysta oszczędność!

Pan Grzegorz ma talent do wynajdowania patentów na tanią energię cieplną. Kiedyś Fuławkowie mieli w domu piec węglowy, niby nowoczesny, a jednak - jak się okazało - niewystarczająco.

- Opracowałem i rozrysowałem plan zupełnie innego obiegu spalin i straty na cieple i były o wiele mniejsze - mówi Fuławka. - Piec spalał o połowę mniej węgla niż jego wersja fabryczna i służył mi 10 lat, aż do powodzi w 2010 roku.

Właściwie dlaczego konstruktorzy wszystkich tych urządzeń nie wpadali na pomysły podobne do tych kędzierzynianina? Czemu nie wymyślili bardziej efektywnej chłodnicy albo bardziej oszczędnego obiegu spalin?

- Bo najtrudniej jest wymyślić to, co jest najprostsze. Genialne rozwiązania to proste rozwiązania - uśmiecha się pan Grzegorz. - Cały wic w polepszeniu pracy pieca polegał na wykorzystaniu oczywistej reguły, że ciepło zawsze ucieka w górę! Nie wiem, czemu konstruktorzy pieca kazali ciepłu podążać wijącą się poziomą drogą.

Artysta
W pokoju na parterze znajduje się minigaleria. Fuławka ma też swoje galerie w internecie, obrazy są sprzedawane także w "realu" w galeriach, choć obecne czasy nie srzyjają lokalnym plastykom. Kędzierzynianin uważa się za malarza realistę - bywa, że ucieka w prymitywizm lub surrealizm.

Pracownia malarska jest na piętrze, okno z widokiem na domy sąsiadów i pola. Stare meble, porozrzucane palety, farby, szkice, zdjęcia, niedokończone obrazy. I woń tytoniu. To jedyne miejsce w domu, gdzie gospodarz może palić papierosy, a potrafi wypalić ich nawet paczkę dziennie.

- Wie pani, czego uczą na kursach BHP? - mówi Fuławka, próbując - dla potrzeb fotografii do nto - ogarnąć nieco pracownię; ale przecież artystycznego nieładu nikt nie ogarnie. - Otóż tego, że jedynym miejscem pracy, gdzie dopuszczalny jest bałagan, jest właśnie pracownia artysty.

Fuławka zaczął malować po śmierci teścia, który był na tyle popularnym lokalnym artystą, że potrafił utrzymać ze sztuki siebie, swoją rodzinę i jeszcze wspierać krewnych.

- Po jego śmierci uznałem, że szkoda wyrzucać jego płótna, sztalugi, farby i pędzle. Gdy sprzedałem swój trzeci obraz, uznałem, że i w sztuce "zawalaczę" - mówi.

Kędzierzynianin miał w swym artystycznym życiu okres "papieski", to znaczy malował portrety Jana Pawła II. Było na nie wówczas ogromne zapotrzebowanie.

- Pierwszy raz zmierzyłem się z tym zadaniem nie "na zamówienie", ale dla własnej ambicji - mówi. - Bo narysować twarz papieża, którą wszyscy znają na pamięć i kochają, to prawdziwe wyzwanie.

Kolejne portrety robił już na zamówienie. Jeden z portretów Jana Pawła II pozostał w rodzinie i związana z nim jest niezwykła historia. - Namalowałem obraz i podarowałem ukochanej osobie. Wisiał na ścianie, na gwoździu, bo był dość nietypowych rozmiarów, nie kupiłem ani nie zrobiłem do niego ramy - opowiada pan Grzegorz. - Po paru latach rodzina postanowiła wymalować ściany w pokoju.
Ściągnięto więc ze ścian wszystkie półki i obrazy. Jakież było ich zaskoczenie, gdy zobaczyli to, co było pod obrazem Jana Pawła II. Otóż kurz za obrazem osiadał w ten sposób, że część ściany została biała, biel zaś miała kształt serca.

Doszło do rodzinnej narady: zamalowywać serce czy nie? Ostatecznie zapadła decyzja, że nie. Pokój z portretem JPII i sercem nie był do tej pory malowany.
- Nie powiem dokładnie, u kogo jest ten obraz, bo ludzie różnie reagują, a nuż zaczną tam pielgrzymować... - zastanawia się autor.

Społecznik
Mieszka w pięknej okolicy. Blisko trasy na Racibórz, ale w pobliżu pól i rzeki.
Gdy poznał projekty budowy obwodnicy Kędzierzyna, zauważył poważne zagrożenie. Obwodnica mogła - podczas ewentualnej powodzi - zamienić jego dzielnicę w basen, nasypy dróg powstrzymywałyby wodę przed powrotem do koryta. Pisał więc petycje, nagłaśniał sprawę w mediach, sam zresztą pracował jako lokalny dziennikarz.

- Zwracałem uwagę decydentom, że jeśli Odra wyleje, to nie będzie miała się potem jak cofnąć - wspomina. - Żona mnie wspierała, poprawiała moje pisma, przy niej szlifowałem swój styl.
Fuławka stał się osobą medialną, nie tyle jako lokalny artysta czy wynalazca, ale jako społecznik i wojownik o bezpieczeństwo małej społeczności.

Jednak obwodnicę wybudowano. Wkrótce przyszła powódź 2010 r. Scenariusze Fuławki się sprawdziły. Ludzie przy ul. Raciborskiej i w okolicy dosłownie kisili się w wodzie, która nie miała jak zejść, choć Odra łaskawie się cofnęła. Są gospodarze, którzy zbudowali tu swoistą arkę Noego - czyli ogromne i wysokie na kilka metrów wzgórze, na nim - pawilon dla krów i świń. Absurd? Tylko z pozoru, skoro okazuje się, że ów pomysł jest metodą na przetrwanie w realiach wykreowanych przez urzędników.

- Pomyślałem sobie, dlaczego mam godzić się z durnymi decyzjami urzędników, którzy niszczą nasze domy, pola, gospodarstwa? Walczę dalej i mam satysfakcję, gdyż teraz tworzymy już znaczną grupę, która zdecydowała się walczyć z władzami drogą prawną. Poszliśmy do sądu z pozwem zbiorowym. To sprawa bez precedensu - mówi.

Sąd Okręgowy w Opolu oddalił wprawdzie pozew cywilny 133 powodzian przeciw gminie i powiatowi, domagających się ustalenia odpowiedzialnych za szkody z 2010 r., ale sprawa powodzian z Kędzierzyna-Koźla wróci na wokandę - tak niedawno uznał Sąd Apelacyjny we Wrocławiu.
- Bo bojownicy się nie poddają - mówi Fuławka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska