Pracownik socjalny jak detektyw

Redakcja
Karina Miernik-Grędzińska, zastępca kierownika działu pomocy środowiskowej MOPR w Opolu, wizytując podopiecznych zawsze zagląda do lodówki, żeby sprawdzić, czy rodzina ma co jeść.
Karina Miernik-Grędzińska, zastępca kierownika działu pomocy środowiskowej MOPR w Opolu, wizytując podopiecznych zawsze zagląda do lodówki, żeby sprawdzić, czy rodzina ma co jeść. Sławomir Mielnik
Kiedy pracownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie idzie na wywiad środowiskowy, musi wykazać się dociekliwością. Dokładnie sprawdzić, jaka jest faktyczna sytuacja rodziny, która zwraca się o pomoc.

MOPR może udzielić pomocy finansowej rodzinie na jej wniosek. Zanim wypłaci zasiłek, musi sprawdzić, jak rzeczywiście wygląda sytuacja wnioskodawcy.

Z rozporządzenia o rodzinnym wywiadzie środowiskowym wynika, że pracownik MOPR może wizytować rodziny w godzinach urzędowania. Żeby pójść do nich wieczorem musi mieć na to pisemną zgodę dyrektora.

- Podopieczni o tym wiedzą - mówi Karina Miernik-Grędzińska, zastępca kierownika działu pomocy środowiskowej MOPR w Opolu. - Do południa rzadko się więc zdarza spotkać pijaną matkę czy ojca rodziny. Raczej zastajemy czyste mieszkanie i tylko doświadczenie życiowe podpowiada, by zapytać, co będą jadły na obiad dzieci, kiedy wrócą ze szkoły.

Uchylenie drzwi lodówki pozwala stwierdzić, czy - oprócz piwa - jest tam coś jeszcze. Bywa i tak, że po naszej wizycie, podczas której nie stwierdzamy żadnych nieprawidłowości, otrzymujemy pismo od pedagoga szkolnego, żeby objąć dziecko dożywianiem, bo chodzi głodne. Czasem spotykamy mężczyznę w roboczym ubraniu podczas każdej wizyty, a on twierdzi, że jest bez pracy, nie ma na czynsz i gaz.

Ale jest i tak, że pracownik socjalny odkrywa prawdziwy dramat. Komornik zajął za długi wypłatę. Rodzina z trojgiem dzieci nie ma z czego żyć.

- Wtedy idziemy do administracji i dystrybutorów mediów, błagamy o rozłożenie długu na raty - opowiada Karina Miernik-Grędzińska.

Bywa też i tak, że ubiegający się o pomoc partnerzy lub małżonkowie zgodnie wymyślają dramatyczne historie, żeby wyłudzić pomoc.

- Kobieta z dwojgiem małych dzieci oświadczyła, że nie może wrócić do domu, bo konkubent ją bije - relacjonuje Marzena Sedlaczek, kierowniczka rejonu opiekuńczego nr 1. - Po przeprowadzeniu wywiadu okazało się to nieprawdą. Młodzi ludzie chcieli znaleźć się w "Szansie" i dostać tym sposobem mieszkanie socjalne.

Na jednego pracownika socjalnego przypada ok. 130 środowisk.
- Stosunkowo najłatwiej jest nam w takich sytuacjach, gdy przykładowo ojcu rodziny założono Niebieska Kartę - kontynuuje Marzena Sedlaczek -. Wówczas rodziną zajmuje się Specjalistyczny Ośrodek do spraw Ofiar Przemocy albo jeśli rodzina ma status niewydolnej i jest pod opieką asystenta. Zdarza się, że docierają do nas złośliwie fabrykowane informacje o jakichś nieprawidłowościach. Każdy sygnał sprawdzamy, nierzadko angażując w to policję, z którą mamy bardzo ścisłą i dobrą współpracę.

Na taką nie można jednak liczyć z innymi instytucjami (kuratorzy sądowi, służba zdrowia, pedagodzy szkolni). Nie ma też empatii w społeczeństwie. Osoby starsze naprawdę potrzebujące pomocy krępują się o nią zwrócić. Sąsiedzi wiedzą, jak żyją ci starzy ludzie, a jednak nikomu tego nie sygnalizują.

- Mieliśmy i taki przypadek, że w skrajnych warunkach żyła cała rodzina w domu przeznaczonym do rozbiórki. Była tam zabiedzona i chora niepełnosprawna kobieta. Ta rodzina miała z czego żyć, ale naprawdę potrzebowała interwencyjnej pomocy. Bez sygnałów od społeczeństwa nie zawsze dotrzemy z nią na czas - mówią pracownicy socjalni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska