Stajemy się śmietnikiem dla wraków z Europy [sonda]

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
W ewidencji jest dużo pojazdów, które figurują w ewidencji, choć od dawna faktycznie nie istnieją.
W ewidencji jest dużo pojazdów, które figurują w ewidencji, choć od dawna faktycznie nie istnieją. Archiwum / PS
Co roku w garażach i stodołach jest rozbieranych nielegalnie nawet 650 tysięcy starych samochodów. Spora część z nich trafia do nas z zagranicy.

- Nie ma miesiąca, żebyśmy nie trafili gdzieś w ustronnym miejscu na kupę wyrzuconych części samochodowych - mówi Grzegorz Smoleń, komendant Straży Miejskiej w Nysie. - Same plastiki, bo resztę da się sprzedać. Pochodzą z co najmniej kilku pojazdów, i to sprowadzonych z Anglii czy Irlandii, bo kokpit ma kierownicę po prawej stronie.

Dzikie wysypiska likwidują władze gminy na koszt podatnika. Największą szkodę dla środowiska robią jednak oleje silnikowe czy inne płyny samochodowe, które w nielegalnych miejscach demontażu płyną prosto do gleby.

- Rocznie w oficjalnie zarejestrowanych i nadzorowanych stacjach demontażu przerabianych jest w Polsce około 350 tys. samochodów - szacuje Jakub Smakulski, prezes stowarzyszenia "Ekolog" firm z branży recyklingu. - Tymczasem powinno być przerobionych około miliona. Reszta trafia do szarej strefy.

Zobacz: Kraje UE bez samochodowych wraków?

- Jest coraz gorzej, nie jestem w stanie z nimi konkurować, bo ja za wszystko muszę zapłacić - przyznaje właściciel jednej z legalnych stacji na Opolszczyźnie. - Szacuję, że w moim powiecie legalnie przerabianych jest najwyżej 20 procent pojazdów do kasacji. Nielegalni działają coraz odważniej. Umieszczają swoje reklamy w gazetach, stawiają tablice przy drogach. Ich nikt nie kontroluje, a ja co chwilę mam kilka inspekcji, czy działam prawidłowo. Urząd się nie zajmie szarą strefą, dopóki nie ma zgłoszenia. A ja na nikogo donosić nie będę, bo boję się o siebie i rodzinę.

Wygląda to tak, że ktoś ma stary samochód, który ledwie jeździ albo już tylko stoi. Idzie do stacji recyklingu i słyszy, że może za wrak dostać 100 do 300 zł, a czasem nic. Szuka więc dalej i trafia na ogłoszenie "Skupuję wszystkie auta". Dzwoni, dowiaduje się, że oferują stówkę więcej. Podpisuje umowę kupna-sprzedaży i szczęśliwy idzie zgłosić sprzedaż w powiatowym wydziale komunikacji.
Tymczasem nowy właściciel rozbiera samochód w garażu czy stodole. Części zdatne do użytku wystawia do sprzedaży na Allegro w internecie. Złom tnie i odwozi do skupu. A resztę wyrzuca w krzaki.

- Zgodnie z przepisami nabywca w ciągu 30 dni powinien zarejestrować samochód - wyjaśnia Lidia Roszkowska z wydziału komunikacji w Prudniku. - Urząd nie ma jednak żadnej możliwości prawnej, żeby go do tego przymusić. Mamy dużo przypadków pojazdów, które figurują w ewidencji, choć od dawna faktycznie nie istnieją.

Zobacz: Samochody sprowadzane zza Odry coraz starsze

Teoretycznie nowy właściciel powinien ciągle płacić za auto obowiązkowe ubezpieczenie OC. W praktyce do umowy podstawia się figuranta - bezdomnego, bezrobotnego, który za butelkę wina udostępni swoje dane.

- W centralnym rejestrze pojazdów można znaleźć biedaków, którzy mają zarejestrowane po 200-300 aut, ale nikt się tym nie interesuje - komentuje Jakub Smakulski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska