Bio w zalewie eko. Rzecz o zdrowym jedzeniu

Redakcja
17 lat temu, jako pierwszy na Opolszczyźnie, na przestawienie gospodarstwa ze zwykłego na ekologiczne zdecydował się Teofil Furgol z Prószkowa. Fachu uczył się w Szwajcarii.
17 lat temu, jako pierwszy na Opolszczyźnie, na przestawienie gospodarstwa ze zwykłego na ekologiczne zdecydował się Teofil Furgol z Prószkowa. Fachu uczył się w Szwajcarii. Sławomir Mielnik
Zaczynamy bardziej dbać o zdrowe jedzenie. Jednak sklepów, które sprzedają biożywność z certyfikatem, trzeba szukać, a budki z fast foodami są na każdym rogu ulicy.

Andrzej Zawiślak został fanem zdrowej żywności kilka lat temu, kiedy jego żona zachorowała na raka. Kolejne serie chemii bardzo ją osłabiły, a lekarz powiedział, że dobrze byłoby w tej sytuacji pomóc organizmowi walczyć z chorobą i wyeliminować przynajmniej chemię z talerza.

Zainteresowałem się wtedy tym, co naprawdę zjadamy w warzywach, chlebie i mięsie, a im więcej zdobywałem informacji, tym bardziej byłem przerażony. Do wszystkich przetworzonych produktów, które codziennie zjadamy, dodawane są różnego rodzaju dodatki chemiczne, które mają za zadanie utrzymać dłuższy termin przydatności do spożycia, zapobiegać procesom gnicia, stabilizować wilgoć, przeciwdziałać zbrylaniu się produktów sypkich, barwić na kolor przewidziany przez producentów.

Do tego dochodzą spulchniacze, dosładzacze, przeciwutleniacze, które zwykłym zjadaczom chleba niewiele mówią. Światowy rynek dodatków do żywności ciągle się rozwija, a wartość sprzedanych specyfików szacuje się na dziesiątki miliardów dolarów.

Przeraziła mnie informacja, że niektóre gotowe dania, smakowicie wyglądające, produkuje się z... odpadów żywnościowych.

Nafaszerowane chemią nie zatrują konsumenta bezpośrednio po spożyciu, ale uczynią wiele szkód, jeśli ludzie będą się tym żywić latami. Nieodpowiednie odżywianie uważa się dziś za jedną z najistotniejszych przyczyn chorób cywilizacyjnych (nowotwory, nadciśnienie tętnicze, zawał serca, cukrzyca, otyłość, udar mózgu).

Serek tylko z certyfikatem

Kilka lat temu znalezienie produktów zdrowych nie było proste. Producenci wprawdzie zapewniali na etykietach, że np. ich paróweczki doskonale nadają się nawet dla niemowląt, ale dopiero skandal konsumpcyjny spowodował ujawnienie prawdy, że w tych kiełbaskach była śladowa ilość mięsa.

Systematycznie prowadzona w mediach kampania informacyjna uświadomiła Zawiślakowi, że pewność, iż produkt jest wolny od chemii, daje tylko widoczny na etykiecie certyfikat instytucji powołanej do jego nadania.

Rolnik czy producent wędlin musi spełnić bardzo restrykcyjne warunki, by mógł opatrzyć swój wyrób napisem "biożywność", gwarantującym, że jest on wolny od chemicznych dodatków.

Mimo że tak trudno otrzymać certyfikat czystości chemicznej, w kraju powstaje coraz więcej takich gospodarstw, które decydują się na spełnienie wysokich wymagań, głównie dlatego, że rośnie liczba świadomych konsumentów, zwiększa się popyt. A wraz z nim szanse na to, że z ekologicznego gospodarstwa da się wyżyć.

Niestety, liczba tych gospodarstw nie powiększa się na Opolszczyźnie tak szybko, jak to się dzieje w innych regionach.

- W naszym regionie jest ich tylko 95, podczas gdy np. na Podkarpaciu 3-4 tysiące - informuje Andrzej Pawłowicz, opolski wojewódzki inspektor Inspektoratu Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. Wiąże się to ze strukturą regionalnego rolnictwa.

Na naszym terenie, gdzie są dobre gleby, większość stanowią wielkotowarowe, kilkudziesięciohektarowe gospodarstwa. A swoją szansę na rynku produktów ekologicznych znajdują posiadacze kilku hektarów ziemi. My nie nadajemy certyfikatów.
Robią to prywatne spółki, które funkcjonują poza naszym regionem, ale nasi inspektorzy właśnie je kontrolują.

Chodzi nie tylko o sprawdzenie, czy producent spełnił warunki na niego nałożone, aby certyfikat otrzymać, ale też o systematyczną kontrolę "czystości" chemicznej towaru. W sumie więc produkty ekologiczne przechodzą przez podwójne sito, dzięki czemu konsument może być pewny, że kupując je, nie będzie pod żadną postacią zjadał chemicznych zanieczyszczeń.

Warunki do spełnienia przez ekologicznych producentów zaostrzono w 2009 r. Do tego czasu wystarczyło, że produkty ekologiczne były w 70 proc. "czyste", a obecnie norma wynosi 95 proc. Za ekologiczną nie uznaje się też żywności, w której wykryje się choć śladową ilość organizmów genetycznie modyfikowanych, oraz taką, do konserwacji której używa się promieniowania.

- Rolnik, który otrzyma certyfikat eko na swój produkt, bardzo dba o to, by go utrzymać, i w naszym regionie nie zdarzyło się, by jego "czystość" po badaniach została zakwestionowana - zapewnia Aleksander Pik, kierownik kontroli Inspektoratu Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych w Opolu. Tylko raz zdarzył się w kraju przypadek odebrania licencji firmie certyfikującej za nierzetelność, więc konsumenci mogą być spokojni. Jadąc na kontrolę do gospodarstwa, sprawdzamy nie tylko dokumenty, ale po prostu idziemy w pole, wykopujemy warzywa i oddajemy próbki do laboratorium.

Trzeba trzymać poziom

Gdyby kontrolne badania laboratoryjne wykazały jakieś chemiczne zanieczyszczenia, "biorolnikowi" groziłoby to katastrofą. Dlatego tak bardzo starają się utrzymać wymagany poziom "czystości".

Zanim ze zwykłego gospodarstwa przestawią się na ekologiczne, musi ono przejść kilkuletni okres przejściowy, który polega na oczyszczeniu ziemi ze wszystkich pestycydów, herbicydów i metali ciężkich, czyli całej chemii, która w formie środków ochrony roślin oraz nawozów sztucznych trafiała wcześniej do gleby. Nikt nie chce się narazić na konieczność powtarzania "kwarantanny", bo grozi to bankructwem.

17 lat temu, jako pierwszy na Opolszczyźnie, na przestawienie gospodarstwa ze zwykłego na ekologiczne zdecydował się Teofil Furgol z Prószkowa. Jego ziemia też najpierw kilka lat odpoczywała od chemii, a on szkolił się w Szwajcarii.

- Początkowo zdecydowałem się na produkcję ekologicznego nabiału i warzyw. Kiedy moje produkty uzyskały certyfikat zdrowej żywności, odbierało je kilka sklepów w Opolu - mówi pan Teofil. Z czasem zainteresowanie jedzeniem bez chemii znacznie wzrosło.

Ludzie sami zaczęli do mnie przyjeżdżać po nabiał, ziemniaki, buraki. Niektórzy dogadywali się w kilka osób, a jedna, oddelegowana, załatwiała zakupy hurtem. Jeszcze później wzrosło zainteresowanie rolników zakładaniem takich gospodarstw jak moje, które awansowało do nielicznego grona tzw. gospodarstw demonstracyjnych. Kiedyś ja szkoliłem się w Szwajcarii, a po kilku latach mogłem swoje praktyczne rady przekazać tym, którzy chcieli mnie naśladować.

Wszyscy obawialiśmy się, czy znajdziemy klientów na żywność wprawdzie zdrowszą, ale droższą. Takich problemów nie mają "ekorolnicy" z Zachodu, ale Polacy są ubożsi, więc przestawienie gospodarstwa zawsze wiązało się z ryzykiem.

Na szczęście wyraźnie widać, że Polacy starają się żyć coraz bardziej świadomie. Z informacji podawanych przez media wiedzą, że uprawa ekologicznych warzyw wymaga ręcznej obróbki, że nie da się osiągać wyższych plonów warzyw, nie karmiąc ich sztucznymi nawozami, i że ekologiczne marchewki nie będą wyglądać tak, jakby je wykonał automat. Coraz więcej osób decyduje się na to, by płacić więcej za zdrowsze jedzenie. Są nawet tacy, którzy mówią: wolę zjeść mniej, ale lepiej.

Po kilku latach Teofil Furgol przestawił się wyłącznie na ekologiczną produkcję roślinną. Żałuje tylko jednego: że nie ma chętnego następcy, któremu mógłby przekazać swoją wiedzę i doświadczenie.

Chleba naszego, nie polepszanego

Bogdan Smolorz Grudyni Wielkiej od 25 lat jest właścicielem piekarni, ale dwa lata temu zdecydował się, by robić pieczywo ekologiczne, o jakości poświadczonej certyfikatem.

Dziś oferuje 20 rodzajów chleba i bułek z różnymi dodatkami, które powstają według tradycyjnych technik piekarniczych z mąki z własnego przemiału, oraz chleb bezglutenowy.
- Zdecydowałem się na taką zmianę, ponieważ widzę, jak jakość chleba się pogarsza. Niby wszyscy deklarują, że pieką tylko na zakwasie, bez polepszaczy, ale tak nie jest. Nic więc dziwnego, że ludzie wolą pojechać do marketu i kupić chleb tańszy, a los małych piekarni wydaje się przy takiej konkurencji przesądzony.

U mnie mają gwarancję, że pieczywo, systematycznie kontrolowane, naprawdę jest ekologiczne, bo kupuję też zboże od bio-rolników i mielę je u siebie. Jestem pewien, że żadnego dodatku chemicznego w tej mące nie ma, bo ona także ma certyfikat.

Chleb z certyfikatem jest droższy niż ten z marketu. Za bochenek o tej samej gramaturze można zapłacić o kilka złotych drożej. Ale ta cena ma swoje uzasadnienie.

- Droższa jest ekologiczna, niestandaryzowana mąka - tłumaczy Smolorz. Przygotowanie ciasta do upieczenia u nas trwa także znacznie dłużej. We współczesnym piekarnictwie proces fermentacji rozczynu może trwać 50 minut, a w tradycyjnej piekarni jest kilkuetapowy i trwa trzy dni.

Przy użyciu mechanicznych urządzeń nigdy nie osiągnie się też takiej jakości pieczywa, jaką uzyska rzemieślnik, używając rąk. Ma nasz chleb niewątpliwe zalety, które doceniają konsumenci. Prócz gwarancji, że nie zawiera polepszaczy ani innych chemicznych dodatków, jest o wiele smaczniejszy i można go jeść nawet po kilku dniach, choć nie używamy środków, które sztucznie przedłużają okres przydatności pieczywa do spożycia.

Konsumenci wiedzą o tym. Stałym klientom-smakoszom piekarnia wysyła po kilka zapakowanych bochenków kurierem. Smolorz nie ma problemu ze zbytem swego pieczywa. Na razie zatrudnia tylko kilka osób, ale jest szansa na rozwój piekarni. Trwają negocjacje na temat warunków dostawy ekopieczywa z jedną z większych sieci handlowych.

Reklama na jarmarkach

Kto chce spróbować konfitury z wiśni, jaką kiedyś robiła babcia, kupić ekotwaróg, domowe kiszone ogórki lub kapustę albo ma apetyt na salceson zapamiętany ze świniobicia, niech odwiedzi sklep " Eko-smaki" w Opolu.

Dla wielu smakoszy to kultowe miejsce. Nieduże pomieszczenie bardziej przypomina spiżarnię babci niż nowoczesną placówkę handlową. Istnieje od czterech lat i pozyskał stałych klientów, którzy wiedzą, w którym dniu tygodnia będzie dostawa kiełbas i szynek bez konserwantów, a w którym dowiozą świeże masło, twaróg i jogurt.

W sklepie pachnie jak w domowej kuchni, bo na zapleczu smażą się właśnie kotlety z piersi kurczaka, a w piekarniku dochodzi ryż z jabłkami i cynamonem.

Kolejki w tym sklepie nie ma, ale klienci, którzy go odkryli - wracają i są wierni.
- Trudno powiedzieć, czy są to klienci zamożni, czy też uważają, że lepiej oszczędzić na czymś innym niż jedzeniu - głośno zastanawia się sprzedawczyni Paulina Jeziorowska. Za kilogram szynki trzeba tu zapłacić ok. 40 zł, za parówki (100 proc. mięsa) - 24,90 zł, za tę samą ilość pasztetu cielęco-wieprzowego - 22,90, a pysznego salcesonu - 29,90. Latem klienci częściej kupują prawdziwe owocowe syropy i robią zdrowe napoje dla dzieci.

Właścicielkę trudniej zastać w sklepie, bo często krąży po kraju w poszukiwaniu dostawców nowych specjałów.

- O dobry towar nie jest łatwo - tłumaczy Małgorzata Jankowska. Gospodarstwa ekologiczne to głównie małe, rodzinne firmy, które nie wytwarzają przemysłowych ilości wyrobów. Nie szukają odbiorców, bo klientów znajdują w sąsiedztwie, często nie reklamują się i nie zakładają nawet stron internetowych. Szukam z nimi kontaktu, jeżdżąc po jarmarkach i różnego rodzaju targach regionalnych.

Nie wszystkie produkty, które sprzedaję w sklepie, mają certyfikaty. Niektórzy wytwórcy nie zabiegają o certyfikat, bo to kosztuje, ale dobrą markę ich wyrobów potwierdzają otrzymane w regionie wyróżnienia.

O to, by jeść zdrowe produkty, zaczyna dbać coraz więcej osób. Jednych zmusiła do tego choroba, innych alergia, jeszcze innych przejście na wegetarianizm, którego podstawą stają się produkty roślinne.

By mieć stały dostęp do takiej żywności, zainteresowani jednoczą się poprzez internet w kooperatywy. Jest taka także w Opolu. Liczy kilkadziesiąt osób, które organizują spotkania, składają zamówienia, pieniądze i wyznaczają osobę, której obowiązkiem będzie zakup i dostarczenie warzyw. Jeśli grupa liczy kilkadziesiąt osób, taki obowiązek trzeba spełnić raz na kilka miesięcy. Tak jest taniej i wygodniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska