Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Restauracja "Pod Niewolnikiem". Koszmar i nieludzki wyzysk, czyli praca Polaka w Niemczech

Adam Willma
Mogłem liczyć tylko na 30-50 euro kieszonkowego na tydzień. Andy był wściekły, gdy widział, że kupuję za to jedzenie - mówi Kamil
Mogłem liczyć tylko na 30-50 euro kieszonkowego na tydzień. Andy był wściekły, gdy widział, że kupuję za to jedzenie - mówi Kamil archiwum rodzinne
Mam nadzieję, że ten tekst do nich trafi i że wsiadając do swojego porsche nie będą już mogli udawać porządnych obywateli. Bo za zamkniętymi drzwiami ich biznesów panuje koszmar i nieludzki wyzysk.

W ubiegłym roku Kamil Rychłowski stracił robotę w Inowrocławiu. Sezon zimowy to nie jest dobra pora dla kucharzy, zwłaszcza tych młodych. W połowie stycznia ktoś podrzucił Kamilowi pomysł, żeby rozejrzeć się za zajęciem w Niemczech.

Przeczytaj także: Tak mieszkają Polacy w Niemczech: rozpadające się baraki, zniszczone łóżka [zdjęcia Czytelniczki]

50 euro kary za polszczyznę

Na portalu mypolacy.de praca jest zawsze, głównie w murarce i przy opiece, ale dla kucharzy też się coś znajdzie. - Problem polega na tym, że w większości ofert wymagany jest choćby komunikatywny niemiecki, a ja znam angielski, ale niemieckiego wcale - przyznaje 25-letni Kamil. - Dałem swój anons i czekałem. Po kilku dniach na komórce Kamila wyświetlił się wreszcie numer z upragnionym "+49..." Miła kobieta o swojsko brzmiącym imieniu Beata i niemieckim nazwisku w nienagannej polszczyźnie nakreśliła mu sielankową wizję: - Serdeczna atmosfera, praca bez stresu w małej restauracji w niemieckim kurorcie. - Bardzo jej zależało - wspomina Kamil. - Nie pytała nawet o referencje, chciała, żebym pojawił się jak najszybciej. Muszę przyznać, że poczułem się doceniony. Udało mu się pożyczyć tysiąc złotych od kolegów. W sam raz na niezbędne zakupy i opłacenie podróży do Badenii-Wirtembergii.

Na początku lutego Kamil był już gotowy. Pożegnał się z żoną, mamą i rodzinnym Inowrocławiem, wsiadł do autokaru. Na miejscu przywitał go Andy, syn Beaty - elegancki, pachnący, w dobrze skrojonym garniturze. Zaproponował coś do picia i przyniósł umowę. Po niemiecku. - Tłumaczyłem, że nie znam niemieckiego, ale nie chciałem od początku się wykłócać. Podpisałem. Gdy Kamil złożył podpis, okazało się, że nie ma drugiego egzemplarza. Drobiazg. Andy obiecał, że doniesie później. Żeby pójść Kamilowi na rękę, po angielsku, ręcznie, spisał za to aneks do umowy: - W tym aneksie była mowa o karach. Za picie, palenie, rozmowy z dziewczynami, jedzenie w kuchni - 50 euro. Podobna kara - za używanie języka polskiego na terenie restauracji. Za spotykanie się z dziewczynami po pracy - zwolnienie. Mimo wszystko, z początku Kamil nie krył zadowolenia - bo kuchnia była z prawdziwego zdarzenia, a stanowisko zastępcy szefa (co prawda w trzyosobowej obsadzie) podbudowało jego ego. Kuchnia zimowa - Tyle, że mijały kolejne dni, a ja nie mogłem doprosić się swojego egzemplarza umowy - relacjonuje inowrocławianin. - Niepokoiło mnie to tym bardziej, że kolega, z którym pracowałem w kuchni, wspominał, że w jego umowie jest zapis o 2-letnim kontrakcie i karze 5 tys. euro w razie wcześniejszego opuszczenia pracy. - Chyba nie wiesz, co podpisałeś - przestrzegał Sebastian, kolega pochodzący ze Słupska. Oczywisty wydawał się Kamilowi tylko jeden z punkt umowy - 800 euro miesięcznej wypłaty. - Niedługo później zrozumiałem, dlaczego nie zaproponowano mi stawki godzinowej - śmieje się gorzko Kamil. - Pojąłem też dlaczego Beata tak kluczyła, żeby pominąć sprawę godzin pracy (ona sama zresztą nie bardzo interesowała się restauracją, która była dodatkiem do rodzinnego biznesu motoryzacyjnego).

Przeczytaj także: Zobacz, jak Austriacy traktują polskich pracowników. Prycze w stajni, w której trzymano konie [zdjęcia, wideo]

Pracowaliśmy zwykle od 9:30 do 15:00, później przerwa do 17:00 i do północy. Ale 2-3 razy w tygodniu tych przerw nie było, bo Andy miał dla nas inna pracę. Teoretycznie etat w kuchni miały trzy osoby, ale Kamil szybko zorientował się, że na Annę, dziewczynę Andreasa, nie ma co liczyć: - W praktyce musieliśmy więc ogarnąć kuchnię we dwóch. Co to oznacza w przypadku, gdy na sali pojawia się kilkudziesięcioosobowa grupa, wie tylko ten, kto pracował w kuchni. Od obierania ziemniaków i marchewki przez porcjowanie mięsa, przygotowanie ciasta do pizzy po zmywak i wydawanie posiłków - wszystko to należało do naszych obowiązków. Nie wiedzieliśmy, w co ręce włożyć. Na koniec dnia oczywiście do nas należało również sprzątnie kuchni zakończone kontrolą. Na błysk, po niemiecku. Ale co z tego, że kuchnia błyszczała - nikt nie przejmował się szczegółami: przeterminowane tiramisu obowiązkowo szło na stoły, podobnie jak nieświeża surówka czy "odświeżone" mięso. Spleśniały sos bolognese przywracaliśmy do życia przy pomocy ketchupu i cukru. O to dbała już Anna, która nie pozwoliła, żeby cokolwiek się zmarnowało. Elegancka kuchnia również najlepiej wyglądała na zdjęciach. - Nie było dobrej wentylacji, więc trzeba było pracować przy otwartych drzwiach. Ale przecież był luty, więc do pracy wkładaliśmy kurtki. Na podłodze, wskutek nieszczelności instalacji, ciągle stała woda. Miałem dość pracy w przemoczonych butach, więc w końcu zainwestowałem w kalosze. Na żadne robocze ciuchy nie miałem co liczyć.

Pod trzema kocami

Pieniądze miały być wypłacane co miesiąc, ale już w marcu Kamil dostał kubeł zimnej wody: - Andy z początku próbował mnie zwodzić i odsuwać wypłatę w czasie, w końcu powiedział wprost, że moją wypłatę będzie trzymał na koncie jako zabezpieczenie na wypadek, gdybym próbował wcześniej pożegnać się z pracą. Mogłem więc liczyć tylko na 30-50 euro kieszonkowego na tydzień. Andy był wściekły, gdy widział, że kupuję za to jedzenie, bo jeść miałem w wyznaczonych godzinach w restauracji. Teoretycznie przysługiwały mi dwa posiłki - śniadanie i obiad. Tyle, że na śniadanie o 8.00 nie miałem siły wstać, poza tym, taka próba zawsze kończyła się koniecznością wcześniejszego rozpoczęcia pracy. Zostawał obiad, na który czasem zwyczajnie nie wystarczało czasu. Później dowiedziałem się, że Andy miał spore doświadczenie w takim traktowaniu ludzi - mój poprzednik wytrzymał na tej posadzie rok. Po pewnym czasie zwinął się też Sebastian, który - gdy zorientował się, że nie ma szansy na wypłatę, znalazł sobie robotę 300 kilometrów dalej. Uciekł w nocy, pozostawiając wszystkie rzeczy oprócz tableta i bielizny. Następnego dnia sprzątaczki dostały polecenie, żeby wszystkie pozostałości po Sebastianie wyrzucić na śmietnik. Kamil dostał do dyspozycji pokój na poddaszu sąsiedniego budynku. Z widokiem na restaurację. - Pokój całkiem spory, tyle że z wyłączonym ogrzewaniem. Dopiero pod trzema kocami, wbity w dres mogłem się rozgrzać. W końcu, w tajemnicy przed wszystkimi, kupiłem sobie farelkę i ogrzewałem pokój prądem. Na szczęście nikt się nie dowiedział, bo groziła za to kara. To było bardzo wkurzające, bo w teoretycznie wolnym czasie naszym obowiązkiem było wnoszenie drewna opałowego, którym ogrzewany był cały wielki budynek. Dwa razy w tygodniu targaliśmy więc po wąskich schodach łącznie dwie wielkie palety buka, jakieś 80 skrzynek z polanami.

Uciekliśmy nocą

W trzecim miesiącu Kamilowi puściły w końcu nerwy: - Andy nie miał żadnych oporów, zarówno wobec młodziutkich kelnerek (ale wobec tych z innego względu), jak i wobec nas. Ponoć do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale w pewnym momencie czara goryczy się przelała. Zwierzyłem się koledze z Polski, że jestem chory i nie mam siły pracować tak dalej. Mój kompan doniósł oczywiście o wszystkim Niemcom i wtedy Andy dał mi popalić. Od 13:00 do 21:00 musiałem pod jego nadzorem nosić drewno. Atmosfera jeszcze bardziej się pogorszyła, gdy uciekł Sebastian. Kamil: - Andy zaczął obsesyjnie podejrzewać, że ja również ucieknę. Któregoś dnia wpadł do kuchni z wrzaskiem, wyzywał od osłów, groził że obciąży mnie kosztami za rzekome uszkodzenie maszyn. Zarządził czyszczenie kuchni do 3 nad ranem. Ale Andy używał zarówno kija, jak i marchewki. Gdy opadł mu gniew, zapowiedział podwyżkę i i obiecał Kamilowi, że będzie mógł sprowadzić do pracy żonę, a nawet psa. Gdy Kamil pokazał mu swoje rozwalone buty, Andy wysłał go wraz z Anną do supermarketu. Kupili nowe buty za 30 euro, spodnie i t-shirt - Moja żona dostała pracę zgodnie z obietnicą, tyle że już bez żadnej umowy - mówi z ironią Rychłowski. - Żeby do końca nie utracić naszego zaufania, Anna zaproponowała, że kupi nam tablety po 280 euro za sztukę. Paragonu nam nie pokazali, ale i tak zgodziliśmy się, że odejmą nam te pieniądze od pensji, bo to była przynajmniej jakaś realna wartość. W wypłatę zaległego wynagrodzenia i tak już nie wierzyliśmy. W czerwcu Kamil po raz ostatni zażądał pieniędzy: - Chciałem wysłać chociaż 100 euro mamie. Andy w ogóle nie chciał o tym rozmawiać, więc w najbliższą sobotę spakowaliśmy rzeczy. Żeby nie narażać się na nieprzyjemności, postanowiliśmy uciec nocą, tak jak Sebastian. W internecie znaleźliśmy transport, tylko nie mieliśmy jak za niego zapłacić. Kierowca zgodził się, że zapłacimy tabletami.

Nigdy za granicę

- Wiem, że ludzie powiedzą, że byliśmy skrajnie naiwni, ale łatwo tak mówić, gdy nie masz noża na gardle - mówi cicho Kamil. - Gdy nie masz pracy i perspektyw, a masz rodzinę na utrzymaniu i czynsz do zapłacenia, łapiesz się każdej okazji, żeby z tego wyjść. Może, gdybym znał język i niemieckie prawo pracy, byłoby łatwiej. Rychłowski zarzeka się, że za granice do pracy nigdy już nie wyjedzie: - Szukam czegoś w Polsce, ale nie jest to łatwe, bo nikomu już nie wierzę. Na parkingu u pani Beaty stało porsche, mercedes i BMW. Chciałbym, żeby nie mogli już wsiadać do tych aut udając porządnych niemieckich obywateli.

Usiłowaliśmy skontaktować się z właścicielką restauracji Beatą K. i jej synem. Nasze pytania pozostały bez odpowiedzi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska