Jak na złość Putinowi mamy zjeść 500 tys. ton jabłek?

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Za długo żyliśmy w komunie i ciągle brakuje nam cytrusów - mówi Maciej Działa, sadownik.
Za długo żyliśmy w komunie i ciągle brakuje nam cytrusów - mówi Maciej Działa, sadownik. Krzysztof Strauchmann
Aby zmniejszyć skutki rosyjskiego embarga na polskie jabłka, statystyczny Polak musiałby zjeść dwa razy więcej jabłek niż obecnie. Pomysł jest piękny, ale mało realny.

Obecnie w przeliczeniu na osobę w naszym kraju zjada się średnio 15-16 kilogramów jabłek rocznie. Żeby zjeść pół miliona ton eksportowej nadwyżki, jaka powstała po zamknięciu rosyjskiego rynku, musielibyśmy zjeść dodatkowo 14 kg na osobę.

- Rynek krajowy tego nie wchłonie - ocenia Maciej Działa, właściciel 6,5-hektarowego sadu w Kopernikach koło Nysy. - Każdy Polak musiałby co drugi dzień kupić i zjeść jabłko. Nie wierzę w to. Mamy za sobą zbyt długi czas życia w komunie i ciągle czujemy głód owoców cytrusowych. Jeśli przy pomocy rządu nie uda się w tym roku wyeksportować na inne rynki co najmniej 300 tys. ton jabłek, to będzie duży problem dla mojej branży. Sam czekam, co pokaże ten rok, i nie wykluczam, że wycofam się z takiej produkcji.

Na Opolszczyźnie profesjonalnie sadownictwem zajmuje się zaledwie kilka - kilkanaście osób. Mamy najmniej sadów w Polsce. Nasi sadownicy od lat mają dodatkowo "pod górkę'. Jest ich zbyt mało, żeby stworzyć grupę producencką. Są za daleko od innych centrów sadowniczych, żeby przyłączyć się do innej grupy. W efekcie toczą samotną walkę.

Sad w Kopernikach koło Nysy założył w 1973 roku ojciec Macieja Działy. W 1999 roku pan Maciej, absolwent wrocławskiej Akademii Rolniczej, wrócił na wieś i przejął gospodarstwo sadownicze. Dokupił gruntu, wybudował własną chłodnię. Żeby uzupełnić lukę w rynku, przestawił się na nowe odmiany czeskie: rubin, szampion, renetę - boskop, elizę.

- Żeby zarobić, muszę z hektara wyprodukować ponad 35-50 ton jabłek - opowiada o swojej pracy sadownik. - Najlepsi w Polsce dochodzą do 75-80 ton, ale przed laty za bardzo dobry wynik uważano 25 ton.

Sad prowadzi sam, z pomocą rodziców i żony, która bierze urlop w pracy i spędza go w sadzie. Na stałego pracownika go nie stać. W szczycie zatrudnia robotników sezonowych. Sam spędza z jabłoniami 10-12 godzin dziennie.

- Nogi trzeba mieć ze stali, a ja już zaczynam na nie narzekać - przyznaje Maciej Działa. - O każdej porze roku sad wygląda inaczej i wymaga innej pracy. Tu trudno wpaść w monotonię i dlatego mam sentyment do tej pracy. Tu trudno się nudzić.

Nawet w zimie, kiedy drzewa zapadają w sen, sadownik z Kopernik ma ręce pełne pracy. Ponieważ działa indywidualnie, poza grupą producentów, sam musi znaleźć zbyt dla swoich jabłek. Jedyny na Opolszczyźnie ogłasza się na swojej stronie w internecie. Znalazł stałych odbiorców: hurtownie, sieci handlowe. Sprzedaje także osobom indywidualnym. Nawet z Opola przyjeżdżają do niego amatorzy soczystych jabłek.

- Do Rosji nie sprzedaję - opowiada. - Na lokalnym rynku, tu, wokół Nysy, jestem w stanie sprzedać nawet 35 procent produkcji. Obawiam się tylko, że problemy z eksportem, mniejszy skup przez nasz przemysł na produkcję koncentratu jabłkowego spowoduje ogólne obniżenie ceny jabłek. To wywoła kryzys w branży.

Według eksperta, prof. Eberharda Makosza, zmiany w polskim sadownictwie, to świetny przykład, jak polska pracowitość i przedsiębiorczość może osiągnąć sukces na skalę światową. Polska stała się ostatnio największym w Europie producentem jabłek.

W świecie jesteśmy na trzecim miejscu, po USA i Chinach. Co piąte wyprodukowane w Europie jabłko jest polskie. W 2012 roku pobiliśmy rekord, zbierając 3,8 miliona ton jabłek. Jesteśmy też europejskim liderem w produkcji i eksporcie zagęszczonego soku jabłkowego, a nawet w produkcji drzewek jabłoni do szczepienia.

Mali sobie poradzą

Po 1990 roku polscy sadownicy diametralnie zmienili sposoby produkcji i obecnie ich gospodarstwa nie odbiegają od światowej czołówki. Już nie ma u nas mniej wydajnych sadów niskopiennych, gdzie na hektarze rosło najwyżej 420 drzew.

Zastąpiły je sady karłowe, niskie, łatwo dostępne, które mieszczą 3 tysiące jabłoni na hektarze. Ale takie drzewa potrzebują kosztownych konstrukcji do podtrzymania, siatek przeciw gradobiciu. Sadownicy potrzebują chłodni do przechowywania owoców.

Prócz pieniędzy na inwestycje sadownictwo wymaga teraz ogromnej wiedzy. Wiele grup producenckich decyduje się na ściąganie naukowców z zagranicy w charakterze konsultantów i doradców. Cały ten sukces zależy teraz od politycznej decyzji rosyjskich władz o wstrzymaniu importu owoców.

Zdaniem prof. Makosza, polskie sadownictwo jest skazane na eksport. W ostatnich latach za wschodnią granicę sprzedawaliśmy 500 do 550 tys. ton jabłek. To nawet 60 procent całego polskiego eksportu. Trudno to będzie zrekompensować na innych rynkach.

Rosyjskie embargo na owoce uderzy przede wszystkim w duże grupy oraz dużych producentów, nastawionych na eksport, którzy zainwestowali w nowoczesne chłodnie i urządzenia. Oni są najbardziej wrażliwi na spadki cen jabłek. Łatwiej poradzą sobie mniejsi, bazujący na lokalnym rynku. Szansę przetrwania mają też ci, którzy postawili na jabłka pierwszej jakości, deserowe. Takie, które mają 7-8 centymetrów średnicy, są dobrze wybarwione, jednokolorowe. Za takie owoce klienci są gotowi zapłacić więcej.

Tymczasem w polskiej produkcji ciągle jeszcze 50 procent idzie do przerobu przemysłowego. W dobrych gospodarstwach sadowniczych produktu drugiej kategorii nie powinno być więcej niż 10 procent.

Maciej Działa z Kopernik szacuje, że koszt produkcji jednego kilograma jabłek w jego sadzie wynosi około 90-95 groszy. Potem dochodzą koszty przechowywania, nawet do następnego lata, koszty przewozu i opakowań.

Gdyby udało mu się zarobić na kilogramie sprzedanych owoców 15-30 groszy, to będzie uważał rok za udany. Sam pamięta jednak lata, gdy jesienią cena skupu jabłek spadała poniżej 80 groszy, a wielu sadowników wpadało w finansowe tarapaty.

Kiwi jest tańsze

Na Opolszczyźnie rośnie najstarsza grusza w Polsce. Drzewo w Hajdukach Nyskich ma 170 lat i ponad 3 metry obwodu pnia.

Śląski pisarz z Głogówka Rafał Urban wspominał w swoich książkach, że w jego rodzinnej miejscowości na początku XX wieku było pełno sadów, w których hodowano bardzo egzotyczne i eksperymentalne odmiany: chińską morwę, turkiestańską jabłoń, jadalne kasztany, pigwy.

Tradycje mamy stare, ale współczesny klient odwrócił się od dawnych odmian, od domowych sposobów przerabiania owoców. Niechętnie kupuje na lokalnych targach. Woli wziąć w markecie paczkę pomarańczy czy bananów. Czy więc jesteśmy gotowi zmienić swoje nawyki żywienia, robienia wygodnych zakupów, żeby "zrobić na złość Putinowi"?

- Kilka lat temu pewien profesor w telewizji ogłosił, że jabłka mają właściwości antyrakowe - mówi Maciej Działa. - Wtedy zauważyliśmy zwyżkę sprzedaży do drobnego, indywidualnego handlu. Trudno przewidzieć, jak obecna akcja promocyjna wpłynie na wzrost sprzedaży.

- Panie, to przecież jest skazane na porażkę - komentuje były już sadownik z Głuchołaz. Kilka lat temu zostawił 6-hektarowy sad, przestał zbierać owoce, szukać odbiorców, zatrudniać ludzi do sezonowej roboty. Chce ten teren podzielić na działki i sprzedać pod budowę domów. Na rozmowę godzi się tylko prywatnie, anonimowo.

- Najlepsze czasy dla sadowników były w latach 60. i 70. - opowiada. - Wtedy owszem, nie brakowało głupich barier prawnych, żeby dokupić kawałek ziemi albo zdobyć traktor, ale nie było barier z opłacalnością. Teraz można kupić wszystko, ale opłacalności nie ma. Jak miałem sprzedawać owoce po 80 groszy za kilogram, skoro sam musiałem zapłacić za zbiórkę 50 groszy? Jak mam w sklepie konkurować z kiwi za 2 złote? Ten sad kosztował mnie lata pracy, ale wolę, żeby stał i dziczał.

W dobrych latach sadownik wybudował własną chłodnię i suszarnię, rozwinął równocześnie plantację malin, czarnej porzeczki, brzoskwiń, jabłek, śliwek. Woził to sam na giełdę, do chłodni w Opolu, do zakładów przetwórczych na Opolszczyźnie i Dolnym Śląsku. Dziś już tych firm przetwórczych nie ma. Padły.

- Może gdyby w mieście utrzymał się targ rolny, to byłaby szansa dla takich niedużych producentów jak ja. Ale też go zamknęli - podsumowuje. - Straganiarze przegrali konkurencję z dużymi marketami. To gdzie ja teraz pójdę ze swoimi owocami? Ale nie mam żalu. Takie jest życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska