Polska edukacja w oparach absurdu

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
- Buchalteria zabiera coraz więcej czasu -  mówi Mirosław Śnigórski, dyrektor PSP nr 2 w Opolu.
- Buchalteria zabiera coraz więcej czasu - mówi Mirosław Śnigórski, dyrektor PSP nr 2 w Opolu. Paweł Stauffer
Choć każda szkoła szczyci się coraz większą liczbą komputerów, polscy uczniowie daleko odstają od swych europejskich kolegów w rozwiązywaniu problemów przy użyciu tych urządzeń. To jeden z wielu paradoksów. Braku logiki, a nawet absurdów pod polską tablicą jest znacznie więcej.

Z początkiem roku szkolnego biurokratyczna machina zostaje puszczona w ruch. Każdy nauczyciel wyprodukuje około 20 dokumentów (dyrektor jeszcze więcej). W rozkładach zajęć zaplanuje z rocznym, a czasem i trzyletnim wyprzedzeniem każdą lekcję, stworzy programy profilaktyczne, napisze regulaminy, sporządzi sprawozdania do Systemu Informacji Oświatowej, wypełni ankiety, którymi zasypie go kuratorium, MEN, GUS i nie wiadomo kto jeszcze. - Papierologia i biurokracja to chyba największy absurd naszego systemu oświaty - mówi Mirosław Śnigórski, dyrektor PSP 2 w Opolu.

Z ustaleń Komisji Europejskiej wynika, że polski nauczyciel w porównaniu ze swymi kolegami z innych krajów, spędza najmniej czasu z uczniami, a najwięcej przy wypełnianiu druków i formularzy. Instytut Badań Edukacyjnych policzył dokładnie - na pracę z dziećmi na lekcjach przeznacza 15 godzin i 30 minut tygodniowo. 7 godzin zajmuje mu przygotowanie się do lekcji i niemal tyle samo sprawdzenie zadań domowych i klasówek. Natomiast dokumentowanie procesu edukacyjnego pochłania tygodniowo prawie trzy godziny.

- Szkoła powinna przede wszystkim uczyć, ale okazuje się, że ma na to coraz mniej czasu. Zabija nas ciągła sprawozdawczość, monitorowanie realizacji podstawy pogramowej. Mój nauczyciel musi ją monitorować, żebym ja jako dyrektor mógł monitorować jego - przyznaje Mirosław Śnigórski.

Co z tego monitorowania wynika? - Tylko tyle, że nauczyciel ma święty spokój, bo dyrektor - którego przecież też ktoś monitoruje i kontroluje - też ma święty spokój - ironizuje dr Grzegorz Balawajder, dyrektor społecznego LO im. Einsteina.

O polskiej oświacie stanowią bowiem nie nauczyciele i pedagodzy, lecz urzędnicy. Jej struktura jest "wyraźnie zhierarchizowana, każdy wie komu podlega, czyje polecenia ma wykonywać i przed kim się rozliczać. Zadaniowy charakter edukacji sprzyja eskalacji rozliczalności" - pisze prof. Dorota Klus-Stańska z Uniwersytetu Gdańskiego.
Rozwiązywanie nietypowych problemów z wykorzystaniem komputera, rozwiązywanie zadań matematycznych wykorzystujących technologie informacyjno-komputerowe, czytanie tekstów elektronicznych sprawia trudność nie tylko najsłabszym polskim uczniom, ale i najlepszym - wykazały niedawne badania OECD.

Dzieje się tak, bo nasi uczniowie rzadziej niż dzieci z innych krajów korzystają na lekcjach z poszczególnych przedmiotów z TIK. To niepokojące, biorąc pod uwagę, że spora część zadań zawodowych na obecnym i przyszłym rynku pracy wymaga właśnie korzystania z TIK. Sęk w tym, że w dobie rzeczywistości cyfrowej polska szkoła wciąż najchętniej pracuje metodą XIX-wieczną: kreda plus tablica. To z kolei wynika z "Raportu o stanie edukacji 2013" przygotowanego przez Instytut Badań Edukacyjnych.

Polonista przez pół lekcji dyktuje do zeszytu notatki. Matematyk uznaje najczęściej tylko jeden - własny - sposób rozwiązania zadania. Do anglisty co trzeci uczeń polskiego gimnazjum nigdy nie mówił po angielsku. Doświadczenia z fizyki, chemii czy biologii to prawdziwa rzadkość. Za pracą w grupach się nie przepada, łatwiej jest zrobić wykład, albo wymusić "indywidualną pracę ucznia", czyli czytanie z podręcznika.

- Z jednej strony słyszymy, że szkoła powinna działać na rzecz kreatywności uczniów, uczyć ich pracy zespołowej, poświęcać dużo uwagi ich samorozwojowi - mówi dr Grzegorz Balawajder, dyrektor opolskiego "Einsteina". - Ale kiedy ocenia się samą szkołę, to nikt nie patrzy na to, ilu wykształciła kreatywnych, umiejących sobie radzić, nowoczesnych ludzi, tylko jak wypadł egzamin zewnętrzny. Dyrektorzy rozliczają więc nauczycieli z przygotowania do egzaminów, a nauczyciele w dużej mierze właśnie na tym się skupiają. I wychodzi na to, że na rozwijanie osobowości brak czasu.

Szkolna zadyszka

Brak czasu to generalnie duży problem szkoły. Najczarniejszy sen polskiego nauczyciela: że nie zdąży zrealizować programu. Program nieustannie się "goni". To dlatego, że na zrealizowanie każdej partii szkolnego materiału jest określona przez ministerstwo pula czasu.

- Kiedyś postanowiłam poświęcić dodatkową lekcję na dyskusję, choć zgodnie z planem powinnam już przejść do innego zagadnienia. Temat poruszył klasę, chcieli rozmawiać, a to rzadkość - opowiada Barbara, polonistka z południa Opolszczyzny. - Akurat wpadł na lekcję dyrektor. Elastyczny tylko by się ucieszył i zaufał nauczycielowi, że i tak zrealizuje program. Ale mój dyrektor nie jest elastyczny, jemu przede wszystkim musi pasować w tabelkach. Zostałam ostro zbesztana i teraz trzymam się planu, żeby nie wiem co.

Bez dyskusji da się szkołę przeżyć, bez zrozumienia materiału raczej nie. A tak się często zdarza się na przedmiotach ścisłych. - Ktoś na górze założył, że klasa jak jeden mąż chwyta w lot, bo wszyscy są jednakowo zdolni i nie mają żadnych braków. Takie założenie często jest błędne. Jak mam dalej lecieć z programem matematyki, gdy pół klasy - jak to oni mówią - "nie ogarnia". Ale gdy się zatrzymam na powtórki, to już potem nie zdążę z programem - mówi Andrzej Nawrocki, nauczyciel w gimnazjum.

Za sztywne trzymanie się planu wdzięczny jest polskiej szkole rozkwitający z roku na rok rynek korepetycji. Bo korepetytor ma czas, by wyjaśniać, tłumaczyć, powtarzać, ćwiczyć - aż do całkowitego zrozumienia.

- Mówi się, że w szkole najważniejszy jest uczeń, ale to nieprawda. Najważniejsza jest statystyka - uważa Grzegorz Balawajder.

"Kiedy czytałam Ustawę (projekt nowelizacji Ustawy o systemie oświaty - red.) nie umiałam wyzwolić się z wizji szkoły, w której zaplanowano dla ucznia wszystko, by oduczyć go samodzielności uczenia się, radości poznawania, prawa do pytań o świat" - pisze prof. Dorota Klus-Stańska.

Szał oceniania

- Niech będzie surowo, ale dlaczego ma być głupio - zżyma się na system ocen z zachowania Małgorzata Siewierska. Zżyma się - jako psycholog i jako matka. Polska szkoła nie wiedzieć czemu przyjmuje zasadę, że zachowania wzorowego nie może mieć osobnik, który osiąga słabe wyniki w nauce. Ewidentny geniusz, ale krnąbrny i trudny (każdy geniusz jest trudny) często też nie. - Bo szkoła kocha pokornych, grzecznych i stojących na baczność - mówi psycholog.

Pokorne powinny być zwłaszcza dziewczynki (to te, które potem - jak w tytule znanej książki - idą do nieba, choć powinny iść tam gdzie chcą). W jednym z opolskich gimnazjów obniżone zachowanie grozi uczennicy z farbą na głowie, lakierem na paznokciach i spódnicą tuż za pośladkami. Ale tylko w I klasie. Potem szkoła przestaje dostrzegać związek wizażu ucznia z postawą.

Fachowcy zwracają uwagę, że najważniejszy problem szkolnego oceniania - niezależnie od formy (stopień, buźka czy opis) to brak rozróżnienia dwóch rodzajów oceniania: sumującego i kształtującego. Pierwsze pozwala na ustalenie "poziomu osiągnięć" z odwołaniem do wymagań programowych. Drugie umożliwia śledzenie "postępów", a punktem odniesienia musi być sam uczeń i jego wcześniejsze osiągnięcia.

Matura dla niemowy

W maju przyszłego roku przetestowany na żywym uczniowskim organizmie zostanie najnowszy model tzw. nowej matury (od 2005 roku zmienianej już tyle razy, że to samo w sobie jest absurdem). Coraz częściej słychać, że będzie to rzeź niewiniątek, a najkrwawsza ofiara dokona się na ustnym egzaminie z języka polskiego.
T
en odbędzie się już bez osławionej prezentacji, którą można było kupić w internecie i wykuć na blachę. Tym razem uczeń będzie losować zadanie dotyczące tzw. tekstu kultury i będzie musiał mówić na jego temat przez 10 minut. Sęk w tym, że polski uczeń mówić... nie umie. Na co dzień posługuje się prostymi komunikatami, a zdanie wielokrotne złożone jest mu raczej obce. Nie ma też doświadczenia w publicznych wystąpieniach. Odpytywanie przy tablicy szkoła dawno zarzuciła z braku czasu. Lepiej zrobić 20-minutową kartkówkę i sprawdzić wiedzę całej klasy.

Na dodatek nowa formuła ustnej matury zakłada spore obycie kulturalne uczniów, elokwencję i erudycję. - Pewnie w najlepszych wielkomiejskich liceach uczniowie to wszystko mają. Moi "technicy" w teatrze byli raz, a z galerii znają tylko te handlowe - mówi Halina, nauczycielka polskiego w technikum w 20-tysięcznym miasteczku Opolszczyzny. - W informatorze maturalnym przykładowe zadanie ustne odwołuje się do słynnych abakanów. Ktoś w Warszawce chyba postradał rozum.

Przez ostatnią dekadę szkoła uczyła młodzież innych umiejętności, niż teraz będą wymagane. O nowościach poinformowano późno. Uczeń rozpoczynający dwa lata temu zrewolucjonizowane liceum ogólnokształcące powinien wiedzieć, co go czeka na maturze. Inna sprawa, że chodzi do szkoły, której nazwa jest nieadekwatna do charakteru. To też ociera się o absurd.

- W istocie są to licea profilowane - przyznaje dr Marek Białokur, wicedyrektor III LO w Opolu. - Kładąc nacisk na przedmioty ścisłe, odhumanizowaliśmy szkoły. Przez to młodzież wybierająca się na politechniki czy uniwersytety medyczne uznała, że język polski, historia czy etyka nie są im potrzebne. Wierzę jednak, że to kwestia pewnej mody i prędzej czy później wrócimy do stanu normalności, przywracając należne miejsce humanistyce. Od wyspecjalizowanego robota bardziej potrzebny jest wszechstronny i empatyczny człowiek. W każdej dziedzinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska