Stanisław Jałowiecki: Gdy się trochę dorobiliśmy, staliśmy się egoistami

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Stanisław Jałowiecki
Stanisław Jałowiecki Sławomir Mielnik
I w Polsce, i w Europie społeczeństwa udają, że na Ukrainie nie ma wojny - mówi Stanisław Jałowiecki. - Brak materialnej pomocy i moralnego wsparcia to wynik hipokryzji i cynizmu.

Rozmawiamy w rocznicę powstania "Solidarności", więc naturalnie przypominają się kolejki tirów z pomocą na placu Katedralnym w Opolu i w wielu innych miejscach w regionie, przyjeżdżające do nas w czasie stanu wojennego. Dziś w kraju naszego sąsiada, na Ukrainie, trwa wojna. Ale konwoje z Polski na wschód nie jeżdżą. Co jest przyczyną tego bezruchu?
Otworzył pan ranę w moim sercu. Męczy mnie to od dłuższego czasu. Gdzieś zagubiliśmy właściwe rozumienie solidarności. Być może od początku był w naszym myśleniu na ten temat jakiś błąd. On wtedy, ponad trzydzieści lat temu, był niewidoczny, a teraz bardzo rzuca się w oczy. Rozumieliśmy solidarność jako więź świata z nami i ciągle tak to rozumiemy. Więc cieszymy się z tego, jakie kwoty udało się wywalczyć dla Polski z Unii Europejskiej. Teraz, kiedy premier Tusk został prezydentem Unii, od razu pojawiły się oczekiwania w rodzaju: co on dla nas załatwi. Niestety, nawiązuję do historycznej wypowiedzi Kennedy'ego - wciąż pytamy, co Europa może zrobić dla nas, a nie zastanawiamy się, co my możemy zrobić dla Europy. To jest przerażające, że zostaliśmy przez tyle lat na poziomie myślenia, że solidarność to jest obowiązek przyjęcia czegoś, ale dania od siebie innym to już nie.

Nawet w sytuacji wojny?
Nawet wtedy, bo postrzeganie tej wojny, to jest także problem języka. Już nie tylko my, cała Europa w kontekście Ukrainy woli mówić raczej o konflikcie, o kryzysie, nie o wojnie. Często nawet nie o agresji. Nie bardzo do nas dociera, że tam naprawdę jeżdżą i strzelają czołgi, giną ludzie. Że Rosjanie kolejny raz przyszli tam z "bratnią pomocą", jak na Węgry w 1956, jak do Czech w 1968. Zapomnieliśmy, że sami obawialiśmy się takiej "pomocy" w 1981 czy 1982 roku. Takie mówienie to jest demoralizacja młodego pokolenia, które i tak ma o polityce i politykach jak najgorsze zdanie i lekceważy ich. Utwierdzamy młodych w przekonaniu, że polityka to jest hipokryzja, cynizm i kłamstwo.

Wygląda na to, że w ogóle mniej się społecznie angażujemy, mniej chętnie gromadzimy. W rocznicę rejestracji "Solidarności" na okolicznościowej mszy w katedrze było może 50 osób - z całego regionu. Jeszcze 20 lat temu działacze wypełniliby pewnie świątynię po brzegi. Tak nam się dobrze powodzi, że nie widzimy powodu, by być razem i się wspierać nawzajem, czy przeciwnie - straciliśmy nadzieję i wiarę w sens robienia wspólnie czegokolwiek?
Bardzo chętnie zamykamy się we własnym świecie, skupieni na zarabianiu i skierowani przede wszystkim do wewnątrz. I to dotyczy także "Solidarności", tym razem tej przez wielkie "S". Skupiliśmy się na symbolach - pobudowaliśmy pomniki, potworzyliśmy centra, nadaliśmy nazwę "Solidarności" paru ulicom i alejom w różnych miastach. Zrobiliśmy symbol z samych siebie, a w środku została pustka, bo solidarności, tej na co dzień, pisanej małą literą, coraz częściej nie ma. Zniknął gdzieś odruch pomagania innym. Trochę się podorabialiśmy i staliśmy się bardziej egoistyczni. Altruizmu jest w ludziach mało. Mniej niż kiedyś.

b>Myślę, że zbyt czarno pan patrzy. Polacy wciąż chętnie się angażują w pomoc chorym dzieciom, składają hojne datki na rzecz ofiar powodzi czy innych kataklizmów, nawet w odległych krajach.
Tylko że to jest coraz częściej robione akcyjnie. Gotowiśmy wylicytować coś na dobry cel na aukcji. Dajemy przez chwilę i na niektóre segmenty niedostatku - na misje, na chore dzieci, na ofiary klęsk żywiołowych. Najlepiej, żeby nas było przy tym widać. Oczywiście nie wszyscy pomagają wyłącznie na pokaz. Ale wielu tak. Na Majdanie, gdzie można sobie było zrobić zdjęcie i pokazać się w blasku kamer, były tłumy polskich polityków. Gdzie są ci ludzie teraz, gdy naprawdę trzeba pomóc? Wołają, żeby Tusk więcej załatwił Polsce. Przecież to zwykły egoizm i zanik odruchów. I brak refleksjinad tym, co się z nami jako ze społeczeństwem stanie, jeśli te postawy się nie zmienią.

A na Ukrainę pojechał tymczasem konwój ciężarówek z Rosji...
Kiedy zobaczyłem te białe auta, to mi się przypomniało, jak Jerzy Urban, w stanie wojennym rzecznik rządu, posłał dla bezdomnych w Nowym Jorku koce i śpiwory. Putin wykonał bardzo podobny gest.

A może zwyczajnie mamy powód, żeby przesadnie się o Ukraińców nie troszczyć. Najpierw z powodu historycznych zaszłości. W końcu wielu Polaków doświadczyło z ich rąk okrutnych zbrodni. I to w pamięci społecznej tkwi. A także z powodu dnia dzisiejszego. Kto był na Ukrainie, widział, że sami jej mieszkańcy, a zwłaszcza rządzący, zrobili przez ponad 20 lat dla swojej niepodległości boleśnie mało, hodując raczej korupcję i bogactwo oligarchów niż dostatek obywateli.
To, co mamy do zarzucenia Ukraińcom, to mamy. Ale przykład z okresu wojny nie jest najlepszy. W końcu z Niemcami potrafiliśmy się pojednać.

Ale Niemcy - jako sprawcy - zdobyli się na gesty ubolewania i prośbę o przebaczenie, Ukraińcy nie. W dodatku tiry z pomocą jechały w latach osiemdziesiątych z Niemiec do Polski, nie odwrotnie.
Wszystko to prawda, ale Ukraina jest w takiej sytuacji, że po raz pierwszy weszła wreszcie na demokratyczną drogę, zresztą przy ogromnych kłopotach. Przecież to jest nasz najbliższy sąsiad. Majdan miał swoje znaczenie, ale nie da się przeobrazić narodu ot tak, przez pstryknięcie palcem. To jest proces wymagający opieki, pielęgnacji. Nie tylko i niekoniecznie pomocy humanitarnej. Także zwykłego głosu opinii publicznej, a ta w Polsce, a także na Zachodzie Europy, sama zakneblowała sobie usta. Nie słychać głosów protestu. Nie ma transparentów piętnujących Rosję na stadionach ani demonstracji solidarności z Ukrainą pod rosyjską ambasadą. I to nie tylko u nas. Świat cierpi na tę samą chorobę. Pytałem znajomych w Niemczech, czy tam się jakieś marsze solidarności z Ukrainą odbywają. Jakieś abstrakcyjne demonstracje w obronie pokoju, adresowane w powietrze, miały tam miejsce. Ale teraz, kiedy ewidentnie doszło do agresji, cisza. Jeden patrzy na drugiego, nikt nic nie robi. A przecież pamiętam, na ilu widowniach europejskich stadionów pojawiało się słowo "Solidarność", w ilu europejskich miastach demonstrowano dla nas poparcie.

Było to dla państwa wtedy ważne?
Było i jest ważne, bo pamiętam, jak sami funkcjonowaliśmy w czasach pierwszej "Solidarności". Pamiętam nie tylko transporty darów, także listy z wyrazami poparcia, czasem z kwiatkiem włożonym do koperty. Zwykłą życzliwość, której wtedy doświadczaliśmy. Ktoś nas pocieszał, podnosił na duchu. A my dziś czekamy nie wiadomo na co. Rozumiem, że nie dostarczamy Ukrainie broni, żeby się samemu nie stać państwem frontowym. Ale opinia publiczna w Polsce skąpi dziś Ukraińcom nawet dobrych słów.

Tylko że nasza sytuacja w 1982 roku była jednoznaczna. Komuna narzuciła stan wojenny społeczeństwu, które go nie chciało. We wschodniej Ukrainie dziś tak jednoznacznie nie jest. Obie strony posługują się podczas tej wojny podobnymi, okrutnymi metodami. Cywile giną po obu stronach.
Sytuacja jest tam skomplikowana, to prawda. Tylko to nie powinno zasłaniać braku prostego mechanizmu społecznego - odruchu Samarytanina, odruchu pomocy dla napadniętego. Albo ten odruch mamy w sobie, albo nie. Wygląda, że nie.

Kto pana zdaniem powinien się u nas upominać o Ukrainę?
Brakuje mi zwłaszcza głosu ludzi młodych, tych, którzy z natury rzeczy mniej się boją i mają mniej do stracenia. I powinni być bardziej wrażliwi, a nie są. Potrafili wyjść tłumnie na ulice, by bronić zagrożonej wolności w internecie, a o los dużego narodu zaatakowanego w Europie, kiedy wjeżdżają tam czołgi i giną ludzie, nie widzą powodu się upomnieć i zwyczajnie siedzą cicho. Politycy boją się być może, że wywołają III wojnę światową. I to jest do wytłumaczenia. Ale milczenia społeczeństwa nie jestem w stanie zrozumieć. Gdzie są organizacje pozarządowe? W Polsce i na Zachodzie. Ukraina jest naszym sąsiadem, ale jest też sąsiadem Unii Europejskiej.

Mechanizm zatrzymujący ludzi w domach i brak antyrosyjskich demonstracji na ulicach akurat chyba rozumiem. Nie mamy poczucia, że jak wyjdziemy na ulicę, to Putin się tym przesadnie przejmie.
To jest akurat zupełnie mylne myślenie. Wbrew pozorom dyktatorzy są niebywale wrażliwi na głosy opinii publicznej. To milczenie i bierność Polski i świata jest Putinowi na rękę. Płaszczyzną - bardzo dla Rosji ważną - na której można by pokazać, co świat o tej agresji myśli - jest chociażby sport. Kiedy w Polsce obowiązywał stan wojenny, z reprezentacją piłkarską trenującą przed mundialem 1982 nikt nie chciał grać sparingów. A czy dzisiaj ktoś rosyjskich sportowców i kluby z powodu wojny bojkotuje?

Podczas otwarcia siatkarskich mistrzostw świata flagę Rosji i tabliczkę z nazwą tego kraju wygwizdano na Stadionie Narodowym wyjątkowo przenikliwie.
Dobre i to, ale o wiele za mało. Czy ktoś wykluczył rosyjskie kluby z europejskich pucharów w piłce nożnej, zdyskwalifikował reprezentację agresora w lekkoatletycznych mistrzostwach Europy czy siatkarskich mistrzostwach świata? Nie, startują w najlepsze i zdobywają medale. Oglądałem niedawno w telewizji mecz Bundesligi. Nie wierzyłem własnym oczom. Przez całe boisko ciągnął się reklamowy baner Gazpromu. Jakby we wschodniej Europie nic się nie działo i nie stało.

Powinniśmy jako Polacy dać Europie dobry przykład i wychylać głowę?
A na co mamy czekać? Ktoś zacząć musi. Organizacje pozarządowe, pan i ja. Społeczeństwo. Ja chętnie pojadę do Warszawy na demonstrację pod ambasadą Rosji. Ale musi nas trochę się tam zebrać, bo inaczej wyjdzie z tego - zamiast demonstracji - groteska i obraz upadku.

Niech się pan nie gniewa, ale to brzmi jak deklaracja bohatera fraszki Mariana Załuckiego sprzed paru dziesięcioleci, który dał ogłoszenie do gazety: Chcę zostać porządnym człowiekiem. Szukam wspólnika. Sam się nie będę wygłupiał.
Nie zależy mi na rozgłosie i nie kreuję się na jedynego sprawiedliwego. Ale milczeć nie mogę i nie chcę. Pamiętam, że jak rozpoczęła się pomarańczowa rewolucja, wielu z nas na znak solidarnością z Ukrainą zakładało wtedy na siebie pomarańczowe szaliki. Obserwowałem to także w Brukseli jako europarlamentarzysta. I sam taki szalik wtedy nosiłem. Dzisiaj nawet takich gestów poparcia nie ma. Bardzo mnie to boli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska