Sąd wypuścił na wolność wampira z Gliwic. Ten odpowie teraz za gwałt

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Józef W. to postać bardzo skomplikowana. Do perfekcji opanował manipulowanie ludźmi.
Józef W. to postać bardzo skomplikowana. Do perfekcji opanował manipulowanie ludźmi. Archiwum
Wampir z Gliwic odsiadujący wyrok stwierdził, że żałuje za grzechy i się nawrócił, a opolski sąd uwierzył w "przemianę" i wypuścił go na wolność. Eksperci mówią zgodnie: - To był błąd.

Co czeka teraz Józefa W.?

Wampir z Gliwic przebywa obecnie w areszcie. Tam oczekuje na rozprawę sądową w sprawie gwałtu na 21-letniej kobiecie. Za to przestępstwo grozi mu kara do 10 lat więzienia. Dodatkowo mężczyzna najprawdopodobniej będzie musiał odsiedzieć w więzieniu cztery lata z poprzedniego wyroku - przedterminowe zwolnienie z więzienia nie jest bowiem jednoznaczne z anulowaniem kary. Ponadto niewykluczone, że Józef W. będzie musiał poddać się leczeniu psychiatrycznemu.

Józek niewiele pamięta z dnia, w którym zabił tłuczkiem do mięsa jedną osobę i porąbał siekierą cztery kolejne. Wspomina jedynie, że gdy się ocknął, obok niego leżały ciała. Cudem przeżyła tylko jedna osoba. To był "Zjawa" - kolega od kieliszka Józka, z którym wcześniej się pokłócił.

Do zdarzenia doszło w 1992 roku.

- Jak przez mgłę słyszałem tylko, że "Zjawa" charczał. Strasznie bałem się tego odgłosu. Był przeraźliwy - mówił Józef W. już w trakcie odbywania kary więzienia za zamordowanie czterech osób. - Myślałem, aby uciec jak najdalej z tego mieszkania. Zmyć z siebie ślady krwi. Wszystko dookoła - ściany, sufit, meble - było zbryzgane krwią.

Do rzezi doszło w jednej z gliwickich kamienic. Przed budynkiem leżało ciało jeszcze jednej osoby, którą Józek wcześniej zabił tłuczkiem do mięsa. Podobno wystarczył tylko jeden cios obuchem w głowę, żeby zakończyć życie przypadkowego człowieka.

Z akt sprawy wynika, że morderstwo w kamienicy było jeszcze bardziej brutalne. Przypominało wręcz sceny z mrocznego horroru. Józek, trzymając siekierę w ręku, kazał czterem osobom uklęknąć przed nim i modlić się do Boga. Sam zaczął wykrzykiwać religijne hasła. W pewnym momencie coś kazało mu zabijać, więc chwycił za siekierę i zaczął rąbać. Ludzie błagali go, żeby darował im życie, ale on już nie słuchał, bo był w amoku.

25 lat do odsiadki

Józek pochodzi z Gliwic. Mieszkał tam z matką i dwiema siostrami. Ojca nie znał, bo ten popełnił samobójstwo, kiedy chłopak był mały. Matka starała się po śmierci wychowywać syna, ale największy wpływ na niego miała ulica.

Chłopak szybko się usamodzielnił. Żył z włamań i kradzieży. Do więzienia powinien trafić jeszcze w podstawówce, ale ponieważ był na to za młody, to można go było skierować tylko do poprawczaka.

Gdy dorósł i tak trafił do więzienia - w sumie w PRL-u za włamania i rozboje odsiedział za kratami 9 lat.

Sąd nie miał wątpliwości, że zwyrodnialec, którego prasa nazwała wampirem z Gliwic powinien na długo trafić do więzienia. Ale polskie prawo karne było wtedy w trakcie zmian: kara śmierci już nie obowiązywała, a kary dożywocia jeszcze nie było. W związku z tym sąd mógł skazać mężczyznę najwyżej na 25 lat więzienia, przy czym po 15 latach mógł teoretycznie ubiegać się o warunkowe zwolnienie.

Józek trafił do zakładu karnego w Brzegu. Za kratami całkiem nieźle się zadomowił - zaczął kierować więzienną biblioteką i znał się z większością osadzonych. Józek wymyślił sobie, że odsiedzi w pudle 15 lat, a potem wyjdzie na wolność. Zaczął się pilnować i skrupulatnie przestrzegać więziennego regulaminu. Opowiadał, że się nawrócił i żałuje za grzechy z przeszłości.

Współpracował też z funkcjonariuszami, żeby pokazać, że resocjalizacja idzie we właściwym kierunku. Gdy tylko stuknęła mu "piętnastka", zaczął składać wnioski do sądu penitencjarnego, by ten zgodził się na warunkowe wyjście na wolność. Ten kilkakrotnie dał mu jednak odmowę, bo W. miał negatywną prognozę kryminologiczną. Oznaczało to, że po wyjściu na wolność mógłby znów popełnić zbrodnię.

Czas zmienić image

Z racji zajmowania się więzienną biblioteką, Józek był osobą bardzo oczytaną. Potrafił przytaczać np. cytaty z "Potopu", nie wspominając już o znajomości Biblii. Wydedukował, że da radę wyjść wcześniej na wolność, jeżeli o swojej cudownej przemianie przekona ludzi z wolności. W tym celu w 2008 roku zaczął gorączkowo poszukiwać dziennikarza, który podjąłby się opisania historii jego przemiany.

Na rozmowę z mordercą zgodził się Tomasz Dragan, ówczesny dziennikarz "Nowej Trybuny Opolskiej". Wyczuł jednak, że więzień próbuje nim manipulować. W efekcie artykuł był surową oceną przeszłości Józefa W. i pokazywał, w jaki sposób "nawrócony" więzień potrafi interpretować boże przykazania.

- Nie czuję się zabójcą. Zabójcą jest człowiek, który planuje zbrodnię. Zbiera do niej sprzęt, ma plan, chce zabić dla zysku. Ja niczego nie planowałem - tłumaczył w 2008 roku, gdy Tomasz Dragan pytał go o przykazanie "nie zabijaj". Józef W. o swojej gorliwej wierze zapewniał wielokrotnie, wszystkich. - Staram się, by imię Pana Boga było czczone i nikt nie wzywał go nadaremnie. Ja nie biadolę z byle powodu do naszego Stwórcy. Tylko dziękuję mu za każdy nowy dzień życia.

- Józef W. to postać bardzo złożona - mówi Tomasz Dragan. - W zakładzie karnym próbował stwarzać pozory osoby zresocjalizowanej, a w rzeczywistości był konfabulantem, który do perfekcji opanował sztukę manipulacji. Gdy dowiedziałem się, że sąd zwolnił go przedterminowo z więzienia, od razu zacząłem się zastanawiać, jak to się skończy. To człowiek niebezpieczny, który nie powinien wcześniej wyjść na wolność.

Po publikacji nto Józef W. pozwał redakcję. Twierdził, że artykuł był zbyt krytyczny i zamknął mu drogę do wolności. Po dziewięciu miesiącach procesowania się sprawę jednak przegrał.

Morderca wychodzi na wolność

Jak to się zatem stało, że Józef W. wyszedł z więzienia, zanim skończyła mu się kara? Niespodziewanie zgodził się na to Sąd Okręgowy w Opolu. Więzień stawał na tzw. wokandę aż dwanaście razy. Na wolność udało mu się wyjść za trzynastym razem. Jarosław Bendyk, prezes Sądu Okręgowego, tłumaczy, że przemawiało za tym sporo argumentów.

- Skazany Józef W. ukończył kurs readaptacji społecznej. Był dwa razy na siedmiodniowych przepustkach, zawsze wracał z nich w terminie, nigdy po alkoholu. Skazany pracował poza zakładem karnym w systemie bezdozorowym, nigdy nie sprawiał żadnych problemów. Miał zaświadczenie o gotowości przyjęcia go do pracy po opuszczeniu więzienia. Był badany przez psychologa, a jego zachowanie w zakładzie karnym określano zawsze jako dobre. Był 13 razy na przepustkach nagrodowych - wylicza Bendyk.

Prokurator był przeciwny wypuszczeniu mężczyzny, ale ostatecznie nie złożył zażalenia na postanowienie sądu. Morderca w lutym 2013 r. wyszedł na wolność.

Kilka miesięcy później mężczyzna zwabił w Gliwicach 21-letnią dziewczynę do swojego mieszkania. Tam, według jej relacji, więzi ją i gwałci. Kobiecie udało się uciec od zwyrodnialca tylko dlatego, że Józef W. wyszedł na chwilę na zewnątrz. Wtedy dziewczyna zadzwoniła po męża, który wyważył drzwi do mieszkania i ją uwolnił. Wracając do domu, mąż 21-latki spotkał Józefa W. i sam wymierzył mu sprawiedliwość. W efekcie zwyrodnialec trafił do miejscowego szpitala, ale gdy tylko trochę lepiej się poczuł, policjanci pozwolili mu opuścić lecznicę. Nikt nie wpadł na pomysł, że mężczyznę należy zatrzymać. Co gorsze, gliwicka policja przez kilka tygodni po gwałcie nie potrafiła namierzyć sprawcy.

Paweł Moczydłowski, pułkownik służby więziennej i kryminolog, nie potrafi uwierzyć w to, że wymiar sprawiedliwości dał się nabrać na sztuczki Józefa W.

- Ten więzień absolutnie nie powinien wyjść wcześniej na wolność. Przecież to, co wygaduje Józef W., czyli jego deklaracje głębokiej wiary i życie według przykazań, z daleka śmierdzą manipulacją. To skandaliczne, że sąd dał się na to wszystko nabrać.
Zapytaliśmy prezesa Bendyka, czy traktuje orzeczenie sądu jak błąd, ale pozostawił pytanie bez odpowiedzi. - Nie jestem uprawniony do oceny orzeczeń sądu - tłumaczy.

Takich bestii mamy więcej

Stanisław Krawiec, były wieloletni dyrektor Zakładu Karnego nr 2 w Strzelcach Opolskich, zauważa, że w najbliższych latach wymiar sprawiedliwości będzie musiał zdecydować o losie co najmniej kilku więźniów, którzy mają podobną przeszłość kryminalną jak Józef W.

- Właśnie kończą się wyroki przestępców najcięższego kalibru, którzy byli skazywani na początku lat 90. na maksymalne kary 25 lat więzienia - tłumaczy. - Jeżeli ci ludzie mają wrócić do społeczeństwa, to powinni być przede wszystkim obejmowani solidnym nadzorem kuratora.

O losie takich więźniów sporo mówiło się w tym roku przede wszystkim w kontekście wyjścia na wolność Mariusza Trynkiewicza, mordercy czterech chłopców z Piotrkowa Trybunalskiego. Rząd przyjął w tej sprawie nawet specjalne przepisy - tzw. ustawę o bestiach, wedle której mają być oni zamykani w specjalnym ośrodku w Gostyninie.

- Ale Gostynin nie rozwiąże wszystkich problemów - tłumaczy Moczydłowski. - Przede wszystkim nie jest to miejsce do upychania ludzi, którzy wyszli na wolność na skutek sądowych pomyłek.

W takim ośrodku nie można też zamknąć wszystkich więźniów, którzy odbębnią karę 25 lat więzienia, bo w świetle prawa po jej odbyciu stają się oni wolnymi ludźmi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska