Pacjent z zawałem serca przez szpital jest zawsze mile widziany

Redakcja
Zabieg wymiany rozrusznika serca. Oddziały kardiologiczne wyrastają niczym grzyby po deszczu.
Zabieg wymiany rozrusznika serca. Oddziały kardiologiczne wyrastają niczym grzyby po deszczu. Krzysztof Kapica/Nowiny
Szpitale stale narzekają na zbyt niskie kontrakty przydzielane im przez NFZ. Są jednak dziedziny medycyny, które przynoszą krociowe zyski. I o nie toczy się największy bój. Na tej rywalizacji najgorzej wychodzą lecznice publiczne. Prywatne dawno zwietrzyły, gdzie stoją konfitury.

Do najbardziej opłacalnych należą niezmiennie zabiegi ratujące życie osobom, które doznały zawału serca. Minimalna cena za wykonanie jednej angioplastyki wynosi 4992 zł, maksymalna - 15 340 zł. Jej wysokość jest uzależniona od stopnia trudności zabiegu, w tym od liczby zastosowanych stentów.

Każdemu szpitalowi, który posiada oddział kardiologii, opłaca się wykonywać takich zabiegów jak najwięcej. Sęk w tym, że chętnych do skorzystania z puli pieniędzy zarezerwowanych na ten cel przez NFZ jest już w nadmiarze.

Jeszcze przed kilkunastoma laty zabiegi angioplastyki były zaliczane w Polsce do elitarnych. Najpierw wykonywały je tylko wybrane ośrodki kardiologiczne, które miały do tego sprzęt i odpowiednio wyszkolony personel.

Na Opolszczyźnie początkowo przeprowadzano je wyłącznie w opolskim WCM. Kiedy jednak okazało się, że NFZ za angioplastyki świetnie płaci, chętnych do ich przeprowadzania zaczęło przybywać jak grzybów po deszczu.

- Gdy opracowywano strategię leczenia zawałów serca w Polsce, zakładano, że jeden stół hemodynamiczny, potrzebny do wykonywania zabiegów angioplastyki, powinien przypadać na 400 tysięcy mieszkańców, to miało w zupełności wystarczyć - twierdzi Roman Kolek, wicemarszałek województwa opolskiego. - Obecnie na Opolszczyźnie mamy aż pięć takich stołów: dwa w Opolu oraz po jednym w Kędzierzynie-Koźlu, Nysie i Kluczborku. Jeden stół przypada na 200 tys. ludzi. Można powiedzieć, że pod tym względem jest bezpieczniej i należy się z tego cieszyć. Trzeba jednak pamiętać, że koszty utrzymania pracowni hemodynamicznych są wysokie, bo muszą one być czynne przez całą dobę, utrzymywać personel w pełnej gotowości. Bez względu na to, czy trafi się pacjent z zawałem czy nie. Uważam, że więcej placówek tego typu na Opolszczyźnie już nie potrzeba. Budżet NFZ nie jest z gumy.

Gdy w Polsce zaczęto wykonywać zabiegi angioplastyki i planowe zabiegi koronarografiii, udrażniające tętnice wieńcowe (żeby w porę zapobiec zawałowi), początkowo NFZ przeznaczał na nie rocznie - w skali całego kraju - 2 mln zł.

Teraz kwota ta wzrosła do 10 mln. Cyfry mówią same za siebie. Dlatego wraz z podniesieniem wydatków na tę dziedzinę padają coraz częściej pytania, czy faktycznie potrzeba nam aż tyle ośrodków kardiologii inwazyjnej i czy wszystkie wykonywane w nich zabiegi planowe są zasadne.

- Od pewnego czasu krąży nawet dowcip, żeby lepiej nie przechodzić koło takiej placówki, bo można nieoczekiwanie znaleźć się na stole zabiegowym - mówi osoba od lat związana z branżą medyczną na Opolszczyźnie. - Jeśli gdzieś pacjenci narzekają, że są traktowani jak intruzi, to na pewno nie dotyczy to kardiologii inwazyjnej. Nikomu nikt zawału nie życzy, ale każdy zawałowiec jest mile widziany.

Kiedyś, gdy kardiolodzy dysponowali jedynie lekami, zawał serca oznaczał nierzadko dla pacjenta wyrok. Dzięki rozwojowi nowoczesnych technik zabiegowych to się jednak radykalnie zmieniło.

Nastąpiła eksplozja kardiologii inwazyjnej, co uratowało niejedno życie. Ale doszło do kolejnego paradoksu.

- Teraz łatwiej jest się dostać na stół inwazyjny niż do kardiologa w przychodni - podkreśla Andrzej Prochota, dyrektor Szpitala Powiatowego w Oleśnie. - Rozwija się to nierównomiernie. Może tylu pacjentów na stół by nie trafiało, gdyby wcześniej dostali się do kardiologa i rozpoczęli w porę leczenie. Należałoby zapewnić choremu ciągłość opieki kardiologicznej, łącznie z późniejszą rehabilitacją , po zawale serca. Za dużo jest jednak poszukiwania interesu medycznego. Wygrywa niestety komercja.

Żyła złota na okulistyce

Do końca grudnia 2013 r. za usunięcie zaćmy niepowikłanej z jednoczesnym wszczepieniem soczewki NFZ płacił 2678 zł, w przypadku zaćmy powikłanej - 3484 zł.

Wprawdzie od 1 stycznia tego roku ceny obu zabiegów zostały obniżone i wynoszą teraz odpowiednio: 2340 zł i 2860 zł, ale są to nadal kwoty warte zachodu. Dlatego, oprócz oddziałów okulistycznych w publicznych szpitalach, o kontrakty na operacje katarakty biją się placówki niepubliczne i prywatne.

To dla nich żyła złota, robią je bowiem taśmowo w ramach tzw. chirurgii jednego dnia. Pacjent tego samego dnia wraca do domu, i jeśli dojdzie u niego do powikłań, to już nikogo to nie obchodzi. Musi sam szukać pomocy.

- Obniżka wycen zaćmy, którą zarządziło Ministerstwo Zdrowia, uderzyła przede wszystkim w oddziały okulistyczne funkcjonujące w ramach szpitali publicznych, na innych zasadach niż placówki niepubliczne - stwierdza dr Marek Piskozub, dyrektor WCM w Opolu. - Wcześniej, dzięki wyższej wycenie za usuwanie zaćmy, mogliśmy dodatkowe pieniądze przeznaczyć na inne, droższe operacje okulistyczne, na funkcjonowanie oddziału w pełnej gotowości przez całą dobę, do czego został powołany. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że prywatne ośrodki nastawione są wyłącznie na zysk, bo taki był cel ich powstawania. Pracują do 14-15, po czym personel gasi światło. Nie ponoszą dodatkowych kosztów. To niesprawiedliwe.

- Szkoda, że w zamian Ministerstwo Zdrowia nie zaproponowało podniesienia wycen za inne zabiegi - mówi Marek Staszewski, dyrektor Szpitala Powiatowego w Kędzierzynie-Koźlu. - My ponosimy straty na internie i chirurgii ogólnej. Do tej pory z kontraktu na okulistykę dokładaliśmy na te dwa oddziały, a teraz zostaliśmy tej możliwości pozbawieni.

Dotarły nas słuchy, że szykuje się kolejna obniżka wyceny za operację zaćmy. Jeśli znowu nas docisną, to zamiast soczewek za 400 zł, będziemy wszczepiać soczewki za 100 zł. Też s ą dopuszczalne, ale odbije się to na ich jakości. Ale coś za coś.

Prestiż , czyli katastrofa

Bardzo intratne są zabiegi ortopedyczne. Za wstawienie cementowej endoprotezy biodra NFZ płaci 8580 zł. Za bezcementową - 12 168 zł. Tyle samo kosztuje endoprotezoplastyka kolana. W zabiegach tych specjalizuje się na Opolszczyźnie kilka ośrodków: Szpital Wojewódzki i WCM w Opolu oraz Opolskie Centrum Rehabilitacji w Korfantowie. Wszystkie chciałyby zachować swój status, niebawem jednak na rynku pojawią się dwaj nowi gracze: w Kluczborku i kolejny w Korfantowie, którzy też będą zabiegać o kontrakt. Zapowiada się ostra rywalizacja.

Najmniej opłacalne jest natomiast prowadzenie OIOM-u. - Posiadanie go to prestiż dla szpitala, ale jego utrzymanie może oznaczać finansową katastrofę - twierdzi dr Maciej Gawor , ordynator Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii w WCM. -Ale ktoś to musi robić, bo co by się wtedy stało z najciężej chorymi, ofiarami wypadków? W walce o ludzkie życie nie ma mowy o oszczędzaniu pieniędzy. Każdy szpital do OIOM-u przeważnie dopłaca.

Wyciągają wisienki z tortu

Na Opolszczyźnie rynek usług medycznych długo był stabilny. Gdy okazało się, że szpitali jest za dużo, kilka z nich: w Grodkowie, Niemodlinie i Głogówku, choć towarzyszyły temu protesty, zostało zamkniętych. Potem niektóre lecznice przekształciły się w spółki, powstały też nowe, niepubliczne lub prywatne placówki. Doszło do podkupywania sobie lekarzy.

Dyrektorom szpitali publicznych nie podoba się to, że "nowi" na rynku nie starają się jednak o prowadzenie usług z zakresu geriatrii, pulmonologii, reumatologii, nie interesuje ich interna, tylko chcą się koncentrować na usuwaniu zaćmy, operacjach kręgosłupa, wszczepianiu endoprotez, artroskopii kolana, wybranych zabiegach urologicznych oraz badaniach z zakresu endoskopii, tomografii komputerowej i rezonansu magnetycznego.

Przybywa również gabinetów rehabilitacyjnych. I wszyscy liczą na kontrakt z NFZ. Jeśli jednak pacjenci myślą, że dzięki temu kolejki na niektóre zabiegi ulegną skróceniu, są w błędzie.

Bo fundusz dysponuje tylko z góry określoną kwotą, a pieniądze dzieli centrala w Warszawie między poszczególne województwa i robi to według specjalnego algorytmu. Uwzględnia on m.in. liczbę mieszkańców, dane epidemiologiczne. Od otwierania kolejnych gabinetów i sal zabiegowych pieniędzy nie przybędzie. - Czy tort się podzieli na 10 czy na 20 kawałków, pozostanie ten sam - podkreśla dr Maciej Gawor z WCM. - Tylko pewne zabiegi będzie się wykonywać np. w pięciu miejscach zamiast w czterech.

- Im więcej placówek wykonujących usługi medyczne zasiada do stołu, tym mniej każdy z nas dostaje - dodaje Marek Staszewski, dyrektor Szpitala Powiatowego w Kędzierzynie-Koźlu. - Najbardziej irytujące jest to, że niektórzy wyciągają wyłącznie wisienki z tortu. A jak wszystko powyciągają, to nam niewiele zostanie. NFZ przyznaje nam rację, że coś wycenia lepiej, a coś słabiej. Uważa jednak, że średnia wychodzi niezła. Tylko jak ją uzyskać, prowadząc głównie deficytowe oddziały?

- Ministerstwo Zdrowia musi się w końcu zdecydować, jak ma wyglądać system ochrony zdrowia w Polsce - mówią dyrektorzy publicznych szpitali. - Albo ustali, co od dawna zapowiada, sieć szpitali niezbędnych w każdym województwie i listę usług przez państwo zapewnionych, albo chcemy systemu wolnorynkowego, wtedy potrzebne są dodatkowe ubezpieczenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska