Ciągle zastanawiam się, jak to się stało, że jeden z moich przodków urodził się jako Kudela, a umierał jako Sas. Jak doszło do tego, że zmienił nazwisko? I dlaczego? Dzisiaj tego nie wiem, ale prędzej czy później się dowiem, mam przynajmniej taką nadzieję - mówi Zbigniew Nalichowski z Praszki.
Takich ludzi jak Zbyszek są w Polsce tysiące i nie ograniczają się już tylko do budowania drzewa swojej rodziny. Myszkują w archiwach, gdzie pomagają zawodowym archiwistom w skanowaniu metryk, organizują warsztaty dla dzieci, piszą i wydają książki, a przede wszystkim tworzą stowarzyszenia.
Takie jak Koło Opolskich Genealogów przy Śląskim Towarzystwie Genealogicznym, które działa niespełna rok, a już zaistniało na mapie polskiej genealogii, przeprowadzając w Brzegu dwudniową konferencję z udziałem ponad 170 pasjonatów z całego kraju.
- Jesteśmy naprawdę zdumieni, że tyle osób chciało tu przyjechać - nie może się nadziwić Zbigniew Nalichowski.
Przyjechali ludzie z Białegostoku, Wrocławia, Krakowa, Gdańska, jedna z pań przyjechała prosto z Ukrainy, inna wybrała się do Polski z Holandii. A wielu z nich dostało nagrodę - najlepszą jaką genealog może sobie wyobrazić - odnalazło kolejnych krewnych.
- W przypadku mojej żony to spotkanie może zaowocować znalezieniem rodziny, o której nie miała pojęcia - cieszy się Zbyszek. - Rzuciliśmy nazwisko jej praprababki i nagle kolega mówi - przecież kojarzę tę rodzinę, wiem gdzie uderzyć, dam wam namiar.
Pani Barbara Bukład z Opola o swojej dalekiej kuzynce wiedziała, ale nigdy się z nią nie spotkała. Dopóki na konferencji nie zagadnęła jednej z pań o pewną wrocławiankę - okazało się, że trafiła właśnie na swoją krewną.
Maciek Róg, który jako brzeżanin pełnił rolę gospodarza konferencji, też ma swoją nagrodę: nie znane mu wcześniej grupowe zdjęcie z lat 40. ubiegłego wieku, na którym znalazł babcię i dziadka. Kupioną na aukcji fotografię przywiózł ze sobą gdańszczanin, który wiedział, że zdjęcie wykonane było w Brzegu, i postanowił pokazać je na konferencji. Do Gdańska już nie wróciło - trafi do rodzinnego albumu Maćka.
Jak to możliwe, że ludzie pasjonują się odkrywaniem nazwisk i dat urodzin swoich odległych przodków?
- Bo genealogia to nie tylko metryka, data urodzenia, jakiś numer, ale to też cała historia wokół, która jest najciekawsza. Przecież to, że dziś jesteśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy, zawdzięczamy właśnie tym ludziom i ich życiu - tłumaczy Zbyszek. - Jeden z kolegów opowiedział mi historię dwóch braci ze swojej rodziny. Wyszli z tej samej chałupy na biednej wsi, jeden do końca życia był niepiśmiennym chłopem, a drugi został wysokim urzędnikiem. Jak i dlaczego tak się stało? Teraz kolega siedzi i nad tym myśli. Dlatego wszystkim, którzy mówią, że genealogia to głupota, radzę trochę pokory.
Do poszukiwań pcha ich ciekawość, a czasem zwykły zbieg okoliczności, jak w przypadku Jacka Tomczyka, prezesa Towarzystwa Genealogicznego Ziemi Częstochowskiej.
- Zaczęło się od tego, że mam pradziadka od strony ojca, który jednocześnie jest moim dziadkiem od strony mamy. Małżeństwo w rodzinie - to się zdarza, ale jako dzieciaka ciągle mnie pouczano, że mama powinna mieć inne nazwisko panieńskie, a nie takie samo jako ojciec! - opowiada częstochowianin. - Zdenerwowałem się i zacząłem grzebać w historii. I tak mnie wciągnęło.
Wciągnęło też Stanisława Czyżowicza z Kamiennej pod Namysłowem. Kilka lat temu pojechał na Kresy, żeby zobaczyć podlwowski Krotoszyn, rodzinną wieś swojej mamy. - Dotarłem do miejsca, gdzie żyli dziadkowie, ale chciałem dowiedzieć się o nich trochę więcej - opowiada namysłowianin.
Sięgnął po księgi metrykalne, na które trafił w Warszawie, i w ten sposób zbudował swoje pierwsze drzewo.
Z pomocą przyszła technologia
- Dało mi to sporo satysfakcji, ale zrodziły się kolejne pytania: kim byli ci ludzie, jak mieszkali, jak im się żyło, jakie funkcje pełnili w swoim środowisku, bo do tej pory miałem tylko nazwiska i daty. Wtedy poznałem Mariusza Czarneckiego, z którym mamy wspólnego prapradziadka, i postanowiliśmy napisać historię rodzinną.
Po pierwszych poszukiwaniach liczba materiałów gwałtownie wzrosła, więc zdecydowali się napisać historię wsi. Efektem jest... 400-stronicowa książka, z której korzystają potomkowie dawnych mieszkańców, żyjący obecnie na ziemi namysłowskiej.
Poszukiwania przodków są coraz bardziej skuteczne dzięki technologii.
- Kiedy zaczynałam przygodę z genealogią, archiwa traktowały nas jak intruzów i natrętów. Od tego czasu wiele się zmieniło, a genealodzy z całej Polski pracują przy digitalizacji zasobów archiwalnych, głównie metryk, jako pełnoprawni partnerzy archiwistów - przypomina Maria Rągowska, która zajmuje się dziś cyfryzacją wrocławskiego archiwum po Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym.
Digitalizacja nie ogranicza się tylko do skanowania dokumentów - równolegle budowane są bazy danych ułatwiające poszukiwanie konkretnych metryk i zaświadczeń. Ale ogromna liczba dokumentów wciąż czeka w archiwach. I, co gorsza, wiele z nich jest w stanie rozkładu.
- Liczyłam właśnie na taką reakcję - mówiła podczas konferencji Dorota Lewandowska, kustosz w Archiwum Głównym Akt Dawnych (AGAD), która pokazała fotografie rozpadającej się księgi metrykalnej i usłyszała z sali zbiorowy jęk. - Rozumiem potrzeby genealogów, ale ja księgi w takim stanie nie mogę wydać - to są puzzle, które najpierw trzeba ułożyć, zakonserwować i zeskanować. Te księgi lwowskie są w stanie strasznym, one są - przepraszam za słowo - zajeżdżone, ponieważ były najczęściej wykorzystywane.
Powojenne wędrówki ludów sprawiły, że na tzw. ziemiach odzyskanych pozostały archiwa poniemieckie, z kolei na Kresach II RP - polskie. Na szczęście część zbiorów m.in. z Lwowa udało się przejąć i są one właśnie w AGAD-zie, z czego chętnie korzystają genealodzy. - Otrzymujemy od genealogów grubo ponad tysiąc oficjalnych zapytań rocznie, a oprócz tego kilka tysięcy nieformalnych, głównie telefonicznych - wylicza Dorota Lewandowska. - Zachęcamy do zadawania pytań, ale prosimy wszystkich o cierpliwość i niezrażanie się, że nie odpisujemy z dnia na dzień.
- Metryk ze wschodu czy Galicji i tak się łatwiej szuka, bo są dostępne online, zawsze można też liczyć na zwykłe ksero - podkreśla Jan Cisowski z Krakowa, który dotarł do swojego przodka po mieczu z 1640 roku. - Gorzej jest w innych regionach kraju. Np. kiedy szukałem rodziny mamy w katowickim archiwum archidiecezjalnym, to tak wycenili odpisy metryk, że im podziękowałem. Oczywiście na zwykłe zdjęcie bez flesza też nie było co liczyć. Mówię to z pozycji studenta, który musi się liczyć z kosztami.
Z tym samym problemem spotkała się opolanka Joanna Kolańska: - Dotarłam na razie do pradziadka z 1844 roku, ale żeby dalej rozbudowywać drzewo, potrzebuję informacji z urzędów stanu cywilnego. A każdy wypis do 33 zł.
To i tak niewiele w porównaniu z kosztami, które musi ponieść genealog liczący na pomoc genetyki. - Od pięciu lat popularne i dostępne są badania chromosomów autosomalnych - tłumaczy Małgorzata Nowaczyk, lekarz genetyk, która mieszka w Kanadzie, ale w Polsce wydała książkę poświęconą genealogii. - Te badania pomagają w ustaleniu pokrewieństwa na przestrzeni 4-5, a jak się ma szczęście, to nawet do 7 pokoleń wstecz.
Komplet takich badań to jednak nawet 500 dolarów, a wyniki nie zawsze muszą być zadowalające.
- Trzeba pamiętać, że wszelkiego rodzaju skoki w bok naszych antenatek zawsze wyjdą w "praniu genetycznym". Jeżeli badania archiwalne na przestrzeni pięciu pokoleń wykazują, że przodkowie A, B, C, D i E są w jednej linii, a przebadamy np. szczątki pana E i okaże się, że pan A nie ma z nim żadnego genetycznego łącza, to biologicznie na pewno nie są spokrewnieni, bo genetyka nie kłamie. Ale to nie znaczy, że nasze badania metrykalne są nieprawidłowe - to są dwa niezależne od siebie toki badań i to od nas zależy, które z nich zaakceptujemy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?