Kpina z cierpienia ofiar błędów lekarskich zamiast szybkich odszkodowań

Redakcja
Ministerstwo Zdrowia stworzyło takie atrapy jak komisje, aby zamącić ludziom w głowach - uważa Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere. - To nieudany pomysł.

Na początku wydawało się, że powołanie wojewódzkich komisji do spraw orzekania o tzw. zdarzeniach medycznych to świetny, przyjazny pomysł dla pacjentów, których źle leczono w szpitalach.

Pierwszy pacjent z Opolszczyzny, któremu komisja po zbadaniu sprawy przyznała rację, doznał urazu stawu kolanowego. W szpitalu udzielono mu pomocy, ale coś poszło nie tak i wystąpiły powikłania.

Mężczyzna złożył wniosek do komisji i zażądał 50 tys. zł rekompensaty, twierdząc, że doszło u niego do uszczerbku na zdrowiu z powodu błędnie założonego opatrunku gipsowego. Był dobrej myśli, tymczasem szpital ani myślał wypłacić mu takiej kwoty. Odpowiedział, że może dać... 500 zł.

Opolanin propozycję odrzucił. Szybko okazało się, że jego przypadek nie jest wyjątkowy, tak na Opolszczyźnie, jak i w całym kraju.

Wojewódzkie komisje ds. orzekania o zdarzeniach medycznych działają przy wojewodach od 1 stycznia 2012 r.

Zasiadają w nich osoby z wyższym wykształceniem medycznym i prawnicy. Zajmują się tylko sytuacjami, które miały miejsce po tym terminie i wyłącznie w szpitalach.

Według zapowiedzi, komisje miały najpóźniej w ciągu 7 miesięcy rozpatrzyć skargę pacjenta i wydać orzeczenie. To był rewolucyjny pomysł, bo procesy o odszkodowania za błędy medyczne ciągną się w sądach latami i wiążą z wynajęciem adwokata, któremu trzeba często słono zapłacić. Składając skargę do komisji, pacjent wnosi tylko jednorazową opłatę w wysokości 200 zł.

Kolejną zaletą nowego systemu miało być to, że komisja nie musi dociekać tak jak sąd, kto personalnie w szpitalu zawinił wobec chorego. Ma tylko stwierdzić, czy doszło lub nie do tzw. zdarzenia medycznego. To miało wypłatę odszkodowania przyspieszyć. Życie pokazało jednak, że to fikcja. Sprawy ciągną się o wiele dłużej, a odszkodowania, na jakie pacjenci mogą liczyć, są przeważnie skandalicznie niskie.
Jeden z mieszkańców Opolszczyzny oczekiwał od szpitala wypłaty w wysokości 35 tys. zł zadośćuczynienia za uszkodzenie nerwu promieniowego, do czego doszło w trakcie zabiegu chirurgicznego.

Szpital zgodził się tylko na 3,5 tys. zł. Inny pacjent domagał się za uszkodzenie ciała i rozstrój zdrowia 30 tys. zł. Szpital chciał mu dać 2,5 tys. zł. W obu przypadkach propozycje szpitali zostały odrzucone. Pacjenci mogą jeszcze złożyć do komisji wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy bądź poszukać sprawiedliwości w sądzie.

Aż do jesieni 2012 roku członkowie Wojewódzkiej Komisji do spraw Orzekania o Zdarzeniach Medycznych działającej przy opolskim wojewodzie w ogóle nie mieli pracy. Bo trochę trwało, zanim ludzie o takiej możliwości się dowiedzieli. Potem wnioski zaczęły spływać jeden po drugim.

- Do tej pory wpłynęło ich 79, z czego 26 od razu wróciło do pacjentów ze względu na błędy formalne, ponieważ były niekompletne, dotyczyły zdarzeń sprzed 1 stycznia 2012 roku lub ktoś niewystarczająco udokumentował, że mogło u niego dojść do pogorszenia stanu zdrowia na skutek błędu w leczeniu - wyjaśnia Jacek Szopiński, rzecznik prasowy wojewody opolskiego. - Pozostałe 53 wnioski zostały przyjęte do rozpatrzenia.

Na podstawie dotychczas przeprowadzonych postępowań komisja wydała 6 orzeczeń o zaistnieniu zdarzenia medycznego, 29 o braku takiego zdarzenia, a 6 dochodzeń umorzyła. Obecnie zajmuje się dwunastoma wnioskami.

Złotówka za śmierć

Członkowie opolskiej komisji od początku jej istnienia udzielają jedynie skąpych informacji na temat prowadzonych postępowań. Powołują się na tajemnicę zawodową. Ogólnie wiadomo jednak, że najwięcej spraw dotyczy operacji i powikłań z nimi związanych. Na tym tle dochodzi też najczęściej do rozbieżnych opinii.

- Wynika to z tego, że to, co dla pacjenta jest oczywiste, czyli że spotkała go krzywda, z medycznego punktu widzenia wcale takie nie jest - tłumaczy dr Jacek Mazur, jeden z członków komisji. - W wielu przypadkach ryzyko jest wpisane w zabieg. W przeciwnym razie żaden chirurg na świecie nigdy by się go nie podjął.

- Często bywa tak, że pacjent jest leczony prawidłowo, zgodnie z obowiązującą wiedzą medyczną, lecz ostateczny efekt zabiegu nie jest taki, jakiego oczekiwał - podkreśla Szymon Fac, prawnik, członek opolskiej komisji, powołany przez rzecznika praw pacjenta. - Mogą bowiem na to wpłynąć takie czynniki jak stan zdrowia chorego, jego wiek czy rozmiar urazu, gdy np. nie jest możliwa całkowita rekonstrukcja kończyny.

Operacja to nie jest umowa o dzieło. Jeśli postępowanie personelu medycznego jest prawidłowe, to brak pozytywnego rezultatu leczenia nie oznacza zdarzenia medycznego. Można o nim mówić dopiero wtedy, jeśli czyjeś zdrowie uległo pogorszeniu w trakcie leczenia szpitalnego, prowadzonego niezgodnie ze sztuką lekarską. Dlatego znaczną część wniosków musimy niestety odrzucać.

Z założenia komisje miały jednak działać szybciej niż sądy. Teraz krytykowane są także za opieszałość, za zbyt małą liczbę rozpatrzonych dotąd spraw. - Te zarzuty są również bezpodstawne - ripostuje Szymon Fac. - Staramy się bowiem rozpatrywać wszystkie sprawy rzetelnie, w oparciu o opinie biegłych, tymczasem na ich ekspertyzy trzeba nieraz czekać długo, gdyż biegli mają mało wolnych terminów. Na co my nie mamy już żadnego wpływu...

Najwięcej kontrowersji wzbudza jednak fakt, że choć wysokość odszkodowania wskazuje pacjent, to ostatecznie ustala ją szpital.

- To nieporozumienie, przecież szpital nie będzie działać na własną szkodę, dobrowolnie pogrążał się finansowo - uważa Adam Sandauer. - Niedawno było głośno o szpitalu na Dolnym Śląsku, który zaproponował rodzinie, w ramach zadośćuczynienia za śmierć krewnego, tylko 500 zł. Jaki był sens powoływania specjalnych komisji, skoro poza wydaniem orzeczenia o zdarzeniu medycznym lub jego braku, nie mają one nic więcej do powiedzenia?

To jednak niejedyny skandal, jaki miał miejsce w tym województwie. Otóż inny szpital zaproponował w ramach odszkodowania za zmarłego pacjenta... złotówkę.

Choć do komisji w całym kraju wpłynęło już do końca października ponad 200 wniosków o odszkodowanie z powodu śmierci pacjenta, na razie tylko kilku rodzinom udało się wywalczyć satysfakcjonujące ich kwoty. Najwyższa z nich wyniosła 250 tys. zł.

Całe zdarzenie miało dramatyczny i zarazem bulwersujący przebieg. Otóż w maju 2012 r. do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego przy ul. Borowskiej we Wrocławiu zgłosił się pacjent z bólem pleców. Po wykluczeniu udaru personel odesłał go do domu. Następnego dnia mężczyzna trafił do innej placówki - Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego przy ul. Koszarowej, gdzie został na obserwacji. W trakcie pobytu w szpitalu doszło u niego do zatrzymania pracy serca. Był reanimowany, ale dopiero po sześciu dniach wykryto u niego tętniaka aorty. Niestety na operację było już za późno.

Dolnośląska komisja uznała śmierć tego pacjenta za zdarzenie medyczne, po czym Wojewódzki Szpital Specjalistyczny doszedł od razu z rodziną do porozumienia i wypłacił jej 20 tys. zł odszkodowania. Natomiast klinika zaproponowała 500 zł. To krewnych zmarłego tak oburzyło, że zażądali od szpitala 250 tys. zł i zwrócili się o pomoc do komornika. Ten kwotę tę wyegzekwował. Klinika odwołała się do sądu, chciała, żeby rodzina pieniądze zwróciła. Sąd jednak wniosek oddalił.

Z kolei 150 tys. zł wypłacił szpital wojskowy we Wrocławiu. Do placówki tej 10 stycznia 2012 r. trafił mężczyzna skarżący się na bóle kręgosłupa. Dostał leki przeciwbólowe i został odesłany do domu. Na drugi dzień pogotowie przywiozło go do szpitala ponownie. Nadal miał silne bóle. Wyniki badań u chorego były niepokojące, ale z braku miejsc został przewieziony do innej placówki. Kolejnego dnia z podejrzeniem sepsy wrócił ponownie do szpitala wojskowego i od razu trafił na OIOM.

Zmarł dwa dni później. Komisja ds. orzekania o zdarzeniach medycznych stwierdzi ła, że oba szpitale postawiły błędną diagnozę. Oba też się od tej decyzji odwołały. Komisja po ponownym rozpatrzeniu sprawy, uznała winę jedynie szpitala wojskowego. Ten w końcu zapłacił 150 tys. zł.

Jeśli chodzi o wnioski złożone do opolskiej komisji z tytułu śmierci pacjenta, to do tej pory wpłynęło ich sześć. We wszystkich rodzina domagała się maksymalnej rekompensaty - 300 tys. zł. Jednak albo komisja nie uznała czyjejś śmierci za zdarzenie medyczne, albo szpital nie poczuwał się do winy i nie zamierzał nic płacić.

Tylko w jednym przypadku, jak wynika z informacji udzielonej przez Biuro Rzecznika Praw Pacjenta w Warszawie, opolski szpital zaproponował 20 tys. zł jako zadość uczynienie za śmierć pacjenta w "wyniku zaniedbań w procesie leczenia choroby nowotworowej". Krewni tę kwotę jednak odrzucili.

Nie mogą się odwołać, ale...

Szpital, który zostanie uznany przez komisję za winny zaniedbania, nie może się odwołać. Ale co z tego, skoro lecznice proponują pacjentom możliwie jak najmniejsze kwoty. Z góry wiadomo, że większość poszkodowanych je odrzuci. Szpitale grają w ten sposób na zwłokę.

Oprócz maksymalnych odszkodowań za śmierć oraz za doznany uszczerbek na zdrowiu można także wystąpić o tzw. kwoty pośrednie. I tak odszkodowanie za pogorszenie stanu zdrowia wynosi do 60 tys. zł, za uciążliwość leczenia - do 25 tys. zł, za to, że ktoś będzie skazany na opiekę osób trzecich - do 10 tys. zł, a za utratę zdolności do pracy - do 5 tys. zł.

- Problem polega na tym, co jest bolączką każdej komisji, że rozporządzenie ministra zdrowia nie określa dolnej granicy odszkodowania, tylko wskazuje na stawkę maksymalną - podkreśla Szymon Fac. - To jego wada, co powoduje, że szpital może zaproponować nawet złotówkę.

Dlatego, aby egzekwowanie rekompensat stało się bardziej realne, musi się zmienić regulamin pracy komisji, dotyczący tego, kto i w jakiej kwocie ustala odszkodowanie. Było to wiadomo niemalże od początku, dlaczego nikt z tym nic nie zrobił?

- Z takim wnioskiem, żeby to nie szpitale, ale właśnie komisje wojewódzkie określały kwoty, wystąpił już rzecznik praw pacjenta do ministra zdrowia - odpowiada Agata Skrętowska z biura prasowego rzecznika w Warszawie. - Miało to miejsce już ponad rok temu. Czekamy na decyzję.

Chciał od WCM 10 tysięcy

Na Opolszczyźnie jak dotąd tylko jedna osoba zdołała dojść do ugody ze szpitalem i dostała od niego odszkodowanie, w wysokości 3750 zł. Wypłaciło je Wojewódzkie Centrum Medyczne w Opolu.

- Sprawa dotyczyła zabiegu laryngologicznego - precyzuje Jacek Szopiński, rzecznik wojewody opolskiego. - To był na razie jedyny przypadek, kiedy pacjent przyjął kwotę proponowaną przez szpital.

- To była drobna sprawa, ta osoba nie poniosła żadnego uszczerbku na zdrowiu - twierdzi Marek Piskozub, dyrektor WCM. - Po każdym zabiegu występuje jakiś dyskomfort, człowiek odczuwa ból. W tym przypadku na pewno nie doszło do zdarzenia medycznego. Dolegliwość, która wystąpiła u tego pacjenta, nie miała związku z przebytą operacją. Niestety, nie mogliśmy się od decyzji komisji odwołać, bo nie zezwala na to prawo. Uważam, że kwota, którą wypłaciliśmy temu panu, jest uczciwa.

Z kolei z informacji podanej przez biuro prasowe rzecznika praw pacjenta wynika, że pacjent domagał się od WCM 10 tys. zł. A zdarzenie medyczne dotyczyło "rozstroju zdrowia w związku z wystąpieniem niedowładu nerwu podjęzykowego w toku szpitalnego leczenia".

Mężczyzna przez dwa dni po zabiegu miał kłopoty z mówieniem, jedzeniem, przełykaniem.
- Pan dyrektor szpitala mija się z prawdą , a dowodem na to są dwa orzeczenia komisji - wyjaśnia pacjent (personalia do wiadomości redakcji). - Zaproponowane przez szpital odszkodowanie przyjąłem bez zastrzeżeń. Dla mnie najważniejsze było to, że komisja podzieliła moje zdanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska