Listy miłosne zza drutów koszmarnych

Redakcja
Krystyna i Andrzej Mystkowscy na przedwojennej fotografii.
Krystyna i Andrzej Mystkowscy na przedwojennej fotografii. Krystyna i Andrzej Mystkowscy na przedwojennej fot
Korespondencja Krystyny i Andrzeja Mystkowskich to niezwykłe świadectwo więzi łączącej rozdzielonych przez wojnę małżonków. 766 listów i kartek pocztowych zachowali jak relikwie.

Wsierpniu 1939 roku porucznik Andrzej Mystkowski, zawodowy oficer artylerzysta, który dopiero co skończył drugi rok studiów na Politechnice Warszawskiej, szykował się do wyjazdu za granicę. Ponieważ znał biegle francuski, oddelegowano go na studia magisterskie do Francji. Plany te pokrzyżowała jednak wojna, a 3 października por.

Mystkowski dostał się do niewoli podczas bitwy pod Kockiem. Odtąd jedynym łącznikiem między nim a żoną Krystyną, która została w Skierniewicach sama z urodzonym 18 sierpnia 39 roku synkiem Andrzejem, stały się listy i kartki pocztowe.

Jeden z pierwszych listów do żony Andrzej Mystkowski napisał 4 grudnia 1939 roku w przejściowym obozie, tak zwanym dulagu w Skierniewicach. "Krysieńko Najmilsza, Najdroższa! - Nie wiem, czy zdołasz sobie wyobrazić moją radość ogromną, gdy przed chwilą otrzymałem od razu 2 listy od Ciebie, bo nie wiesz jaką udręką obaw i niepewności były dni oczekiwania na wiadomość. Ale przyszła! I to ściśle w 3 miesiące po naszym rozstaniu" - czytamy na zapisanym ołówkiem obozowym blankiecie, będącym zarazem listem i kopertą. "Co do przyjazdu Twego tutaj, choć wiele bym dał za to, by Cię zobaczyć, nie przyjeżdżaj, bo nie uzyskasz widzenia się ze mną".

Słowa "nie przyjeżdżaj, bo" podkreślone są znacznie grubszym ołówkiem, a nad nimi widnieje dopisek z charakterystycznie dla ówczesnej niemieckiej kaligrafii przekreśloną w poprzek literą "z" "bo nie można - cenzor".

14 grudnia Andrzej Mystkowski pisał: "Krysieńko! To wszystko co piszesz i myślisz przyjmij Ty, Synek i Rodzice z równą miłością ode mnie jako życzenia świąteczne. Im boleśniejsza będzie rozłąka w Wigilię, tym radośniejsze spotkanie, tym szczęśliwsze następne dni i lata".

Pamiętając o kolegach, prosił żonę, by "czasami przysłała kilo chleba i nieco szmalcu dla ppor. Gern nr. 1331 - to mój przyjaciel, który się nieraz dzielił ze mną ostatnim kęsem, a do dziś nie ma wiadomości z domu!".

Krystyna Mystkowska odpowiadała mężowi na podobnych blankietach z nadrukiem (po niemiecku i po polsku): "Ta strona przeznaczona jest dla krewnych jeńca wojennego! Pisać tylko ołówkiem, wyraźnie i nad liniami!".

W Wigilię 1940 roku pisała: "Jędrusieńku ukochany najdroższy! Twój list z 19-go przyszedł dziś - w dzień wigilijny, opromienił mi więc cały dzień, że nie było w nim wiele miejsca na smutek, tak jak mi tego życzyłeś… Przy opłatku słałam Ci, Najmilszy, daleki a najbliższy sercu - życzenia moje najlepsze, pozdrowienia i ucałowania najgorętsze. Wiem, że i dla Ciebie te chwile ciężkie bardzo, jak mnie, ale wiem też, że wierzysz w naszą jasną przyszłość, w naszą miłość silniejszą ponad wszystko, co nas dzieli".

Por. Andrzej Mystkowski często dzielił się z żoną swymi odczuciami i spostrzeżeniami dotyczącymi życia w obozie. W jednym z listów pisał, że "nigdzie już chyba nie będzie miał okazji tak dokładnego poznania ludzi, jakimi są, jak w niewoli".

W innym przyznawał, że "Zdaję sobie sprawę, przynajmniej w części, czym są tam dla Was te dni wojennych dramatów, ile siły potrzeba, żeby przetrwać, podczas gdy my prowadzimy tu gnuśne życie. Więc też często dręczy nas myśl, jak to będzie po wojnie, czy będziemy godni Was, takich jak Ty, dzielnych kobiet. Czy nie będziecie miały prawa patrzeć na nas z pewnego rodzaju politowaniem? Dlatego staram się choć trochę pracować nad sobą, by jak najprędzej po powrocie zakończyć studia i wziąć się do pracy, żeby znów zasłużyć na Twe uznanie. To dla mnie najważniejsze".

Żona podtrzymywała męża na duchu, zapewniając o miłości, jaką mimo rozłąki czuła do niego: "Kiedyś nasza wspólna znajoma przestrzegała mnie przed małżeństwem i macierzyństwem jako przed »więzieniem«, a ja dziękuję Bogu co dzień najgoręcej za to »więzienie«, milsze mi nad wszelką wolność w innych ramach, ale może to tylko dlatego, żeśmy się spotkali w naszym życiu, że złączyła nas tak wielka miłość, która opromienia nam wszystko: dolę i niedolę. Jakie to szczęście dla mnie, że tak umiesz obcować ze mną, z synkiem, choć z dali, choć zza tych drutów koszmarnych... Najmilszy, obiecujesz mi być lepszym mężem, a ja sobie nie wyobrażam nawet, abyś mógł być lepszym niż byłeś, niż jesteś".

Głęboko wierząca kobieta zdawała sobie sobie sprawę z ryzyka, jakie podczas okupacji groziło jej i dziecku.

Mimo to z chrzcinami synka czekała do powrotu męża. Jak tłumaczyła, była to jej ofiara w jego intencji. W wielu listach opisywała postępy w rozwoju syna: "Chłopiątko waży 10,2 kg, wzrostu ma 74 cm, a chlubą jego jest 8 ząbków i bliska zapowiedź następnych. Biega coraz lepiej i pewniej, jest niesłychanie ruchliwy, minuty nie usiedzi spokojnie, karmienie i ubieranie odbywa się często dosłownie w biegu. Umie się cudownie bawić, najbardziej w chowanego".

W innym liście pisała, że synek kończy swój paciorek słowami "żeby tatuś wrócił", ale któregoś wieczoru powiedział: "E-tam, nie będę tak mówić, bo tatuś i tak niedługo wróci, przecież wojna się kończy".

Chłopiec także pisywał do będącego w niewoli taty, choć widać, że ręka mamy pomagała maluchowi stawiać litery. "Kochany Tatusiu! Dziękuję Ci, że napisałeś do mnie na moje imieniny.

Dostałem od wuja Józia hulajnogę, ale nie mogę na niej hulać, bo rączka zepsuta. Przywieź mi Tatusiu hebelek, to wszystko będziemy sami reperować. Od cioci Jany dostałem żółwia. Zamieszkał w grochu. Już mówię »rrr«. Przyjedź Tatusiu, będę zawsze grzeczny. Twój syn Jędruś". Andrzejek Mystkowski przyjął chrzest dopiero po powrocie taty, w wieku 7 lat.

O tym, jak ważne były dla jeńca wiadomości i paczki od żony, świadczą fragmenty wielu jego listów. "Każdym drobiazgiem, który dotykały Twe ręce najdroższa, cieszę się jak małe dziecko i jak ono jestem z nich dumny" - pisał. "Każda wiadomość od Ciebie jest jasnym promieniem rozświetlającym szarzyznę naszej egzystencji. Nie wyobrażam sobie, czy przetrzymałbym niewolę bez Twych słów krzepiących, podtrzymujących we mnie wiarę w trwałość miłości i marzeń".

Do 1945 r., kiedy to przebywający wówczas w oflagu w Lubece porucznik Mystkowski odzyskał wolność, rozdzieleni przez wojnę małżonkowie wymienili mnóstwo listów i kartek pocztowych. Ostatnia z napisanych przez żonę w 1945 r. pocztówek, już nie na niemieckim blankiecie, ale na kartce Poczty Polskiej i opatrzona polskim znaczkiem, wróciła z Oflagu 10b z adnotacją "Zwrot, wyjechał do kraju".

Zgodnie z daną sobie obietnicą małżonkowie zachowali wszystkie listy i kartki, które do nich dotarły. Liczący 766 egzemplarzy zbiór jest od niedawna w posiadaniu Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Opolu-Łambinowicach.

To bardzo rzadko spotykany, zachowany w bardzo dobrym stanie zbiór korespondencji, prowadzonej w sposób ciągły pomiędzy bliskimi sobie osobami, od pierwszych dni niewoli aż do ostatnich dni wojny, z każdego kolejnego miejsca niewoli. To także źródło niesłychanie ciekawych informacji o życiu w obozach jenieckich.

Muzeum kupiło listy od młodszego syna państwa Mystkowskich, Jana. - Znalazłem je niedawno, porządkując pozostałe po ojcu dokumenty, i uznałem, że ulokowanie ich w muzeum będzie najlepszym sposobem, aby zostały wydane w postaci książki - wyjaśnia pan Jan. - Wówczas znajdą wielu czytelników, również w naszej rodzinie.

Por. Andrzej Mystkowski po powrocie z niewoli zgłosił się do ówczesnych władz wojskowych. Przeniesiono go do rezerwy i wojsko nigdy więcej nim się nie zainteresowało. Zrobił upragnione magisterium z metalurgii.

Co prawda nie we Francji, ale na Politechnice Łódzkiej, gdzie ryzyko, że przedwojennego oficera spotkają szykany ze strony komunistycznych władz, było mniejsze niż w Warszawie. Po studiach dostał nakaz pracy w Kuźni Raciborskiej. Spędził tam z rodziną dwa lata, a potem wrócił do Warszawy. Był docentem w Instytucie Elektrotechniki, współtwórcą Katedry Obrabiarek. Pisał podręczniki akademickie.

Zmarł w 1995 r. Krystyna Mystkowska, absolwentka Szkoły Głównej Handlowej, pracująca przed wojną jako księgowa w tartaku ojca w Skierniewicach, po wojnie poświęciła się wychowaniu synów. Zmarła w 1962 r., mając zaledwie 48 lat.

- Wojenna rozłąka tylko wzmocniła miłość między rodzicami - mówi pan Jan. - Stali się nierozłączni, to było widać na każdym kroku do końca ich wspólnych dni.
Korzystałem z opracowań dr Marii Klasickiej z Działu Naukowego CMJW.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska