Za czym kolejka ta stoi? Po zdrowie, po zdrowie, po zdrowie

Redakcja
Ile miesięcy pan czeka na wizytę u lekarza?
Ile miesięcy pan czeka na wizytę u lekarza?
Długie kolejki do specjalistów, jak i na zabiegi planowe to od lat pięta achillesowa naszej służby zdrowia. Ale z prowadzeniem list oczekujących placówki lecznicze też sobie nie radzą.

Wszystkie przychodnie specjalistyczne i szpitale w Polsce muszą od 2008 roku sporządzać listy, na których zapisują pacjentów oczekujących na porady specjalistyczne, badania oraz planowe operacje. Powinny od razu rozgraniczać przypadki pilne i stabilne. Placówki te są również zobligowane do przesyłania co miesiąc do swojego oddziału NFZ aktualnego sprawozdania z kolejek w wersji elektronicznej. W praktyce bywa z tym jednak różnie. Wykazały to ostatnie kontrole przeprowadzone w całej Polsce, w tym również na Opolszczyźnie. W ślad za nimi posypały się kary.

W naszym województwie do przekazywania takich raportów jest zobowiązanych 536 placówek. Kontrolerzy z opolskiego NFZ wzięli pod lupę listy oczekujących w 16 przychodniach specjalistycznych i jednym szpitalu. Po ich szczegółowym sprawdzeniu na 8 placówek nałożyli kary finansowe, na łączną kwotę ponad 12 400 zł. Najniższa kara wyniosła 310 zł, najwyższa - ponad 4800 zł. Jakie przewinienia w prowadzeniu kolejek wyszły na jaw?

- Dotyczyły one podawania nieprawidłowych danych o liczbie pacjentów oczekujących na świadczenie medyczne oraz niewykreślania na bieżąco z listy oczekujących osób, którym upłynął termin wizyty lub którym już np. udzielono porady - relacjonuje Beata Cyganiuk, rzecznik Oddziału NFZ w Opolu. - Ponadto okazało się, że pewne placówki w ogóle nie prowadziły listy oczekujących. A w jednym z oddziałów szpitalnych nie dokonywano comiesięcznej oceny listy kolejkowej.

Jak pies do jeża

Wybiórcze kontrole placówek pod kątem prowadzenia kolejek to jedno. Poza tym opolski oddział NFZ, jak podkreśla rzecznik, monitoruje je w sposób ciągły i weryfikuje dane na bieżąco. Zajmuje się tym specjalna komórka ds. kolejek.

- Wśród wykrywanych nieprawidłowości, a mamy takich przypadków ok. 30-40 miesięcznie, do najczęstszych należy nieprzekazywanie w terminie raportów z list oczekujących - podkreśla Beata Cyganiuk. - Wzywamy wtedy placówkę do uzupełnienia brakujących danych, a jeśli dochodzi do poważnego naruszenia przepisów, nakładamy na nie kary finansowe. Wynoszą one jeden procent od wysokości podpisanego kontraktu.

Nie jest jednak tajemnicą, że mimo grożących im kar szpitale i przychodnie specjalistyczne jakoś się tym nie przejmują. Podchodzą jak pies do jeża do wszelkich sprawozdań. Wynika to z tego, że muszą co miesiąc składać dużo różnych raportów. Dyrektorzy, choć głośno się do tego nie przyznają, psioczą w swoich gabinetach na nadmiar papierkowej roboty. Z kolei lekarze, na których próbuje się część tych obowiązków zrzucić, twierdzą, że nie mają czasu na biurokrację. Dlatego też nie wszyscy przykładają się do rzetelnego prowadzenia list kolejkowych. Personel medyczny tłumaczy się np. tym, że jest to trudne, a czasem wręcz niemożliwe.

- U nas kolejkami zajmuje się specjalny zespół ds. oceny przyjęć - wyjaśnia Marek Szymkowicz, zastępca dyrektora ds. medycznych szpitala w Nysie, starszy asystent na oddziale chirurgii ogólnej. - Nie ma czegoś takiego, że się kogoś "boczną ścieżką" na listę wprowadza. Jest wyznaczona osoba, która chodzi po wszystkich oddziałach, sprawdza listy oczekujących i je aktualizuje. - Uważam, że większość szanujących się szpitali pilnuje kolejek. Są jednak sytuacje, jak to w życiu, które mogą ustalony porządek wywrócić do góry nogami. Wyobraźmy sobie, że do kolejki jest zapisanych tysiąc osób, a trzy nagle rezygnują. Wówczas do 997 musielibyśmy zadzwonić, żeby każdej z tych osób ustalić nowy termin i listę uaktualnić. To przecież niemożliwe. Tymczasem, jeśli zjawią się kontrolerzy, mogą nam zarzucić nierzetelność. Choć to przecież nieprawda.

- Albo są takie sytuacje, gdy pacjent jest dla nas przypadkiem pilnym, a dla NFZ - nie - dodaje dr Szymkowicz. - Kamienie w woreczku żółciowym, jeśli nic niepokojącego się nie dzieje, można usunąć w ramach zabiegu planowego. Natomiast kamienie, którym towarzyszy zapalenie pęcherzyka żółciowego, to już przypadek pilny. Pacjent pacjentowi nierówny, często jego stan zmienia się z godziny na godzinę. Gdy nagle się pogorszy, chory natychmiast musi trafić na stół. Z tego też trzeba się potem funduszowi tłumaczyć.

Zdaniem chirurga najłatwiej z prowadzenia list kolejkowych mogą się wywiązać te szpitale, które wykonują tylko zabiegi planowe. Gorzej jest w przypadku szpitali posiadających oddziały ratunkowe. Na pięć zaplanowanych operacji w danym dniu może się nie odbyć żadna, jeżeli pojawi się tyle samo pacjentów pilnych, np. z wypadku. Takie sytuacje są częste.

Narodowy Fundusz Zdrowia wprowadził listy oczekujących, żeby, jak oficjalnie to uzasadnia, zapewnić wszystkim pacjentom równy dostęp do leczenia. W praktyce wygląda to w ten sposób, że szpitale i przychodnie zapisują w swoich wykazach imię, nazwisko, adres i pesel pacjenta. Natomiast do NFZ wysyłają tylko ogólne dane, dotyczące liczby pacjentów i średniego czasu oczekiwania np. do konkretnej poradni. Jest jednak wyjątek - w przypadku zabiegów deficytowych, takich jak wszczepienie endoprotezy czy usunięcie zaćmy, na które są najdłuższe kolejki, NFZ wymaga od szpitali przesyłania też personaliów i peseli. Listy z zapisanymi pacjentami monitoruje zarówno centrala funduszu, jak i każdy oddział w terenie.

Pacjenci z kajecika

NFZ bacznie się kolejkom przygląda, choć podobno nie ma takiego przepisu, którego nie udałoby się obejść. Z ostatnich kontroli, jakie przeprowadzono w kraju, wynika, że w niektórych województwach, np. lubelskim, mazowieckim, chorzy zapisujący się do kolejki później dostawali się na badanie czy operacje szybciej od osób zarejestrowanych wcześniej. Albo w ogóle nie byli umieszczeni na żadnej liście i jakimś cudem trafiali na blok operacyjny.

- Myśmy takich przypadków na Opolszczyźnie nie stwierdzili - informuje Beata Cyganiuk, rzecznik prasowy opolskiego NFZ.

Ale to nie znaczy, że nigdy żaden pacjent u nas kolejki nie ominął. Jak to się robi? - Pewnych pacjentów zapisuje się w zeszytach, a kajecik doktora jest często ważniejszy niż system elektroniczny - opowiada osoba blisko związana z opolską służbą zdrowia. - W komputerze nie można pacjenta wykreślić, przesunąć, żeby wstawić na jego miejsce kogoś innego, gdyż zostają ślady. Poza tym z każdej zmiany osoba, która jej dokonuje, musi się potem wytłumaczyć. Łatwo funduszowi podpaść. Z zeszytem jest inaczej. Trafiają do niego np. prywatni pacjenci ordynatorów albo osoby, które znają kogoś z personelu medycznego. Tak było, jest i będzie. Żaden system raczej tego nie zmieni.

Jeśli chcemy sprawdzić, jakie są kolejki do specjalisty, na zabieg, wybieramy stronę opolskiego NFZ i wchodzimy do zakładki "pacjenci", następnie klikamy na "kolejkę oczekujących". Poprzez podkreślenie odpowiedniego przycisku: szpital, przychodnia lub inne, możemy prześledzić kolejki na Opolszczyźnie i w całym kraju.

Wybieram na chybił trafił poradnię kardiologiczną w opolskim Medicusie (pl. Piłsudskiego). Z informacji, która się wyświetla, wynika, że w kolejce są zapisane 22 osoby, a średni czas oczekiwania wynosi 100 dni. Dzwonię. - Mamy dwóch kardiologów - informuje rejestratorka. - Najbliższy termin do jednego jest na 10 lutego, do drugiego - na trzynastego tego samego miesiąca. Czas podany na stronie internetowej opolskiego NFZ i przez rejestratorkę się zgadza. Jednak nie zawsze tak jest.

- Sprawdzałam kiedyś kolejki do endokrynologa - opowiada Ewa Radomska, pacjentka z Opola. - Z systemu wynikało, że do niektórych poradni czeka się najwyżej rok, a gdy do nich zadzwoniłam, okazywało się, że w realu zrobiły się z tego dwa lata. Komu zatem mamy wierzyć?

Teoretycznie pacjent bez wychodzenia z domu może w komputerze wybrać placówkę, gdzie jest najkrótsza kolejka. To miało nam ułatwić życie. Prawda jest taka, że i tak z góry wiadomo, do kogo najdłużej się czeka. Na liście tej prym wiodą: endokrynolodzy, okuliści, kardiolodzy, diabetolodzy, chirurdzy naczyniowi . Od lat wygląda to tak samo. Jaki jest więc pożytek z list oczekujących?

- Niewielki, listy kolejkowe dają bowiem tylko pewien obraz, pokazują, ile wynosi czas oczekiwania, a to dla pacjentów nie jest żadne pocieszenie - uważa Marek Staszewski, dyrektor Szpitala Powiatowego w Kędzierzynie-Koźlu. - Nijak nie rozwiązuje to problemu związanego z trudnym dostępem do specjalistów czy na deficytowe operacje. Na wizytę u endokrynologa czeka się bowiem na Opolszczyźnie jak czekało, dwa-trzy lata, a na usunięcie katarakty jeszcze dłużej.

- Najlepszą metodą na skrócenie kolejek jest zwiększenie puli pieniędzy na porady i planowe zabiegi, a nie rozliczanie nas z listy oczekujących - dodaje dyrektor kędzierzyńsko-kozielskiej lecznicy. - Z tego, co wiem, niektóre szpitale robią zapisy pacjentów na zabiegi planowe raz w roku, ale w ostatnim kwartale się z nimi wstrzymują, ponieważ nie wiedzą, na czym stoją, jaki będą mieć kontrakt w roku następnym. Nie chcą ryzykować, że pozapisują ludzi, a potem NFZ nie zapłaci im za nadwykonania. Z kolei inni prowadzą kolejki w zeszytach i dopiero raz na jakiś czas uzupełniają je w wersji elektronicznej.

Kolejkowicze sami rezygnują

Ministerstwo Zdrowia wraz z NFZ spróbowało już - od 1 stycznia tego roku - skrócić kolejki, na początek na operacje zaćmy. Zmniejszyło wycenę za ten zabieg o kilkaset złotych, co miało przymusić szpitale, żeby zrobiły ich więcej. Okazuje się jednak, że przyniosło to połowiczny efekt.

- Nasz oddział okulistyczny przyjął wprawdzie 660 pacjentów więcej, skróciliśmy kolejkę o pół roku - przyznaje dyrektor Staszewski. - Ale co z tego, skoro dalej jest to 5 lat czekania. Nie tędy droga. Wprowadzenie systemu policyjnego w postaci list oczekujących też niewiele daje.

Często nieradzenie sobie z prowadzeniem kolejek wynika z tego, że pacjenci rejestrują się w kilku miejscach jednocześnie, a potem nie odwołują wizyt. Albo nagle rezygnują z zabiegu, z różnych przyczyn. Powoduje to dezorganizację.

- Pacjent dochodzi np. do wniosku, że jeszcze nie czas na operację, albo jego stan się pogarsza z powodu innej choroby, co nie pozwala na przeprowadzenie zabiegu, na który był zapisany - mówi dr Marek Szymkowicz. - A na to nie mamy wpływu.

- Tendencja jest taka: im dłuższa jest kolejka do danego specjalisty, tym częściej ludzie nagle rezygnują - zauważa Adam Ślęzak, prezes Optimy, która ma swoje przychodnie w Prudniku, Nysie i Opolu. - Trudno im się dziwić. Jeśli ktoś musi czekać do dermatologa pół roku z jakimś problemem skórnym, to woli pójść prywatnie. Z kolei część pacjentów o wizycie... zapomina. Wymyślaliśmy różne sposoby na ich powiadamianie. Wysyłaliśmy m.in. SMS-y z komunikatem: "jutro masz poradę". Jeśli takich SMS-ów było 200 dziennie, to wpływało to na koszty utrzymania przychodni i dodatkowo angażowało personel.

Przychodnie największy kłopot mają jednak z podziałem na pacjentów nowych i już leczących się. NFZ nie pozwala bowiem na wpisywanie jednych i drugich do jednej kolejki. Za to również ukarał placówki w kilku województwach.
- Ten podział mocno komplikuje nam pracę - twierdzi Adam Ślęzak. - Jeśli dany specjalista przyjmuje u nas w środy od 14 do 18 i na ten dzień ma zarejestrowanych 16 osób, wśród których jest jeden pacjent pierwszorazowy, to trudno sobie wyobrazić, żeby były do niego dwie kolejki. Jest jeden lekarz, gabinet, jedne drzwi i jedna leżanka. Uważam, że my powinniśmy raportować o liczbie oczekujących, a niech NFZ sobie ustala, kto jest u nas pacjentem pierwszorazowym, drugorazowym czy też przyszedł piąty raz. Po co nas tym obarczać? Jestem skłonny ufundować pracownikowi NFZ trzykrotną pensję, jeśli popracuje u nas przez tydzień w rejestracji i nie złamie żadnego z przepisów. Bo jest z nimi istny galimatias.

Listy kolejkowe miały pomóc pacjentom, ale i wypromować najlepsze placówki, zapewnić im dobrą pozycję finansową.

- Założenie było takie, że jeśli w konkretnych przychodniach i szpitalach rósł popyt na porady i zabiegi, bo pacjenci chcieli się w nich leczyć, to NFZ miał reagować na to poprzez zwiększanie im kontraktów - przypomina Roman Kolek, wicemarszałek województwa. - I tak to się wtedy odbywało. Teraz szpitale głównie gani się za nadwykonania, tymczasem to nie jest tak, że lekarze, potwory, wyciągają jedynie pieniądze z systemu. Gdyby nie tzw. nadwykonania, to kolejki na Opolszczyźnie byłyby jeszcze dłuższe.

Doktor Kolek, gdy był zastępcą dyrektora opolskiego NFZ ds. medycznych, opracował specjalny algorytm, według którego (w miarę posiadanych dodatkowych pieniędzy) w zależności od wzrostu liczby pacjentów kontrakty były renegocjowane. Szefowie opolskich placówek wspominają te czasy z rozrzewnieniem, bo listy zostały, a pieniędzy na leczenie coraz mniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska