Postaw pan krzyżyk, czyli jak głosowano w prószkowskim DPS-ie

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Archiwum
Tak się złożyło, że wszyscy pensjonariusze głosowali na jednego kandydata do rady powiatu, któremu zresztą podlega placówka. A kto nie potrafił, temu pomogli spolegliwi asystenci.

Pani Katarzyna Lipska jako mąż zaufania trafiła do Obwodowej Komisji Wyborczej nr 10 w prószkowskim Domu Pomocy Społecznej. Do dziś, gdy wspomina wydarzenia minionej niedzieli, ma wrażenie, że była bohaterką ukrytej kamery.

- Nie miałam nigdy nic wspólnego z Prószkowem, więc jeden z komitetów uznał, że dzięki temu właśnie będę bezstronna, i poprosił, żebym pilnowała prawidłowości wyborów - wspomina.
Do lokalu zaczęli schodzić się pierwsi seniorzy, pensjonariusze DPS-u, a komisja nie zdążyła dobrze wejść na obroty, gdy doszło do pierwszego spięcia.

- Jeden z członków komisji wyborczej wyszedł zza stołu i ruszył w stronę kabin. Wyglądało to tak, jakby chciał sprawdzić, czy za kotarą wybierają sami pensjonariusze czy też głos za nich oddają towarzyszący im opiekunowie. Zrobiło się zamieszanie, panie z komisji naskoczyły na niego, że zagląda tam, gdzie nie powinien. Ten pan później dopytywał przewodniczącą, czy aby tak powinna wyglądać pomoc techniczna opiekunów i dlaczego dopuszcza się do wątpliwych sytuacji, ale skutecznie był uciszany.

Na sali pojawiła się również dyrektor prószkowskiego DPS-u.
Katarzyna Lipska: - Ta kobieta zachowywała się tak, jakby to ona, a nie my, czuwała nad prawidłowym przebiegiem wyborów. Gdy próbowałam sprawdzić, co w ogóle dzieje się w tym w lokalu, bo posadzili mnie w takim miejscu, że kabina do głosowania przesłaniała mi pół sali, zagroziła, że mogę zostać usunięta z pomieszczenia. Jakim prawem? Przecież ona nie była w komisji. Wyglądało to tak, jakby pilnowała czyichś interesów. Na jej uwagi przewodniczący komisji w ogóle nie zareagował.

Inaczej niedzielę wyborczą zapamiętała dyrektor Lucyna Danel: - Owszem, interweniowałam, bo doszło do naruszenia tajności głosowania. Pani będąca mężem zaufania zapytała mnie, co ja tu robię. Więc jej odpowiedziałam: jestem dyrektorem i mogę tu przebywać dzień i noc. I na tym nasza rozmowa się skończyła.

Ale nie dla obserwatorki wyborów Katarzyny Lipskiej:
- Po tych zdumiewających incydentach, próbach uziemienia mnie, tak bym się w ogóle nie ruszała zza stołu, zaczęłam baczniej patrzeć komisji na ręce oraz nie spuszczałam z oka dyrektorki, która zwyczajnie stała się dla mnie podejrzana.

W wyniku tych obserwacji u męża zaufania Katarzyny Lipskiej zaczęła kiełkować myśl, że komisja - utrudniając jej pracę - próbuje zatuszować nadużycia.

- Pensjonariusze byli doprowadzani do sali sąsiadującej z tą, w której siedziała komisja. Stamtąd taśmowo szli odebrać karty do głosowania. Starsza pani zapytała, jak ma głosować, skoro nie zna nikogo na tych listach. Opiekunka bez słowa wyjaśnienia zabrała ją do kabiny, więc nie mam pewności, kto tak naprawdę głosował. Takich sytuacji było więcej.

Lipska do protokołu dołączyła swoje wnioski. Czytamy w nim m.in.: "W moim odczuciu osoby biorące udział w wyborach odznaczały się wyraźnym upośledzeniem umysłowym lub słabą kondycją psychiczną. Nie wiedziały, gdzie się znajdują, nie wyrażały własnej woli do oddania głosu. (...) Istnieje ryzyko, że głosy mogły zostać zmanipulowane lub po prostu opiekunowie oddawali głosy za swoich podopiecznych".

Dyrektor DPS-u Lucyna Danel upiera się, że głosowanie przebiegało jak należy. - Naszymi podopiecznymi są ludzie niepełnosprawni fizycznie i intelektualnie, więc to normalne, że na głosowanie przyszli z opiekunami. Mają do tego prawo. Ja doskonale przepis znam! Opiekun wchodził do kabiny, ale to wyborca decydował, na kogo głosuje - mówi z pełnym przekonaniem. - Na pewno pracownicy nie pomagali podopiecznym, bo oni wiedzą, co mają robić. Jak w ogóle można kogoś o to podejrzewać?

Telefon do przyjaciela, czyli połączenie z mamą

Na spięciu z dyrektorką głosowanie się nie zakończyło. Iskry poszły wtedy, gdy obserwatorka, wnerwiona tym, że nic nie widzi zza kabiny wyborczej, przestawiła swoje krzesło.

- Przybiegła do mnie członkini komisji, podała telefon i powiedziała, że mam rozmawiać z tajemniczą panią, która wszystko nadzoruje i pouczy mnie, jaka jest rola męża zaufania. Popatrzyłam na wyświetlacz i zdębiałam, bo widniał na nim napis "mama". Później dowiedziałam się, że ta członkini jest córką wiceburmistrz Prószkowa - opowiada pani Katarzyna.

- Powiedziałam, że nie wiem, kto to jest, i nie widzę powodu, abym miała rozmawiać z czyjąś mamą. Dzwonienie do niej na skargę było niepoważne i żenujące. Jeśli były jakieś uwagi do mojej pracy, to powinna mi je przekazać przewodnicząca komisji, a nie rodzina z zewnątrz.

Anna Wójcik, wiceburmistrz, a zarazem sekretarz gminy Prószków: - To jest kłamstwo! Moja córka zasiadała w komisji, bo miała do tego prawo, ale absolutnie nie prosiła mnie, abym dyscyplinowała przez telefon męża zaufania.

Po chwili jednak pani wiceburmistrz przypomina sobie, że tego dnia występowała nie w roli wiceburmistrza, ale urzędnika wyborczego i pełnomocnika komisarza, więc miała prawo, a nawet obowiązek interweniować. - Mąż zaufania zachowywał się niezgodnie z przepisami.

Poprosiłam przewodniczącą, żeby zwróciła tej pani uwagę, że nie może kamerować ani robić zdjęć. Ta osoba zakłócała pracę komisji, wchodziła za kotarę, więc członkowie komisji zadzwonili do mnie z pytaniem, co mają robić, bo ona nie stosowała się do ich poleceń - wyjaśnia. - Nie rozmawiałam z mężem zaufania ani osobiście, ani telefonicznie.

Kontaktowałam się natomiast w jej sprawie z delegaturą biura wyborczego i powiedziano mi, że jeśli ta pani się nie uspokoi, to mamy wezwać policję.

W protokole wyborczym czytamy: "Przewodniczący komisji wydał polecenie o charakterze porządkowym mężowi zaufania, gdyż jego działania przekraczały jego uprawnienia, zakłócały powagę głosowania, naruszając jego tajność". Obserwatorka miała m.in. chodzić po lokalu, zaglądać do kabin oraz robić zdjęcia lub filmiki telefonem.

Katarzyna Lipska twierdzi, że blefowała, iż robi zdjęcia, aby komisja przestała przymykać oko na wątpliwe sytuacje. Zarzuca też, że najwięcej do powiedzenia na temat prac miała nie przewodnicząca, ale właśnie córka pani wiceburmistrz.

- To ona decydowała m.in. o tym, które karty będą liczone jako pierwsze. Oczywiście cały czas była gorąca linia z mamą - mówi. - Odnoszę wrażenie, że próbowano wykorzystać tych starszych ludzi do załatwiania swoich interesów.

Lipska dołączyła do protokołu swoje uwagi, ale - jak twierdzi - komisja robiła wszystko, aby ją do tego zniechęcić. - Poprosiłam, aby komisja udostępniła mi do spisania moich uwag jakiś komputer, ale odmówiono. Napisałam je więc odręcznie, na dwóch arkuszach papieru. Późnym wieczorem, gdy już głosy były zliczone, przewodnicząca stwierdziła, że moje wnioski powinny być zapisane w czterech kopiach i że mam to przepisywać. Uważam, że była to czysta złośliwość, bo przecież mogła powiedzieć mi o tym wcześniej.

O co należy pytać wyborców

Wątpliwości obserwatorki wzbudziły też wyniki głosowania.
- To nie chodzi o to, że miałam jakiegoś faworyta, który przegrał i teraz wylewam frustracje. Trudno mi natomiast uwierzyć, że podopieczni w wyborach do rady miejskiej i do rady
powiatu głosowali niemal jednomyślnie, a do sejmiku oddali tyle głosów nieważnych.

Później dopiero dowiedziałam się, że do powiatu startuje kandydat, który jest dobroczyńcą DPS-u (DPS w Prószkowie podlega powiatowi), a o mandat miejskiej radnej ubiega się jego żona - opowiada.

W sumie uprawnionych do głosowania w obwodowej komisji nr 10 było 108 osób, z czego do urn ostatecznie poszło 99 wyborców. W wyborach do rady powiatu oddano 92 ważne głosy i wszystkie padły na tego samego kandydata mniejszości niemieckiej, starostę opolskiego Henryka Lakwę. W wyborach do rady miejskiej było 87 głosów ważnych. Niemal wszystkie - z wyjątkiem jednego - oddano na kandydatkę mniejszości niemieckiej Klaudię Lakwę.

- Zastanawiająca jest też liczba głosów nieważnych - mówi Katarzyna Lipska. - Do rady miejskiej było 12 takich głosów, a do rady powiatu tylko 7. W wyborach do sejmiku, choć karta była bardzo podobna, okazało się, że ludzie zupełnie sobie z nią nie poradzili i padło blisko 70 głosów nieważnych, a więc 70 procent wyborców nie wiedziało, jak głosować! Ta sytuacja jest dla mnie podejrzana, bo skoro w wyborach do powiatu ludzie potrafili odnaleźć kandydata, który znajdował się chyba na przedostatniej stronie, a w wyborach do sejmiku tych umiejętności już im zabrakło i oddawali głosy nieważne - to jest to co najmniej zastanawiające. Mam nieodparte wrażenie, że komuś zależało na tym, aby wygrali określeni kandydaci, wobec których kierownictwo DPS ma dług wdzięczności.

Wątpliwości co do przebiegu głosowania miała nie tylko obserwatorka, ale również jeden z członków komisji. W protokole znalazła się notatka na jego temat, w której czytamy "członek komisji (tu pada imię i nazwisko) naruszył tajność głosowania, zaglądając do kabin".

Anna Wójcik, pełnomocnik komisarza wyborczego, uważa, że podczas głosowania nie doszło do nieprawidłowości.

- Podopieczni mogli głosować w towarzystwie opiekunów, bo prawo na to pozwala - wyjaśnia.

Nie potrafi jednak odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że seniorzy z kartą do rady powiatu poradzili sobie niemal bezbłędnie, a w wyborach do sejmiku padło tyle głosów nieważnych.

- To już pytanie do samych wyborców - ucina.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska