Pizza, cariocas, ocean i samba, czyli jak się zakochać w Ameryce Południowej

Anna Grudzka
Anna Grudzka
Paragwaj jest rajem dla zakupoholików. Można tam zdobyć wszystko, a wprawny negocjator zbije cenę nawet o 90 proc.
Paragwaj jest rajem dla zakupoholików. Można tam zdobyć wszystko, a wprawny negocjator zbije cenę nawet o 90 proc. Anna Grudzka
Rio się opala, Buenos surfuje i tańczy, a Santiago pracuje. Ameryka Południowa - tam każdy znajdzie coś dla siebie, a od jej mieszkańców wiele można się nauczyć.

Opowieści o strzelaninach, biedzie, narkotykach i niebezpiecznych favelach wiele złego zrobiły Ameryce Południowej. Tymczasem podróżowanie po Brazylii, Argentynie czy Chile pod wieloma względami niewiele różni się od zwiedzania Europy. Za to mniej tu uciążliwych turystów, a ludzie są bardziej pomocni i życzliwi dla przyjezdnych.

Przyjaciele z pracy przed moim wyjazdem żartowali, że jak coś mi się stanie, to zrobią zrzutkę na bilet powrotny, tymczasem od pierwszego momentu w Ameryce Południowej miałam wrażenie, że los, choć nawet o tym nie marzyłam, dołożył do moich wakacji jakiś pakiet VIP.

Jeden ze znajomych powiedział mi, że wszechświat zawsze sprzyja podróżnikom. Przyznaję mu rację: wozili mnie za darmo autobusami, spałam w apartamencie z widokiem na ocean, nie płacąc ani grosza, miałam prywatnego przewodnika... Okej - raz próbowali mi zerwać z szyi łańcuszek.

Wielki spektakl natury

Do Ameryki Południowej warto pojechać chociażby po to, by zobaczyć wodospady Iguazu. To jeden z najbardziej magicznych i spektakularnych cudów natury, jaki zdarzyło mi się oglądać. Znajduje się u zbiegu trzech państw: Brazylii, Argentyny i Paragwaju. Dwa siostrzane kompleksy wpisanych na listę UNESCO wodospadów leżą w dwóch sąsiadujących parkach narodowych po stronie brazylijskiej i argentyńskiej.

Na ich zwiedzanie warto zarezerwować sobie co najmniej dwa dni. Wodospady przytłaczają swoją energią, kłębiącą się parą, licznymi wysepkami i hukiem, który słyszalny jest z 20 km. Miejscowi lubią mówić, że kiedy Eleanor Roosevelt zobaczyła ten niezwykły spektakl przyrody - załamała ręce, mówiąc: "O mój Boże! Biedna Niagara". Bo Niagara wygląda przy tych wodospadach jak kapiący kran. Jednym z najbardziej malowniczych jest bez wątpienia widok Diabelskiej Gardzieli - największego ze znajdujących się w parku wodospadów. Spadająca z wysokości nawet 70 metrów woda tworzy wieczną tęczę.
Urzeka także przyroda, ma się wrażenie, że zwiedza się królestwo motyli.

Kolorowe "szmeterloki" przysiadają w różnych miejscach: od okularów i aparatów zwiedzających począwszy, po pobocza drogi, gdzie podrywając się do lotu - tworzą wielobarwne trąby powietrzne. Wodospady warto zobaczyć po obu stronach granicy, jaką jest rzeka Iguazu, dobrze jest także w tym rejonie zarezerwować sobie choćby jeden dzień na wypad do Paragwaju. Pierwsze miasteczko za granicą to prawdziwa dżungla... tyle że miejska.

Ciudad del Este, bo tak się nazywa pierwsze za granicą miasto po paragwajskiej stronie, jest rajem dla zakupoholików. Można tu zdobyć dosłownie wszystko, ale najwięcej jest elektroniki różnej maści. Sprawny negocjator może zejść z ceny nawet o 90 proc., kupując laptopy, teleobiektywy czy telefony. Do Paragwaju na zakupy jeżdżą nawet Brazylijczycy, a najsłynniejszym sklepem, w którym można kupić wszystko, jest Monaliza.

Samo miasto robi niezwykłe wrażenie, drapacze chmur, a pod nimi taki opolski "Cytrusek", tylko o wiele głośniejszy, większy, z żółtymi taksówkami przemykającymi ulicami i drogimi autami bez rejestracji, "streetfoodem" i całą masą dziwnych ludzi załatwiających swoje (jasne lub ciemne) interesy na ulicy, albo wiecznie coś gdzieś niosących.

O Paragwajczykach mówi się, że są najbardziej leniwym narodem w Ameryce Południowej. Praktycznie nie pracują, wolą "geszefty" - tu coś kupić, tam coś sprzedać. Ponoć do Paragwaju trafia większość kradzionych na ulicach ościennych stolic drogich samochodów. To może być prawda, bo na ulicach widać mercedesy, które spokojnie przemierzają miasto bez tablic rejestracyjnych, ale nikt się tym nie przejmuje.

Buenos Aires - raj dla surferów... internetowych

Z granicy brazylijsko-argentyńsko-paragwajskiej poleciałyśmy do Buenos Aires. To chyba najbardziej europejskie miasto w całej Ameryce Południowej. Życie, które się tam toczy, praktycznie niczym nie różni się od tego, co można byłoby zobaczyć w Londynie, Berlinie czy Warszawie. Eleganckie butiki, secesyjne kamienice, piękne parki, Starbucksy i MacDonaldy. No i wszędzie jest darmowy internet.

Jeszcze kilka lat temu nikomu nie przyszłoby na myśl, że po mieście można się poruszać za pomocą nawigacji w telefonie czy na bieżąco wysyłać zdjęcia do rodziny i przyjaciół. W Buenos to możliwe. Większości miasto to kojarzy się z tangiem i faktycznie co kilka ulic można znaleźć tu jego szkoły, gdzie niestrudzenie całymi dniami taneczne pary ćwiczą kroki z takim zaangażowaniem, jakby od ich pasji zależały losy świata.

W Buenos widać kryzys. W cieniu wieżowców i wielkich restauracji koczują ludzie: w śpiworach, z plecakami.

Miasto słynie z pokazów tanga i befsztyków. O ile tango można konsumować bez ograniczeń, to z argentyńską wołowiną nie już tak gładko. Wielki beff, zjedzony szczególnie na kolację, będzie o sobie przypominał przez kilka dni. Mięso, choć smaczne, jest potwornie ciężkostrawne.

Generalnie kuchnia w Argentynie czy Chile niewiele różni się od tej serwowanej w Polsce. Podstawą większości posiłków jest mięso i warzywa (często ziemniaki). Jada się steki, różne rodzaje pierogów (z mięsem czy warzywami) czy zupy. Różnice robią tylko owoce morza i ryby, ale ich dostępność jest oczywista z uwagi na bliskość oceanu. Co ważne, będąc w Argentynie - należy koniecznie skosztować tamtejszej pizzy. Okazuje się, że ta przyrządzana w Ameryce Południowej jest zupełnie wyjątkowa i gdyby tylko była w Europie bardziej dostępna - mogłaby wprowadzić wiele zamieszania w świecie włoskiej pizzy. Zachwyceni w Ameryce będą także piwosze: zamawiając duże piwo - można się zdziwić, gdy kelner przyniesie nam litrową butelkę złocistego trunku.

Chile - kraj gościnnych

Kolega w Valparaiso zapewniał mnie, że wyjazdu do Chile nie trzeba się obawiać, bo wszyscy tu są mili, przyjaźni i kochają turystów. O tym, że jego zapewnienia polegają na prawdzie, przyszło nam się przekonać zaraz po przyjeździe. Razem z moją współtowarzyszką podróży jechałyśmy autobusem miejskim. Miałyśmy adres, numer autobusu, opis przystanku, przy którym mamy wysiąść.

Po godzinie jazdy nasza pewność siebie nieco stopniała. Zagadnęłam kobietę siedzącą obok. Po angielsku nie mówiła, tylko po francusku, ale mimo to postanowiła pomóc. Wykrzyczała na całe gardło, że szuka kogoś, kto mówi po angielsku. Z tłumu wyłonił się młody chłopak, zagaił do kierowcy, gdzie ma nas wysadzić, a po chwili już wszyscy ludzie w autobusie chcieli być naszymi przewodnikami. Nie dość, że powiedzieli, gdzie mamy wysiąść, to nawet zanieśli nam torby pod wskazany adres. Nikt nie chciał niczego sprzedawać ani nas naciągnąć.

Przejażdżka w Chile będzie przygodą nie tylko ze względu na innych podróżujących, ale też ze względu na kierowców, którzy prowadzą tak, jakby uczyli się tego u Hołowczyca. Jeżdżą bardzo szybko, ale z drugiej strony przestrzegają z niezwykłą pieczołowitością znaków drogowych, świateł i innych reguł panujących na drodze. W przeciwieństwie do kierowców argentyńskich, którzy samochody prowadzą chaotycznie, przyśpieszając i zwalniając według tylko sobie znanych prawideł, często nie mogąc się zdecydować, który pas drogi wybrać.

Sami Chilijczycy kochają swój kraj, są świadomi jego piękna, ale mówią o sobie, że mieszkają na końcu świata. Wszędzie mają daleko - kraj jest długi jak miesiąc, a chudy jak wypłata.

Miasto Boga kocha operacje

Która z kobiet nie stresuje się przed wyjściem na plażę? Brazylijka. Jeden dzień nad oceanem potrafi dać Polce do myślenia. My przejmujemy się każdą niedoskonałością naszego ciała. Brazylijki wcale. Z dumą prezentują obfite kształty, wbijając się nawet w najbardziej skąpe bikini. Turystki najłatwiej rozpoznać po tym, że stringów nie noszą na plaży i nie mają "zrobionych" biustów czy pośladków. Chirurgia plastyczna musi tam być dochodowym interesem. W Rio widać wyraźnie także jeszcze jedną prawidłowość: "plażing" to sposób na życie. Cariocas przychodzą tam każdego dnia, po pracy, całymi rodzinami. Bawią się, kąpią, jedzą, po prostu są.

Przed wyjazdem do Rio do Janeiro usłyszałam od kilku osób, że mam się przygotować wewnętrznie na to, że zostanę napadnięta i okradziona. Nic takiego jednak mi się nie przytrafiło, poza jedną sytuacją, kiedy młody chłopak próbował mi zerwać łańcuszek z szyi. Generalnie na głównych szlakach można czuć się bezpiecznie - mnóstwo jest policji, także tej obywatelskiej, która kilkuosobowymi grupami patroluje najbardziej turystyczne dzielnice.

W Brazylijczykach najfajniejsze jest to, że niczym specjalnie się nie przejmują: nie mówisz po portugalsku? Nie ma znaczenia, byleś słuchał, co mam do powiedzenia, chcesz odpocząć - to odpoczywaj. Tego powinniśmy się od nich nauczyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska