Polskie stadiony są za duże

Marcin Sagan
Marcin Sagan
Na stadionie w Brzegu trybuny mieszczą 2000 widzów i jest to liczba wystarczająca jak na potrzeby miasta.
Na stadionie w Brzegu trybuny mieszczą 2000 widzów i jest to liczba wystarczająca jak na potrzeby miasta. Mariusz Matkowski
W Polsce mamy jedne z najnowocześniejszych stadionów w Europie. Niestety, głównie świecą one pustkami. Dużo lepiej wygląda sytuacja w naszym regionie, bo u nas nowe obiekty "szyto na miarę", a nie "na wyrost".

Dziesięć lat temu byliśmy prawdziwą stadionową pustynią. Nie było w naszym kraju obiektu, który bez wstydu można byłoby pokazać gościom z zagranicy. Piłkarska reprezentacja grała na Stadionie Śląskim w Chorzowie, na którym widoczność boiska z wielu miejsc na trybunach jest fatalna.

Zapóźnienie było ogromne, bo przez około 30 lat nie powstał w naszym kraju żaden porządny obiekt. Te, które stały z roku na rok były natomiast w coraz gorszym stanie.

U nas jest to "z głową"

Nie inaczej było w naszym regionie. My nie mamy mocnych klubów grających w wyższych ligach, więc nie potrzeba było budować wielkich obiektów. Za wzór na Opolszczyźnie można uznać stadion w Brzegu, oddany do użytku w 2011 roku. Powstał za sumę nieco ponad 30 mln zł, ale 10 mln wynosiła dotacja unijna.

- Mamy obiekt idealnie skrojony na potrzeby naszego miasta - mówi dyrektor Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji Krzysztof Kulwicki. - Na trybunach zmieści się 2000 widzów, ale nie mówmy o samym stadionie, a o całym kompleksie. W jego skład wchodzą boiska treningowe, na których aż roi się od dzieciaków oraz starszych mieszkańców miasta, są boiska do siatkówki plażowej, siłownia. Obiekt jest w pełni wykorzystany. W salach konferencyjnych budynku będącego częścią kompleksu, są różne szkolenia, a nawet kilka razy odbywały się posiedzenia rady miasta. Boiska czy też wspomniane sale wynajmują firmy i to jest zysk. Nie mamy obiektu typowo piłkarskiego, bo wokół boiska jest bieżnia, ale ona akurat jest wykorzystywana przez amatorów ruchu niemal od świtu do nocy. Słychać niekiedy głosy, że może trybuny są nieco za duże, ale staramy się zrobić raz w roku jakiś poważniejszy mecz (w Brzegu gościły choćby reprezentacje młodzieżowe Polski i Niemiec jesienią 2011 roku, odbywał się turniej eliminacji mistrzostw Europy juniorek - dop. red.), kiedy te trybuny się zapełniały. Wierzę też, że piłkarze Stali Brzeg w przyszłości zagrają w III, a może nawet w II lidze i na ich mecze będzie chodzić dużo ludzi. Większego stadionu niż na 2000 miejsc nam nie trzeba, a jeśli okazałoby się, że jednak jest inaczej, to projekt zakłada możliwość jego przebudowy.

Dostosowanie stadionu do potrzeb miasta i jego efektywne wykorzystanie sprawia, że koszt jego utrzymania w skali roku nie jest wysoki i wynosi około 500 tys. zł.

Ładny stadion jest też w Kluczborku, choć nie był on budowany praktycznie od nowa jak w Brzegu. Jeśli chodzi o pojemność, też jest skrojony na miarę miasta. Miejsc siedzących jest nieco ponad 2100. Piłkarze tamtejszego MKS-u grali nawet w I lidze i zdarzały się komplety, a nawet nadkomplety widzów na trybunach, ale o większym obiekcie nie ma co myśleć. Inaczej jest niestety w skali kraju. Stadiony są w Polsce niestety za duże, ciężko je zapełnić, a przez to generują dodatkowe koszty.

Zaczęło się od Kielc

Kiedy w 2006 roku otworzono pierwszy nowoczesny obiekt piłkarski w Kielcach na ponad 15 tysięcy miejsc, zachwytom nie było końca. Inne polskie kluby chciały iść tą drogą, ale że żadnego nie stać było, żeby samemu postawić stadion, to zaczęły się wycieczki do władz miast, naciski kibiców będących jednocześnie dużą grupą wyborców, co dla samorządowców jest nie do przecenienia.

Boom na budowę stadionów zwiększył się ponadto, kiedy Polsce w 2007 roku przyznano prawo organizacji mistrzostw Europy pięć lat później. Wiadomo było, że nie ma szans na rozegranie meczów w większej liczbie miast niż cztery, ale liczono, że wzorem innych państw w naszym kraju zadziała efekt wielkiej imprezy i po niej zainteresowanie futbolem radykalnie się zwiększy. Widzów do oglądania piłki miały też przyciągać nowoczesne stadiony. Z wygodnymi siedziskami zamiast drewnianych ławek, z porządnym cateringiem, z miejscami pod dachem, żeby deszcz nie padał na głowy.

Określenie "Polska w budowie" odnosiło się nie tylko do dróg czy mostów, ale też do stadionów. W ostatnim 10-leciu powstało ponad 40 nowych czy też gruntownie przebudowanych. Kilka innych jest jeszcze w trakcie budowy. Wydano na to kilkanaście miliardów złotych. Najdroższe były cztery obiekty na Euro 2012, które jednocześnie są największe w kraju. Według fachowego portalu www.stadiony.net Stadion Narodowy w Warszawie kosztował ponad 1,9 miliarda zł, w Gdańsku 864 mln, we Wrocławiu 857 mln, a w Poznaniu 746 mln.

Te kwoty szokowałyby mniej, gdyby na tych obiektach regularnie stawiała się duża grupa widzów na różnych imprezach. Stadion Narodowy spełnia swoją rolę. Mecze piłkarskiej reprezentacji ogląda na nim komplet widzów. Wielkim wydarzeniem był na nim mecz otwarcia tegorocznych mistrzostw świata siatkarzy, który obejrzało ponad 60 tysięcy ludzi. To po prostu reprezentacyjny obiekt, na którym odbywają się też wielkie koncerty, a przyszłym roku zagości żużlowa impreza z cyklu Grand Prix, na którą w kilka dni już wykupiono bilety.

W Gdańsku, Poznaniu i Wrocławiu na co dzień swoje mecze ligowe rozgrywają drużyny: Lechii, Lecha i Śląska. Po frekwencji na ich meczach widać, że te stadiony są po prostu za duże. Każdy z nich ma pojemność ponad 40 tysięcy widzów. W poprzednim sezonie średnio w Poznaniu na mecze ekstraklasy chodziło około 19 tysięcy ludzi, w Gdańsku 13 tysięcy, a we Wrocławiu 10,5. W tym roku frekwencja we Wrocławiu i Gdańsku jest podobna, a w Poznaniu spadła o około pięć tysięcy widzów.

Gigantomania

- Niestety, w naszym kraju zbytnio uwierzono w to, że ludzie będą chodzić na mecze jak 40 czy 50 lat temu, gdy trybuny pękały w szwach - mówi dziennikarz "Sportu" Marek Hajkowski. - Teraz są inne czasy, rozrywek jest zdecydowanie więcej niż w przeszłości, a i poziom naszej ligi nie zachwyca. Nie mamy się co równać do Anglii, Niemiec czy Holandii. Tam też są duże stadiony, ale one się zapełniają. To też wynik tego, że tamtejsze społeczeństwa są bogatsze. U nas często kibice odmawiają sobie pójścia na mecz z powodów finansowych.

Do tego dochodzi jeszcze atmosfera na stadionach. Nie chodzi o bójki między kibicami, bo te są już na samych obiektach rzadko spotykane. Ilość wulgaryzmów w ustach kibiców w czasie meczów sprawia jednak, że często uszy puchną i nie jest to dobre miejsce na przyjście z dzieckiem.

- Nie ma co ukrywać, że z wielkością wielu obiektów po prostu przesadzono - zaznacza dyrektor Kulwicki. - Koszty ich wybudowania są duże, a potem dochodzą koszty ich utrzymywania. Żaden stadion w Polsce nie zarabia i powiedzmy sobie szczerze - raczej zarabiać nie będzie. Trzeba sobie uświadomić, że są to obiekty użyteczności publicznej, do których się po prostu dokłada.

Koszty utrzymywania stadionów spadają na samorządy. Powstaje niestety często błędne koło, bo żeby znaleźć uzasadnienie dla wydawania na niego pieniędzy, trzeba mieć w mieście dobrą drużynę, która w większym stopniu zapełniałaby stadion. Żeby mieć dobrą drużynę, to trzeba z budżetów miast przeznaczać na nią pieniądze. W ten sposób w wielu polskich klubach będących spółkami najwięcej akcji należy do miast. We Wrocławiu, Zabrzu, Kielcach, Gliwicach czy Bielsku-Białej taki stan trwa od kilku lat, w kluby wkładane są kolejne publiczne pieniądze, a próby odsprzedania pakietu kontrolnego akcji spełzają na niczym, bo nie ma na nie chętnych.

Niestety, stadiony oddawane do użytku w ostatnich miesiącach lub te, których budowa jest na ukończeniu, też są za duże. W październiku gotowy był stadion w Białymstoku. Na pierwszy mecz przyszedł prawie komplet ponad 21 tysięcy widzów, na drugi mecz 12 tysięcy, a na trzeci już tylko 6,5 tysiąca. Oczywiście trzeba wziąć po uwagę pogodę i to, że robi się coraz zimniej oraz fakt, że przeciwnicy byli za każdym razem mniej atrakcyjni, ale taki spadek frekwencji daje do myślenia.

Skoro jednak w bieżących rozgrywkach ekstraklasy piłkarskiej na największych stadionach w największych miastach w Polsce (Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań, Gdańsk), gdzie są kluby należące do czołówki średnia widzów waha się w przedziale 11-15 tysięcy, to trudno oczekiwać, że w mniejszych miejscowościach ona będzie na podobnym poziomie. Tymczasem w przyszłym roku mają być choćby gotowe obiekty w Bielsku-Białej czy Tychach na około 15 tysięcy widzów.

- Gotowy ma być też stadion Górnika w Zabrzu, na który wszyscy kibice tego klubu, a jest ich dużo, z utęsknieniem czekają - mówi Marek Hajkowski. - Patrząc na inne kluby - zadowolonym będzie można być, jeśli średnia frekwencja w pierwszym roku będzie na poziomie 12-14 tysięcy widzów, choć oczywiście na pierwsze mecze pewnie przyjdzie więcej ludzi.

Tymczasem stadion w Zabrzu ma mieć pojemność 25 000 osób.

Z prawdziwym absurdem mamy do czynienia w Lublinie. W październiku oddano tam do użytku obiekt na ponad 15000 widzów, ale w tym dużym mieście nie ma drużyny choćby w II lidze. Rozegrano więc jeden mecz reprezentacji młodzieżowej, jeden mecz z udziałem dwóch lubelskich drużyn (Motoru i Lublinianki), ale teraz na piłkarskim obiekcie nie ma futbolu, bo klubów z Lublina po prostu nie stać, żeby wynajmować obiekt. Koszt jego wybudowania wynosił ponad 130 mln zł. Duża część tych pieniędzy pochodziła z dotacji unijnych, ale jakie to ma znaczenie, biorąc pod uwagę, że obiekt jest niewykorzystany i trzeba do niego dopłacać.

Przed dużym wyzwaniem stanęły natomiast władze Krakowa i Łodzi. W tych miastach są bowiem po dwa kluby, których kibice się nienawidzą (Cracovia i Wisła pod Wawelem oraz ŁKS i Widzew w Łodzi). W Krakowie zbudowano więc dwa stadiony, a w Łodzi właśnie trwa budowa dwóch. Podwójne koszty budowy, podwójne koszty utrzymania. Tak niestety jest, gdy doraźne interesy polityczne biorą górę nad zdrowym rozsądkiem.

Nie wszyscy przesadzili

Największym pragmatyzmem, jeśli chodzi o duże miasta i kluby z polskiej czołówki, wykazali się włodarze Gliwic, a więc dość dużego i bogatego miasta. Powstał w nim stadion na 10 000 miejsc, a więc niezbyt imponujący, biorąc pod uwagę, że tamtejsza drużyna Piasta gra w ekstraklasie. Wizualnie wygląda on raczej średnio, bywając prześmiewczo nazywany "Tesco Areną", bo z zewnątrz przypomina znane hipermarkety.

Tymczasem jest on funkcjonalny, a koszty jego wybudowania były relatywnie niskie w porównaniu do innych stadionów w kraju i wyniosły około 55 mln zł. Projekt zakłada, że w razie potrzeby można przebudować nieco obiekt, zwiększając jego pojemność do 15 tysięcy. Do tego jednak bardzo daleka droga, bo średnio mecze gliwickiego zespołu ogląda w tym sezonie niespełna pięć tysięcy widzów, a najwięcej było ich niespełna osiem tysięcy. Na kameralnym obiekcie jego połowiczne zapełnienie powoduje, że efekt wizualny jest przyzwoity. Zupełnie inaczej 5000 widzów wygląda na obiekcie liczącym 20000 miejsc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska