Wigilię wykreślają z kalendarza

sxc.hu
To będzie piąte samotne Boże Narodzenie pani Anny od śmierci męża, z którym przeżyła 30 szczęśliwych lat.
To będzie piąte samotne Boże Narodzenie pani Anny od śmierci męża, z którym przeżyła 30 szczęśliwych lat. sxc.hu
To będzie piąte samotne Boże Narodzenie pani Anny od śmierci męża, z którym przeżyła 30 szczęśliwych lat. Mogłaby przyjąć zaproszenie na Wigilię od przyjaciół, ale nie skorzysta. Nie chce czuć tej serdecznej atmosfery, jaką by tam zastała.

Przywołałaby piękne wspomnienia, na pewno by się rozpłakała. Po co miałaby komuś psuć radosny nastrój? Najlepiej zostanie w domu sama. Ugotuje barszcz, może usmaży rybę i nawet nie włączy telewizora, żeby nie słyszeć kolęd. Pójdzie do kościoła na wcześniejszą pasterkę, a potem obejrzy jej transmisję z Watykanu.

Nie będzie już tak płakać jak podczas pierwszej samotnej Wigilii. Czas nie goi ran, ale pomaga okiełznać rozpacz, zapanować nad wspomnieniami.

Dziewięć lat wcześniej pani Anna na zawsze pożegnała syna. Młody, trzydziestoparoletni zaledwie mężczyzna, chorował na raka kilka lat. Bardzo cierpiał.

Ta śmierć nie przyszła nagle. Był czas na to, by się z nią oswoić. Dla chorego stała się wyzwoleniem od strasznego bólu. Taka świadomość nawet matce pomaga znieść ciężar nieuchronności losu. No i wtedy był jeszcze mąż, który pomógł przejść przez traumę.

Ta druga śmierć przyszła niespodziewanie. Nowotwór nie dawał objawów, a gdy zaatakował, już nie było ratunku. Mąż umarł w listopadzie, a potem była pierwsza Gwiazdka także bez niego. Pani Anna nie miała już się przy kim wypłakać po stracie.

Słowa pocieszenia od dalszej rodziny: "weź się w garść, staraj się zapomnieć, życie musi się toczyć dalej", nawet jeśli były wypowiadane w dobrej intencji, brzmiały bardzo sucho, a nawet obraźliwie. Wizyta u lekarza, leki nasenne, wreszcie rozmowa z psychiatrą, niewiele pomogły. W Wigilię kobieta trzy godziny chodziła po ulicach, nie widząc światełek w oknach ani mrugających reklam.

Nawet nie czuła, że cały czas płacze. Chciała się tylko tak zmęczyć, żeby wreszcie zasnąć. Ale sen nie przychodził. Dziś mówi, że ukojenie mogłaby jej wtedy przynieść obecność kogoś, kto znalazł się w podobnej sytuacji, bo tylko taka osoba potrafi zrozumieć ten ból.
Może gdyby ktoś taki się znalazł, nie dostałaby zawału. Miała przecież dobre ciśnienie, prawidłowe wyniki cholesterolu i inne. Tylko ten ból duszy... W tym roku pani Anna też będzie sama w Wigilię, ale teraz miejsce rozpaczy zajęła wdzięczność za to, że miała syna i za naprawdę cudowne lata z mężem.

Pan Jan stracił żonę w ubiegłym roku. Akurat przeszedł na emeryturę. Wcześniej robili plany na ten czas "wolności". Odłożyli emerytalne odprawy, żeby zobaczyć trochę świata. Mieli na dłużej wyjechać do córki do Stanów. Żona wprawdzie od pewnego czasu leczyła się na serce, ale nigdy nie myśleli, że choroba może być aż tak poważna. Zawał powalił ją na ulicy ubiegłej jesieni. A potem mężczyzna żył jak w letargu.

Nie sprzątał, nie gotował sobie. Żywił się chlebem z czymś tam. Nie chciał nawet odwiedzać znajomych ani nikogo przyjmować u siebie. W pierwszą Wigilię bez niej poszedł na cmentarz, po powrocie zjadł rybną konserwę, a potem przez kilka godzin oglądał sport w telewizji. Wreszcie zasnął. W domu miał tylko trochę chleba, masło i ziemniaki. To jadł przez świąteczne dni.

Córce powiedział przez telefon, że pójdzie do znajomych, ale - prawdę mówiąc - nawet gdyby chciał, nikt go nie zaprosił. Zniknął z życia innych, odsunął się od ludzi. Nie potrafił o niczym innym mówić, tylko narzekał na niesprawiedliwość losu i głośno pytał: dlaczego? Nikt nie potrafił go pocieszyć i chyba z tej delikatności ludzie zaczęli go unikać.

W tym roku nic się nie zmieniło. Córka zaprosiła go do siebie na święta, ale nie pojedzie. Źle się czuje, nie chce sprawiać kłopotu. Najchętniej wykreśliłby z kalendarza Boże Narodzenie, żeby nie wspominać wspaniałych świąt, zwłaszcza kiedy jeszcze spędzali je z córką, nieżyjącymi rodzicami i teściami. W tym roku pan Jan planuje pójść na Wigilię dla Samotnych. Może pozna tam kogoś, komu jest w święta tak ciężko jak jemu.
Fundacja założona z rozpaczy

Karolina Skrzypczyk z Warszawy doskonale rozumie, co czują Anna i Jan po stracie najbliższych. Przeżyła podobny dramat pięć lat temu. Jej partner zginął podczas wyprawy w górach. Młody, zdrowy, sprawny. Była zrozpaczona, samotna, bez pomysłu na dalsze życia.

- Jestem psychologiem. Znam mechanizmy funkcjonowania organizmu w czasie wielkiej traumy i obezwładniającej rozpaczy - przyznaje. Ale psycholog to też człowiek. Niestety, wszystkie wyuczone metody okiełznania ich nie zadziałały. Zaczęłam szukać pomocy dla siebie, ale jej nie znalazłam. Przeszukując internet, natknęłam się tylko na informacje, że taką pomoc można uzyskać w hospicjach, ale jest ona skierowana tylko do rodzin pacjentów tych placówek. Są tam chorzy terminalnie i wsparcie dla ich bliskich także polega na czymś innym. Wtedy przypadkowo trafiłam na historię Olgi Puncewicz.

Jej mąż, Piotr Morawski - himalaista, zginął podczas wyprawy na 8-tysięcznik Dhaulagiri. Olga, która została z dwoma kilkuletnimi synkami, jest autorką książek podróżniczych, więc bez trudu odnalazłam ją w wirtualnej przestrzeni. Napisałam maila jak do bratniej duszy, bo przecież mój partner także zginął nagle w górach. Potem spotkałyśmy się już w realnym świecie.

Opowiedziała, że przeżywając żałobę, spotkała się ze wszystkimi problemami osób po nagłej stracie - osamotnieniem, brakiem instytucjonalnej pomocy, bezradnością bliskich. Jej przeżycia były tak bardzo podobne do moich i zapewne uniwersalne. Olga zaproponowała, byśmy założyły fundację, która pomagałaby osobom w podobnej sytuacji oraz ich dzieciom - zarówno psychologicznie, jak i prawnie.

Dwa lata temu fundacja "Nagle Sami" rozpoczęła działalność. Ja zostałam jej sekretarzem.

Fundacja ma wprawdzie siedzibę w Warszawie, ale pomocy w żałobie potrzebują ludzie w całym kraju, toteż jej założycielki tworzą grupy wsparcia w większych miastach wojewódzkich. Już działają one w Krakowie i Lublinie, od stycznia będą w Łodzi i Trójmieście, a w planach założycielek jest zorganizownie ich w każdej stolicy regionów.

Od niedawna działa też - założony staraniem fundacji - bezpłatny telefon wsparcia. Pod numerem 800 108 108 w godz. 16.00-20.00 czeka ktoś, kto z empatią wysłucha zwierzeń i poradzi, gdzie i jak załatwić formalne sprawy, którymi - mimo bólu- trzeba się zająć.

- Ludzie są czasem w takim szoku, że nie wiedzą, od czego zacząć organizację pogrzebu - mówi Karolina Skrzypczyk. Trzeba też nimi pokierować, by trafili do odpowiednich instytucji załatwić rozliczne sprawy, takie jak renta po rodzicu dla dzieci, zmiana warunków emerytury, przerejestrowanie samochodu, dostęp do konta bankowego nieżyjącego współmałżonka.

Wcale nierzadko się zdarza, że po jego śmierci okazuje się, że pozostawił po sobie długi, a ich "spadkobierczyni" zupełnie nie wie, co ma teraz robić. Przeprowadziliśmy szkolenia dla pracowników niektórych oddziałów ZUS. Chcemy doprowadzić do tego, żeby w każdym była konkretna osoba lub osoby, które załatwiają sprawy związane ze śmiercią bliskich. Wtedy człowieka w rozpaczy nie kierujemy "do ZUS-u", ale powiemy mu, że powinien pójść do pani Ani czy Basi w konkretnym mieście.

Jednym z najistotniejszych zadań fundacji jest pomoc ludziom po stracie bliskich w powrocie do życia.
- Najlepszą formą terapii są grupy wsparcia - uważa Joanna Bukowska, psycholog z fundacji. Staramy się zorganizować je w każdym wojewódzkim mieście. Podczas spotkań ludzie po traumie dostają namacalny dowód na to, że nie tylko ich spotkał zły los.

Najistotniejsze jest to, że mogą mówić o swoim dramacie do słuchaczy, którzy na pewno ich zrozumieją, bo przeżywają to samo, mają podobne doświadczenia. Trudno powiedzieć, ile takich spotkań jest potrzebnych. Z naszego doświadczenia wynika, że po pewnym czasie ( różnym dla każdego) do żałoby zaczyna przenikać codzienne życie. Ludzie, którzy się spotykają, zaczynają się dzielić z innymi już nie tylko tym, co przeżywają, ale też wymieniają się informacjami, co i gdzie można kupić, co warto przeczytać, obejrzeć, gdzie pójść lub pojechać. Powoli wracają do życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska