Opolanie z Sambora, miasta sadów i zieleni

Archiwum
Pielęgnacyjne zabiegi w ogrodach Jurkiewiczów w Samborze, rok 1938. Na pierwszym planie Wilhelm Jurkiewicz.
Pielęgnacyjne zabiegi w ogrodach Jurkiewiczów w Samborze, rok 1938. Na pierwszym planie Wilhelm Jurkiewicz. Archiwum
Od dwóch miesięcy w księgarniach w całej Polsce znajduje się V tom "Kresowej Atlantydy" - kolejny fragment wieloksięgu, którego idea i kształt historyczno-literacki narodził się w redakcji i na łamach "Nowej Trybuny Opolskiej". Jest to historia 200 miast, które Polska straciła w wyniku II wojny światowej.

Dotychczas udaje mi się utrzymać rytm - co pół roku jeden tom o kilku miastach, ilustrowany około 300 fotografiami i kilkudziesięcioma sagami rodzinnymi dawnych mieszkańców Kresów, którzy osiedlili się na Śląsku, Ziemi Lubuskiej i Pomorzu.

W każdym z wydanych dotychczas pięciu tomów "Kresowej Atlantydy" na pierwszy plan wysunięte jest miasto, które dominowało swoją wielkością i oryginalnością.

Miasta - wizytówki

W pierwszym tomie takim miastem był Lwów - kresowa metropolia, miasto muz łagodnych i jedna z duchowych stolic Polski, gdzie siedzibę miał sławny europejski uniwersytet z uczonymi światowej sławy, gdzie były słynne teatry, biblioteki i muzea etnograficzne.

W drugim tomie, poświęconym kresowym uzdrowiskom, na pierwszy plan wybijał się Truskawiec z legendarnym, życiodajnym źródłem wody mineralnej "Naftusia", gdzie leczyli się i odpoczywali sławni Polacy: artyści i politycy, arystokraci i przemysłowcy.

W trzecim tomie dominowały Zaleszczyki - miasto winnic i sadów morelowych oraz wielkiej tragedii września 1939 roku, bo gdy Polska traciła niepodległość, przez mosty zaleszczyckie wiodła trasa ponad stu tysięcy uciekinierów - późniejszych twórców rządu i armii polskiej na uchodźstwie.

W czwartym tomie najważniejsza była Kołomyja - stolica Pokucia, miasto chasydów, Polaków, Rusinów, Ormian, Niemców i Austriaków oraz Hucułów - oryginalnego ludu, mającego swoją kulturę, język i zadziwiającą mentalność.

W tomie piątym dominujące są dwa miasta: Sambor (skąd wywodziła się Polka, która została carycą Rosji) - miasto sadów i ogrodników, oraz Nadwórna - miasto wykorzystujące bogactwo pobliskich szybów naftowych, które były na jego przedmieściach, a jednocześnie stanowiące dla turystów bramę wiodącą w malownicze góry Gorgany.

Poszczególne tomy "Kresowej Atlantydy" powstają dosłownie z dnia na dzień. Nie ma dnia, żeby na mej skrzynce mailowej nie pojawił się nowy zapis bądź abym w telefonie nie usłyszał głosu jakiejś sędziwej osoby (bądź jej wnuka) informującej mnie, iż ma zdjęcia rodzinne i wspomnienia z lat dziecinnych przeżytych na Kresach.

W piątym tomie piszę o około 200 samborskich rodzinach osiadłych po wojnie w Opolu. Oto kilka z nich, o których nie pisałem dotychczas na łamach nto.

Jurkiewiczowie - samborscy ogrodnicy

Sambor nazywano "miastem sadów" i słynął z zadbanych parków. Wspaniałe ogrody mieli przy swoich klasztorach bernardyni i jezuici oraz bogaci patrycjusze, m.in. Pisarzowscy, Jurkiewiczowie i Marcowiczowie.

Liczne na obrzeżach miasta dworki szlacheckie tonęły w zieleni. Burmistrzowie przykładali dużą wagę do estetycznego wyglądu ulic - wysadzanych szpalerami drzew, domów z elewacjami porosłymi winnymi pnączami, skwerów i parków miejskich.

Dużą rolę w utrzymaniu opinii o Samborze - mieście zieleni odegrał Adam Jamrozik (1905-1940) - kierownik ogrodów i plantacji miejskich. Był estetą i dobrym fachowcem.

Przyjaźnił się z rodziną Wituszyńskich - właścicieli sklepów ze sprzętem fotograficznym i radiowym. Gdy miasto we wrześniu 1939 zajęli Sowieci, Stanisław Wituszyński (1900-1940) ukrył aparaty i sprzęt radiotechniczny w willi i oranżerii Adama Jamrozika.

20 stycznia 1940 roku NKWD wykryło skrytkę i aresztowało zarządcę samborskich parków. Był torturowany.

Zarzucano mu, że ukrył radiostację, bo jest niemieckim szpiegiem. Aresztowano też Stanisława, Karola i Bronisława Wituszyńskich. Nigdy nie odzyskali wolności. Nie wiadomo, kiedy i gdzie ich zabito. Żonę Jamrozika, Eleonorę, i jej przyjaciółkę Stanisławę Wituszyńską (świetnie grały w tenisa) wywieziono do Kazachstanu.

Dramatyczne były też losy Jurkiewiczów - zamożnej wielopokoleniowej samborskiej rodziny ogrodników. Wilhelm Jurkiewicz (zm. 1952) z żoną Janiną z Gurgaczów (1920-2007) i czwórką dzieci: Jadwigą (1941-2010), Januszem (ur. 1943), Zbigniewem (ur. 1945) i Jerzym (1948-2014) mieli szczęście, że Sowieci nie wywieźli ich na Sybir. Po wojnie trafili do Opola i osiedlili się w centrum miasta, na wyspie Pasieka, w widłach Odry i Młynówki.

Wilhelm Jurkiewicz, dziedziczący po przodkach talenty ogrodnicze, zaczął w Opolu od prowadzenia gospodarstwa rolnego, ale szybko przestawił się na działalność ogrodniczą. Wybudował szklarnie, założył inspekty i zaczął dobrze prosperować.

Nagle spadł na niego cios: ujawnił się rak gardła. Przebieg choroby był gwałtowny. Zmarł w 1952 roku, licząc trzydzieści kilka lat. Wówczas niezwykłą energią wykazały się jego żona oraz córka Jadwiga, które kontynuując dzieło Wilhelma, stały się w latach 70. XX wieku, obok Deblessemów, najsławniejszymi opolskimi ogrodniczkami.

Całe miasto zaopatrywało się u nich w kwiaty i sadzonki. Prowadziły firmę z rozmachem. Na ścianach w ich kwiaciarni przy ulicy Powstańców Śląskich wisiały oprawione w zdobne ramki dyplomy uznania dla Jurkiewiczów przywiezione jeszcze z Sambora - z pieczęciami cesarza Austrii i prezydenta Polski.

W latach 90. XX wieku firmę przejęła Jadwiga Jurkiewicz i postanowiła rozwinąć ją na wielką skalę. Wzięła duże kredyty i wybudowała nowe szklarnie oraz nowoczesną kotłownię. Inwestycje zakończyła w czerwcu 1997 roku. Miała jednak wielkiego pecha, bo miesiąc później przez Opole przeszła tragiczna fala powodziowa (tzw. powódź tysiąclecia).

Szklarnie Jurkiewiczowej, które stały na cyplu nad Odrą i Młynówką, zostały dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi przez wodę, a dom do pierwszego piętra przez trzy tygodnie stał w powodziowym mule.

Przepadły wszystkie dyplomy i fotografie rodzinne. Z tej tragedii Jadwiga Jurkiewiczowa już się nie podniosła. Złamana psychicznie, w ciężkiej depresji, nie miała nawet sił przywrócić domu do dawnego porządku. Mówiła, że czeka już tylko na śmierć.

Najpierw zmarła jej matka, staruszka, w wieku 87 lat. Bracia Zbigniew i Janusz opuścili Polskę - wyjechali do Niemiec. Jadwiga spoczęła na opolskim cmentarzu w 2010 roku, zamykając historię Jurkiewiczów - samborskich i opolskich ogrodników. Pamięć o tej wspaniałej opolance rozpłynęła się jak wielka woda, która zabrała jej majątek. Daty jej życia ustaliłem na podstawie nagrobka na opolskim cmentarza na Półwsi.

Tragiczny los pasjonata

W 1938 roku ukazało się dwutomowe dzieło o ziemi samborskiej. Jego autorem był Aleksander Kuczera (1881-1940) - prezes Sądu Okręgowego w Samborze.

Żonaty z Ireną Frankiewiczówną, miał z nią trzech synów: Zbigniewa, Tadeusza i Kazimierza oraz dwie córki: Danutę i Marzenę. Kuczera miał naturę entuzjasty. Wszędzie było go pełno: w Towarzystwie Gimnastycznym "Sokół" - gdzie objął prezesurę; w harcerstwie - gdzie wykazywał się sprawnością, organizując liczne obozy plenerowe; w Towarzystwie Szkoły Ludowej - gdzie był prezesem Zarządu Powiatowego i skutecznie prowadził akcję zwalczania analfabetyzmu.

Ale z największą pasją zajął się gromadzeniem dokumentów i eksponatów związanych z historią ziemi samborskiej. Stał się twórcą muzeum w Samborze. Jak trzeba było, to jechał do Lwowa, aby tam godzinami przekopywać się w archiwach przez tony dokumentów w celu ustalenia jakiegoś faktu z historii Sambora. Dzięki dociekliwości i pracowitości stworzył dzieło monumentalne.

We wrześniu 1939 roku, po dwudniowym bombardowaniu Sambora, do miasta weszli Niemcy, by po 17 września przekazać władzę Sowietom. W tym czasie miasto opuścili wojskowi i urzędnicy starostwa.

Kuczera, który miał już zarezerwowane miejsce w samochodzie ewakuacyjnym, został w mieście. Do odjeżdżających powiedział: "Nic nikomu złego nie zrobiłem - dlaczego miałbym uciekać?". Wkrótce zaczęły się aresztowania, grabieże, procesy pokazowe, deportacje. 26 września aresztowano wszystkich szesnastu samborskich sędziów. Wezwano ich do gmachu sądu. Budynek ten stoi do dziś i jest jednym z najokazalszych w Samborze - mieści się w nim filia uniwersytetu drohobyckiego.

Sędziów wezwano na rzekome wznowienie urzędowania. Posłużono się w tym celu woźnym sądowym, który samochodem osobowym z enkawudzistą zwoził po kolei nieprzeczuwających podstępu. Kuczery w tym czasie nie było w domu, więc zostawiono informację, by sam się zgłosił do sądu. Jako zdyscyplinowany urzędnik zrobił to.

Gdy zbliżał się do gmachu sądu, woźny podbiegł do niego i powiedział: "Panie prezesie, niech pan tam nie idzie. Oni pana aresztują". Według wspomnień córki, Marzeny Kuczery, która przeżyła wojnę i osiedliła się w Opolu, jej ojciec tylko machnął ręką i nie zatrzymał się.

Do końca 1939 roku rodzina Kuczery donosiła do gmachu więziennego obiady i bieliznę na zmianę. Paczki przyjmowano, ale na widzenie ani żona ani córka nie uzyskiwały pozwolenia.

Tylko pewnego dnia żona widziała, jak przez ulicę przeprowadzano Kuczerę do drugiego gmachu. Był siny, poobijany, spuchnięty, z dużymi obrzękami na twarzy. Do stojącej na trotuarze żony powiedział cichym głosem: "Iruś, to, co ze mną tu robią, to niesłychane!".

W kwietniu 1940 roku - wspominała córka Kuczery, Marzena Kosturek (1922-2009) - wywieziono mnie z matką i 70-letnią babcią Władysławą. Chora na ischias babcia wywózki nie przeżyła - pochowaliśmy ją w stepie kazachstańskim.

W tym samym czasie moi bracia - Zbyszek i Tadeusz - zostali schwytani w czasie próby przejścia granicy węgierskiej i trafili do łagrów w Republice Komi. Tylko najmłodszemu bratu, Kazimierzowi (1920-1986), udała się ucieczka - dotarł do Anglii, gdzie służył w lotnictwie i tam po wojnie założył rodzinę.

Dzięki armii Andersa wydobyliśmy się z Rosji i przez Irak, Palestynę i Egipt dotarliśmy w 1944 roku do Anglii. Tam wyszłam za mąż za por. Edwarda Kosturka - instruktora w Szkole Podchorążych, a w 1948 roku wróciliśmy do Polski, osiedlając się w Opolu przy ulicy Książąt Opolskich. Przez cały czas próbowaliśmy dowiedzieć się, co dzieje się z ojcem. Nie natrafiliśmy na najmniejszy ślad.

Długo trwały próby ustalenia, gdzie i kiedy zabito Kuczerę. Aż wreszcie w 1994 roku w Kijowie odnaleziono spis 3435 nazwisk jeńców zamordowanych przez NKWD. Pod pozycją 1632 znajdował się zapis: Aleksander Kuczera, syn Jana i Rozalii, porucznik, prawnik, działacz polityczny i sportowy. Zabito go w Bykowni pod Kijowem.
Maria Zegarek, córka Stanisława Pazgana - zabitego w Bykowni naczelnika Sądu Grodzkiego w Samborze (którego nazwisko odnaleziono pod numerem 2202 na Ukraińskiej Liście Katyńskiej), napisała wiersz "Pamięci naszych ojców":

Bykownia to święte miejsce,
Tam leżą nasi Ojcowie.
Bykownia to miejsce straszne,
Kto naszą rozpacz wypowie?
Dlaczego dopiero teraz
Po tylu, tylu latach
Dowiadujemy się prawdy
O miejscu zbrodni i katach?
My, dzieci Pomordowanych,
Wszyscy jesteśmy już starzy.
Chcielibyśmy ich groby odwiedzić,
Lecz niewielu się na to odważy.
Dlatego dziś z głębi serca
Wołamy do Ciebie, Panie!
Daj naszym zmarłym Ojcom
Wieczne odpoczywanie!

Wiersz ten dedykowała nie tylko swemu ojcu, ale też innym wymienionym na Ukraińskiej Liście Katyńskiej, w tym Stanisławowi Szneiderowi (nauczycielowi z Podhajec) i Henrykowi Wagnerowi (sędziemu z Radymna) - ojcom jej koleżanek doli i niedoli, gdy z matkami zostały wywiezione na Sybir.

W 2013 roku prezydenci: Polski - Bronisław Komorowski i Ukrainy - Wiktor Janukowycz odsłonili na miejscu kaźni w Bykowni monument, na którym wśród setek nazwisk widnieją też nazwiska Aleksandra Kuczery, Stanisława Szneidera i Henryka Wagnera.

Fotograficzny zapis wypędzeń

W Kluczborku wiosną 1945 roku osiadło młode małżeństwo - Janina z Ożgów (ur. 1922) i Tadeusz (1920-1945) Pukowie. Tadeusz Puk, syn samborskiego krawca, był kolejarzem i jednocześnie zamiłowanym fotografem.

Jemu to zawdzięczamy dokumentację fotograficzną warunków, w jakich samborzanie - wygnani ze swej ojcowizny - jechali do Kluczborka. Puk, jako pasażer pociągu ekspatriacyjnego, robił zdjęcia swoim towarzyszom podróży: jak wyglądali, w co byli ubrani, jak chronili się przed deszczem podczas wielodniowych postojów, gdzie się myli oraz jak gotowali posiłki, jakie wieźli z sobą zwierzęta, meble, sprzęt gospodarski itp. Są to przejmujące fotografie tułaczej codzienności kresowian.

Podobne zdjęcia wykonywał zawodowy fotografik Stanisław Bober, jadący transportem ze Stanisławowa na Śląsk, którego rodzina osiadła w Opolu.

Zadziwiające jest, jak niewielu było dokumentalistów tej wędrówki ludów, której dramaturgii, a częstokroć tragizmu doświadczyło setki tysięcy osób: bo ludzie po drodze chorowali i umierali, byli ostrzeliwani przez banderowców, okradani przez szabrowników i przez żołnierzy sowieckich. Nie było odpowiednich aparatów, ale też władze i siły porządkowe na dworcach, gdzie koczowali przesiedleńcy, tępiły fotografów, bo nie chciano ujawniać kulis ekspatriacji.

Prof. Timothy Snyder - wybitny historyk z amerykańskiego uniwersytetu Yale, autor wielokrotnie nagradzanej prestiżowymi wyróżnieniami książki "Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem" - z talentem pisarskim i z wnikliwością śledczego dziennikarza poświęca w swojej książce wiele miejsca przesiedleniom w Europie.

Są tam wstrząsające opisy nieszczęść i tragedii, których doświadczyli Niemcy przesiedlani z ziem przyznanych Polsce w wyniku układów jałtańskich. Ale nad tym, co działo się z setkami tysięcy Polaków - podobnie gnanych na zachód, często pod kulami banderowców - Snyder prześlizguje się, jakby tego nie zauważał albo nie miał dokumentacji na temat losu polskich obywateli wypędzonych z Kresów. Stalin powiedział Gomułce - pisze Timothy Snyder - że warunki dla Niemców powinny być takie, żeby sami chcieli uciekać. I polskie władze poszły dokładnie tą drogą.

Historyk amerykański nie podaje jednak, jakie warunki mieli Polacy na Wołyniu i Podolu, gdy ich stamtąd wysiedlano, gdy zostawiali za sobą wypalone wsie i kościoły, i dziesiątki tysięcy bliskich zamordowanych w sadystyczny sposób. Może kiedyś w ręce Snydera trafią fotografie Tadeusza Puka i Stanisława Bobera o dramatyzmie wędrówki setek tysięcy Polaków na zachód mówiące więcej niż najbardziej plastyczne relacje słowne.

Tadeusz Puk krótko po przybyciu do Kluczborka zmarł. Jego młoda żona po kilku latach wyszła ponownie za mąż - za Tadeusza Wójcika. Synem z tego małżeństwa jest Janusz Wójcik (rocznik 1952) - działacz opolskiej "Solidarności" i twórca OKOOp-u (organizacji, która w 1998 roku doprowadziła do obrony województwa opolskiego, gdyż miało ono być zlikwidowane w wyniku administracyjnej reformy rządu Jerzego Buzka).

Janusz Wójcik zaskarbił sobie tym przywództwem wdzięczność mieszkańców Opolszczyzny. A pierwszy mąż jego matki ma wielkie zasługi za fotograficzne udokumentowanie losów polskich wygnańców z Sambora.

Nie sposób w krótkiej prasowej impresji przedstawić biografie Kresowian opisanych w V tomie "Kresowej Atlantydy".

Na zakończenie wymienię tylko kilka rodzin, którym poświęciłem podrozdziały w tej książce.

Są to: Szołomiakowie - rodzina artystów, z której wywodzi się Elżbieta Szołomiak (malarka związana z Głuchołazami); Kasprzysiaków, których nestor, Kazimierz Kasprzysiak, był mistrzem fryzjerstwa polskiego, a jego syn, Bogusław - opolskim dziennikarzem i strażnikiem pamięci o Samborze. Samborzankami były: Wanda Maria Jastrzębska (1924-1988) - dziekan Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Opolu - i Józefa Zielonczanka-Donicht (1888-1974) - znakomita pianistka, współtwórczyni szkoły muzycznej w Opolu, której uczniami byli samborzanin Zbigniew Lentza - po wojnie związany z Brzegiem, autor pieśni "Walczyk o Brzegu", oraz Wacław Panek - urodzony już w Opolu, mieszkający przez lata w Rynku, znakomity polski muzykolog. Samborzaninem jest Bogusław Laitl - opolski animator kultury filmowej, przewodnik turystyczny, współtwórca młodzieżowego ruchu autostop.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska