Święty Piotr kazał wrócić na rower

Małgorzata Lis-Skupińska
Rafał żyje ze śpiewu i gry na gitarze...
Rafał żyje ze śpiewu i gry na gitarze... Małgorzata Lis-Skupińska
W ciągu dziewięciu lat przejechał rowerem 93 tysiące kilometrów. W Polsce nie był od 2,5 roku. Planuje przyjechać na komunię chrześniaka. Potem wróci w trasę.

Na chodniku jednej z uliczek Aqua Calientes, miasteczka pod Machu Picchu, dwóch mężczyzn przygotowuje kolację. Płomień pod menażką nie przygasa, bo chroni go od wiatru metalowa osłona. W menażce gotuje się woda - pierwsza porcja na herbatę, na drugiej ugotowana zostanie kasza. Przechodnie spoglądają z zaciekawieniem, bezpańskie psy kręcą się z nadzieją, że coś im się dostanie.

Jednego z nich spotkałam już wcześniej. Wysoki, bardzo szczupły, w skórzanym kapeluszu, z plecakiem i maskotką - wężo-tygrysem na ramieniu. Igor, 28-letni Rosjanin, od pół roku przemierzający świat.

Drugi to Polak - Rafał Kitowski - w drodze od 2005 roku. Przemierza świat rowerem, żyje ze śpiewu i gry na gitarze na ulicach. Przemierza teraz czwarty kontynent. Przez parę dni podróżuje z Igorem, którego poznał w Cusco. Śpią pod gołym niebem, czasem w inkaskich ruinach, czasem w grotach. Mają namioty, śpiwory, bywa, że ktoś podzieli się jedzeniem.

- Historia zaczęła się w Polsce. Zawsze dużo podróżowałem, Warmia, Mazury, Jura Krakowsko-Częstochowska, to w góry, to nad morze - wspomina Rafał. - 2 lata z rzędu podróże mi nie wypaliły. Raz pojechałem z kolegą na Podlasie, on tam miał wypadek i wróciliśmy wcześniej. Miałem zamiar nadrobić to w kolejnym roku, ale wtedy ja spadłem w pracy z regału, skręciłem kostkę i uziemiłem się na drugie wakacje. Ten czas bez podróżowania był koszmarem i obiecałem sobie wtedy tak dużą podróż, że rower wyjdzie mi bokiem, a ja rozpocznę życiową stabilizację. Poszukam partnerki na żonę, zbuduję dom, posadzę drzewo i spłodzę syna.
Pierwsza duża podróż objęła Europę.

- Pracowałem wtedy w Ikei jako stolarz. Udało mi się dostać na ten czas bezpłatny urlop. Pojechałem w półroczną podróż wokół Europy, zwiedziłem 18 krajów. Nie ma dnia podobnego do siebie, codziennie inne miejsca, inni ludzie, inne przygody. Po pół roku podróżowania wróciłem do pracy i stanąłem w fabryce na linii. I kładłem jeden element za drugim na tej linii. Po dwóch tygodniach powiedziałem sobie: "ja tak nie chcę spędzić reszty swojego życia. Wytrzymam do wiosny i rzucam to".

I tak z domem na rowerze - w sakwach mieści 50-60 kilo ekwipunku - pedałuje przez świat.

A tymczasem leżę pod gruszą

Z graniem na ulicy bywa różnie. W swoim śpiewniku ma utwory Starego Dobrego Małżeństwa, Maryli Rodowicz, Edwarda Stachury, Bułata Okudżawy, piosenki bieszczadzkie, szanty, przeboje polskie i światowe z lat 80. i 90. Skończył podstawową szkołę muzyczną, gra na gitarze i harmonijkach.

- Śpiewam po polsku, angielsku, rosyjsku, hiszpańsku. Ludzie nie muszą rozumieć języka, bo gdy śpiewa się sercem, słuchają. Wrzucają drobne, dają jedzenie, picie. Dziękują mi za moją muzykę, czasem te słowa są więcej warte niż parę dolarów, zwłaszcza gdy słyszysz je od żebraków. Gdy wjeżdżam do nowego miejsca, zwykle nie wiem, gdzie grają miejscowi grajkowie. Znajduję wolne miejsce i dogaduję się z innymi. Nie wchodzimy sobie w drogę.
Graniem zarabia na noclegi i wyżywienie. Ubezpieczenie opłacają mu częściowo władze Nowego Miasta Lubawskiego, skąd pochodzi.

- Oprócz Afryki, gdzie zapomnij, by przeżyć z grania na ulicy, nie da się tak żyć. W Afryce traktują cię jak białego dziwaka. W Europie zarabiałem na dalszą podróż, tam praca sama mnie znajdowała. W Norwegii pracowałem kilka miesięcy jako stolarz, choć nie zaplanowałem tak długiej przerwy w drodze. W Ameryce Południowej gra na ulicy wystarcza na przeżycie. Jestem zdziwiony, że w Cusco, tak bogatym kulturowo mieście, nie można dostać legalnego zezwolenia na granie.

W Peru dostał pierwsze legalne zezwolenie od 10 lat - w Cajamarca, ale i tu zaczęły się kłopoty.

- Strażnicy miejscy poprosili mnie o zezwolenie. Studiowali 10 minut, aż znaleźli haczyk - nie miałem zezwolenia na rower. A co, może na majtki jeszcze powinienem mieć? Wycofali się, gdy słuchacze zaczęli głośno wyrażać swój aplauz dla mnie.
- Tu znienawidziłem psy, myślę o tych bezpańskich - dodaje. - Atakują mnie, dobrze, gdy chwycą zębami tylko sakwy czy pokrowiec na gitarę. Mam 3-metrowy bicz, by odpędzać te bestie.

Z wielką sympatią wspomina Afrykę, gdzie spotkał się z niezwykłą gościnnością. Jak mówi, ma szczęście do ludzi. Spotyka wielu Polaków w najdalszych zakątkach świata. Goszczą go miejscowi, częstują, dają nocleg, pokazują okolice. Zdarzało mu się w podziękowaniu za muzykę zwiedzać nocą pustynię na wielbłądach, mieć do dyspozycji motor, mieszkania, być goszczonym przez szefa mafii na Ukrainie.

Panie, ofiaruj każdemu z nas, czego mu w życiu brak

W marcu 2009 roku wyruszył w trasę z przyjaciółmi, Arkiem i Adą. W planie było południe Europy przez Czechy, Austrię, Słowację, Bałkany, Grecję do Turcji. Stamtąd promem na Cypr i do Egiptu. pierwsze miesiące podróżowali z Arkiem sami , we wrześniu dołączyła do nich Ada, dziewczyna Arka.
- Byliśmy w okolicach Datca, w ostatnich dniach października, gdy Arek źle się poczuł. Wyglądało to jak zatrucie pokarmowe, okazało się urazowym wylewem - wspomina Rafał. - Wylądował w szpitalu w Marmaris. 29 października w szpitalu Arek dostał zatoru w głównej tętnicy mózgu. Zmarł trzy tygodnie później.

Po śmierci Arka wrócił z jego dziewczyną do Polski na pogrzeb przyjaciela. Eskortowali go w ostatniej drodze na rowerach.
W lutym następnego roku wraz z Adą wyruszyli znów na trasę, zaczęli od miejsca, gdzie przerwali - od Turcji.
W Kenii potrąciła go ciężarówka. Miał złamany kręgosłup, czaszkę i szczękę połamaną w 16 miejscach. Przeszedł jeszcze w Afryce trzy operacje. Zniszczony został rower i gitara.
- Pukałem do nieba bram, a święty Piotr mówi mi: nie czas na ciebie, Rafale, wracaj na ziemię.

I wrócił. Najpierw na pół roku do Polski, na rehabilitację.
- Marzyłem tylko o tym, by znów ruszyć w podróż. Przyjaciele zadali mi jedno pytanie: kiedy wracasz w trasę? Kuzyn kupił mi gitarę, dzięki czemu mogłem zarabiać na bieżące potrzeby i nowy rower, który sam złożyłem. Niewielkie pieniądze z odszkodowania starczyły akurat na bilet powrotny do Kenii.

Z Kenii Rafał pojechał do RPA. Nie stać go było na samolot, więc popłynął jachtostopem. Pierwszym na Trynidad, drugim na Martynikę, trzecim do Cartageny w północnej Kolumbii.
- Na pierwszym jachcie spędziłem 3,5 miesiąca i zapłaciłem tylko 250 dolarów za jedzenie. Na kolejnych było podobnie. Byłem załogantem i polubiłem to.

A jeśli dom będę miał, to będzie bukowy, koniecznie

W Cusco 6 grudnia obchodził swoje 40. urodziny - w polskim gronie, z polskimi piosenkami śpiewanymi wspólnie z Polakami, których poznał przypadkiem na ulicy, choć - jak mówi, w życiu nie ma przypadków.

- Kiedyś wrócę do Polski. Zbuduję wtedy dom z bali, z kominkiem. I będę patrzył w płomienie z ukochaną.
Na razie jednak musi postarać się o przedłużenie peruwiańskiej wizy, naprawę uszkodzonych sakw, zebranie pieniędzy na dalsze ubezpieczenie. Bo świat czeka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska