Freediving. Mistyka na bezdechu

Opolska Grupa Freedivingu
Gruner See w Austrii. Tomek Kochanowski przepływa pod elementami parku, który niebawem będzie można przejść suchą stopą.
Gruner See w Austrii. Tomek Kochanowski przepływa pod elementami parku, który niebawem będzie można przejść suchą stopą. Opolska Grupa Freedivingu
- Wolałbyś się czuć jak ryba czy jak batyskaf? - pytają, a gdybym nie odgadł istoty porównania, dodają: albo jak ptak czy nadmuchany balon?

Wybór jest oczywisty, choć na razie czuję się jak nadmuchany balon, bo mnie znad dna basenu wyrzuca w górę jak bojkę. Jak ja mam zakosztować freedivingu, skoro woda mnie nie chce?

Jest na to sposób, mówią, trzeba się dociążyć pasem i schudnąć. A najlepiej obie rzeczy naraz. A co zrobić z ciśnieniem, które chce rozsadzić uszy już dwa metry pod wodą? Złapać się za nos, zatkać go i wypchnąć powietrze uszami, żeby poczuć strzyknięcie. Łatwo powiedzieć…

Ale podobno warto ćwiczyć, bo jak zapewniają nurkowie z Opolskiej Grupy Freedivingu, wolne nurkowanie daje nie tylko ogrom niespotykanych gdzie indziej doznań, ale przyczynia się do rozwoju duchowego. No i jest dla każdego: nieważny wiek, nie trzeba być supermanem i mieć płuca jak miechy, choć niepalenie bardzo wskazane.

Nie trzeba być też bogaczem: płetwy, rurka zwana fajką i maska to nie majątek; tu akurat sprawdza się powiedzenie, że wolny jest ten, kto niewiele posiada. Do tego dochodzi tylko pianka-kombinezon, żeby nie marznąć. I pas balastowy, żeby nie czuć się jak balon.

Już za Perseusza…

Freediving to dyscyplina coraz modniejsza, co nie znaczy, że nowa. Jego początki sięgają tysięcy lat wstecz, gdy ze skał Morza Śródziemnego śmiałkowie rzucali się w głębiny, żeby a to zbierać ostrygi dla rzymskich patrycjuszy, a to uwalniać kotwice statków, a to wyławiać skarby z utopionych wraków. Byli za to doceniani i wynagradzani.

Za króla Perseusza na Rodos ustanowiono nawet prawo, które stanowiło, że nurkowie otrzymywali część wyłowionego skarbu proporcjonalną nie tylko do jego wartości, ale ryzyka, jakie podejmowali. Jeśli wydobywali go z głębokości większej niż 7 metrów, zatrzymywali połowę zdobyczy.

Te głupie siedem metrów pokazuje, w jakie ekstrema poszedł człowiek przez te wszystkie wieki. Trzech moich rozmówców z Opolskiej Grupy Freedivingu byłoby u Perseusza co najmniej ministrami sportu, bo ich wyniki znacznie przekraczają starożytną normę. Tomek Kochanowski zanurkował na 38 metrów, Rafał Zdeb na 26, a Bogusław Kwiatkowski na 15.

A i tak są to wielkości, do których uśmiechnęliby się pod nosem współcześni zdobywcy głębin. No bo jeżeli ktoś przy użyciu tylko swoich rąk i nóg (owszem, w płetwach) potrafi bez tlenu i dotykania liny zanurkować na 128 metrów i wrócić stamtąd żywy, to kim on byłby na starożytnym Rodos? Bogiem? A tak głęboko właśnie zszedł rok temu w greckiej Malamacie Rosjanin Aleksiej Mołczanow.

Austriak Herbert Nitsch w kategorii no limits - czyli zjeżdżamy do dołu z balastem, a wynurzamy się przy użyciu balonu - zszedł 7 lat temu w Grecji na głębokość 214 metrów. Hańcza, najgłębsze jezioro w Polsce, ma "zaledwie" 107 metrów. A skoro już polskie akcenty, to nasz Mateusz Malina pobił w listopadzie tego roku rekord świata w pływaniu na bezdechu bez płetw. Zrobił pod wodą 226 metrów. To pięć długości "Wodnej Nuty" (wtedy, gdy niecka przedzielona jest na pół).

Chcecie jeszcze pobawić się wyobraźnią, a może nawet popróbować tego i owego w wannie? Proszę bardzo. Tomek Kochanowski wytrzymuje pod wodą 4 minuty i 20 sekund, a nurek Stephan Misfud z Francji aż 11 minut i 35 sekund.

A tak w ogóle to najwcześniej nurkowano nie w ciepłych i przejrzystych wodach Śródziemnomorza, lecz w Bałtyku. Już 10 tysięcy lat temu istniała tam cywilizacja zwana "zjadaczami małży", która nauczyła się dobywać te skorupiaki z morskiego dna, nurkując na bezdechu. Człowiek potrafi, zwłaszcza jak głodny.

Sweet focia z sandaczem

To nie jest tak, że moi rozmówcy od razu zaczęli nurkować "free". Zaczynali od butli na plecach, ale w pewnym momencie odkryli, że prawdziwa wolność to tylko płetwy i maska. To jest trochę tak jak z jazdą na nartach. Zaczynasz klasycznie, a kończysz na desce, a potem jedziesz z nią jeszcze na Teneryfę szukać wielkiej fali.

- Bo z butlą na plecach jesteś ograniczony - mówi Rafał Zdeb. - Niby daje ci swobodę i komfort bycia pod wodą długi czas, niby można schodzić dużo głębiej, ale co z tego, skoro ogranicza ruchy, robi wiele hałasu, a ponadto trzeba się stosować do twardych rygorów dekompresji. A bez butli, na samym bezdechu, czujesz się jak szczupak. I możesz do prawdziwego szczupaka podpłynąć.

- Nie ma nic lepszego, niż wpłynąć w ławicę ryb i sunąć razem z nimi - rozmarza się Bogusław Kwiatkowski. - Bąble z akwalungu od razu by je wypłoszyły.
A Tomek Kwiatkowski zwraca uwagę na jeszcze jeden nie do przecenienia aspekt nurkowania w stylu wolnym.

- To cisza - wyjawia. - Podwodna cisza, którą aż trudno opisać. Balansujesz nad głębinami, zawieszony w ciszy, w stanie nieważkości. To przeżycie prawie mistyczne. Tak muszą się czuć kosmonauci. Dlatego ja swój freediving traktuję jako część rozwoju duchowego.

Ci, którzy schodzą w głębiny, często uczą się technik relaksacyjnych, by umieć uspokoić umysł i lepiej go kontrolować. Jak mówią trochę górnolotnie, ma to na celu uchwycenie natury rzeczywistości poza wszelkimi uwarunkowaniami.

A kto woli konkrety, tego niech uwiodą zdjęcia. Na przykład z nurkowania w "jednomiesięcznym" jeziorze w austriackich Alpach, które powstaje z wód śniegowych, zalewających park. Potem wysycha i ludzie siadają tu na ławkach, ale wcześniej frajdę mają nurkowie, gdy pod tymi ławkami przepływają.

Członkowie opolskiej Grupy FD pokazują mi swoje podwodne filmy: opolskie kamionki, egipskie rafy, szwajcarskie nurty najczystszej rzeki w Europie. Sum z opolskiego wyrobiska "Piast", który dał się podejść Tomkowi, naprawdę robi wrażenie. Tłusty wąsacz w barwach ochronnych, który połamał już niejedną wędkę i o którym na brzegu inni wąsacze (też w barwach ochronnych) opowiadają sobie legendy.

- A myśmy go widzieli z bliska - mówi trójka z Opolskiej Grupy Freedivingu. - Wędkarze dlatego nas nie lubią. Bo widzimy to, czego oni nie widzą, poza tym myślą, że my kłusujemy. Często wysięgnik mojej kamery biorą za kuszę.

- Oczywiście nie polujemy pod wodą - zarzeka się Rafał. - To barbarzyństwo, bo wtedy można podejść rybę jak na stoisku w sklepie rybnym. Nawet kuszy nie trzeba, złapiesz w podbierak.

Na filmie robi też wrażenie sandacz z kamionki "Bolko", który odstrasza okonie od złożonej ikry. Tomek trzasnął sobie z nim selfie, bo ryba nie była zaprogramowana na walkę z człowiekiem, tylko z okoniami-złodziejami.

Jak windą na Mount Everest

Te osobiste rekordy wymienione na początku nie wzięły się z chęci zmagania się z głębinami, lecz wyskoczyły jakoś tak w sposób naturalny.

- Nie jesteśmy fanami bicia rekordów za wszelką cenę, nie na tym nam zależy - mówi Bogusław Kwiatkowski. - Ja chcę mieć przede wszystkim frajdę, niesamowite przeżycia. Ostatnio płynąłem na bezdechu kamienną rynną rzeki Verzasca w Alpach. Najczystsza w Europie. Woda wprost z lodowca. To było jak mistyczne przeżycie, jak podróż w głąb nie tylko wody, ale i czasu.

Dla nas to ściganie się wzdłuż liny z obciążeniem i wychodzenie przy pomocy balonu jest bez sensu - mówi Rafał Zdeb. - Dziki wyścig. Każdy, kto oglądał słynny film "Wielki błękit" z Jeanem Reno, wie, o czym mowa. Owszem, liczby robią wrażenie, ale to trochę tak, jakby wjechać na Mount Everest przy użyciu windy.

Chociaż z tym nieściganiem się nie jest tak do końca. Tomek Kwiatkowski ma na przykład 38 lat i 38-metrowy rekord.

- Do czterdziestki chciałbym zejść na 40 metrów - zwierza się. I po chwili poskramia nieco filozoficznie swój apetyt na rekordy, dodając: - Ale przede wszystkim nurkuję w głąb samego siebie.

Tomek podchodzi też do swego nurkowania w sposób bardzo naukowy. Serwuje mi i swoim kolegom z Grupy wykład, który ja przestaję rozumieć już gdzieś tak w trzeciej minucie, a jedyne, co mi się z niego ostało, to zdanie, że na 30 metrach płuca człowieka są 4 razy mniejsze niż na powierzchni. Co z tego wynika? Szczegółów nie pamiętam, poza tym, że trzeba bardzo uważać, bo free diving to sport niebezpieczny. Przynajmniej dla ludzi bez wyobraźni.

Dają przykład: ktoś na basenie robi pod wodą 50 metrów. Dużo. Więc potem kozakuje pod wodą, schodzi maksymalnie, zapominając, że na basenie ma nad sobą niespełna dwa metry, a w morzu lub jeziorze kilkanaście. Ten dystans bywa dla zbyt śmiałych (albo durnych) zabójczy. Czasami zdarzają się też zaśnięcia.

Tomek: - Żeby porównać to do lotu samolotem, rzecz polega na tym, że poprzez szybką hiperwentylację przed zanurkowaniem nurkowie, najczęściej młodzi, więc nierozważni, zagłuszają swojego naturalnego pull upa. Nie wiedzą, kiedy się poderwać do góry - i zasypiają pod wodą.

- Dlatego my nigdy nie pływamy bez asekuracji - podkreśla Rafał. Po pierwsze, żeby ostrzec, a po drugie, żeby nie odstraszyć potencjalnych kandydatów na freediverów, bo jak mówią po raz kolejny, ten sport może uprawiać każdy.

Tym bardziej że naprawdę nie trzeba koniecznie wbijać się ambitnie w głębiny jak Jean Reno w "Wielkim błękicie". Wystarczy z rurką w zębach zawisnąć nad głębiną i kontemplować. A nura dać tylko od czasu do czasu.

Coraz tańszy sprzęt, coraz tańsze loty, coraz czystsze wody w Polsce i Europie. Nic, tylko nurkować. Wolność woła - pod wodę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska