Depesze zassani na amen muzyką

Anna Konopka
Anna Konopka
Od lewej: Grzegorz Guzik, Aleksandra Czykieta, Sławomir i Magdalena Majdzik i w tle Andrzej Radlak. – Teraz frekwencja dopisała. Już myślimy o kolejnym spotkaniu – mówią opolscy fani Depeche Mode.
Od lewej: Grzegorz Guzik, Aleksandra Czykieta, Sławomir i Magdalena Majdzik i w tle Andrzej Radlak. – Teraz frekwencja dopisała. Już myślimy o kolejnym spotkaniu – mówią opolscy fani Depeche Mode. arch. prywatne
Od 30 lat na scenie, sprzedali ponad sto milionów płyt, są ikoną popkultury. O fenomenie grupy Depeche Mode świadczą też fani - od lat oddani swoim idolom. Ostatnio spotkali się w Opolu.

Fenomen Depeche Mode

Fenomen Depeche Mode

Zespół powstał w 1980 r. w Basildon w Wielkiej Brytanii. Pierwszy skład tworzyli: Andrew Fletcher, David Gahan, Martin Lee Gore i Vince Clarke (do 1982 r.). W latach 1982-95 grał z nimi Alan Wilder. Nazwa grupy pochodzi od tytułu francuskiego magazynu mody. Gahan najbardziej oddanych fanów nazwał "Czarnym Rojem". Według danych "Expressu Ilustrowanego" ok. 1991 r. w Polsce było średnio milion fanów zespołu.

Katarzyna Łukasik-Pattoń z Sosnowca, w środowisku depeszy lepiej znana jest jako "Gahana". Ksywa oczywiście nawiązuje do Dave'a Gahana, charyzmatycznego wokalisty i lidera grupy: - Ta muzyka z miejsca mnie wchłonęła, gdy obejrzałam ich pierwszy koncertowy album "101" w 1991 roku - przyznaje.

- Czarne ubrania nikogo już nie dziwiły, ale gdy pojawił się temat tatuażu, rodzice zagrozili, że wyrzucą mnie z domu. Płonące serce, takie jak u Dave'a, i tak trafiło na moje ramię, a rodzice jakoś to przeżyli - opowiada.

By lepiej zrozumieć utwory Martina Gore'a, wybrała studia na anglistyce. Motyw miłości w tekstach Depeche Mode to temat jej pracy magisterskiej, palec zdobi obrączka ślubna z wygrawerowanym tytułem utworu "To Have and to Hold", a sesja ślubna, wiadomo - musiała być w klimacie "depeche".

"Gahana" na koncie ma udział w 27 koncertach i 30 nagród na 50 konkursach "Dave dancing" (konkurs tańca naśladującego lidera grupy). - Ten zespół mnie kształtował na każdym etapie życia. Trudno mi powiedzieć, co by w ogóle byłoby bez niego.

Maciej Bagnowski z Wrocławia przypomina, że dostęp do ich muzyki nie zawsze był tak oczywisty jak teraz.

- My słuchaliśmy radia i nagrywaliśmy kasety. Plakaty kupowaliśmy na giełdzie. Ale klimat był i od zawsze wyróżniał nas strój, jedyny słuszny - czarne glany i skóra. Obowiązująca fryzura - wzorowana na włosach Gahana lub Gore'a, czyli "na lotnisko". We Wrocławiu najlepiej tak strzygli przy placu Grunwaldzkim. Muzyka i ta subkultura, którą stworzyliśmy, była dla nas wyznacznikiem buntu i wolności. Nazywali nas "Czarną Rodziną" - wspomina.
Macieja "zassało" na dobre pod koniec lat 80., zanim poszedł do wojska, a masowe szaleństwo na punkcie zespołu pojawiło się wraz z "endżojami", fanami zespołu, którzy rozpoczęli przygodę z Depeche Mode po premierze płyty "Violator" w 1990 roku. To z tego właśnie krążka pochodzi m.in. nieśmiertelne "Enjoy the Silence".

Wśród fanów tej płyty są też Ewa i Krzysztof Kowzan, małżeństwo z Opola.

- Poznaliśmy się na imprezie, ale szybko się okazało, że oboje kochamy "Violator" i tak nas połączył wspólny temat. Gdy urodziły się dzieci, nie było jak jeździć na zloty, ale teraz, gdy podrosły, znów jesteśmy bywalcami tych imprez po całej Polsce - mówi pani Ewa.

Grzegorz Guzik z Opola, wieloletni miłośnik grupy, z zawodu dźwiękowiec, zwraca uwagę na idealne dopasowanie tekstów do muzyki.

- Przeanalizowałem ich wszystkie płyty i nie ma tam linii melodycznej, która by się powtarzała. Między innymi to z Depeche Mode czyni twórców ponadczasowych - tłumaczy.

Ramoneska musi być

Życia bez Depeche Mode nie wyobraża sobie też Adam Wiśniewski z Walec.

- Załapałem się na najciekawszy okres. W 1988 roku na komunię dostałem kasetę "Black Celebration" i to było objawienie. W latach 90. ciężkie życie mieli depesze, którzy nie potrafili szybko biegać. W opozycji do nas byli skini, metale i punkowcy. Często wystarczyło na takiego spojrzeć i już była zadyma. No, chyba że udało się uciec - mówi.

Do swojej muzyki przekonał żonę, 6-letniego syna, a nawet… teściową. Ze znajomymi mają taką tradycję, że 101. dnia roku spotykają się u kogoś w domu na cześć płyty "101" i słuchają. Autografu Gahana jeszcze nie udało mu się zdobyć, to jego największe marzenie.

- Do trumny się bez niego nie położę - żartuje.

Rodzinnych ekip nie brakowało też na depotece (impreza z muzyką Depeche Mode) w Opolu. Marcin Herok z Cieszyna przyjechał z 18-letnią córką Natalią:

- Tej muzyki słuchałam od kołyski, więc moim przeznaczeniem było stać się fanką - żartuje Natalia. - Tym wszystkim zaraził mnie tata i to z nim jeżdżę na spotkania z depeszami. Zwykle wybieramy pociąg i przygoda zaczyna się już po drodze. Omawiamy płyty, poznajemy nowych muzycznych przyjaciół.

Pan Marcin wspomina, że aby kupić pierwszą ramoneskę, sprzedał ukochany motor za 500 zł.

- Na początku lat 90. to była niezła kasa. Dziś z córką kolekcjonuję płyty, plakaty, książki, bilety. Gdy zapowiada się koncert, od razu planuję w pracy wolne. Każdy jest niezwykły, nawet gdy stoi się w strugach deszczu, jak w 2001 roku na Służewcu - opowiada Marcin Herok.

Warto wiedzieć, jak wyglądały pierwsze próby zrzeszania się "wyznawców" Depeche Mode w Polsce.
- Nasz fanklub powstał w 1993 roku. Po kilku latach korespondowaliśmy z fanami z niemal całego świata, bo z Europy, obu Ameryk, a nawet Afryki. Depesze już wtedy mieli potrzebę jednoczenia się. My czasem jeździliśmy do nich, a oni do nas. W tym czasie w Polsce prężnie działało jakieś 30 klubów, dziś jest ich około 12. Nie było internetu, więc dostęp do informacji był ograniczony. Fani pisali do nas listy z pytaniami dotyczącymi zespołu, w latach 1993-1995 średnio po 5-7 dziennie, a my im odpisywaliśmy - opowiada Robert "Serek" Serafiniak, szef łódzkiego klubu "Faith". - Wydawaliśmy też gazety, "fanziny" z newsami o zespole, zdjęciami i informacjami o trasach. Numer miał około 40 stron, format A4 i ukazywał się raz na 4-6 miesięcy. Informacje tłumaczyliśmy z zagranicznej prasy, m.in. z niemieckiego "Bravo", ale też z "Popcornu", a potem z MTV. Fanziny były popularne do 1998 roku i zawsze dostępne na zlotach. Dziś takie gazety mają szczęśliwcy, którzy mogą drogo je sprzedać - dodaje.

Organizatorzy opolskiego Depeche Mode Party, zagorzali fani, zapowiadają, że impreza stanie się cykliczna.

- Jest potrzeba takich spotkań, to luka, którą chcemy zapełnić. Świadczy o tym ostatnia frekwencja fanów nie tylko z naszego województwa - mówi Sławomir Majdzik, pomysłodawca eventu i propagator twórczości Depeche Mode, który muzykę grupy na co dzień zgłębia z żoną. - Byliśmy wspólnie na ich kilkunastu koncertach. Przed jednym z nich, gdy byłam już w ciąży, spotkaliśmy nawet Martina i udało się z nim porozmawiać. Dwa miesiące po narodzinach córeczki nie zabrakło nas na ostatnim łódzkim koncercie. Ją oczywiście też zabraliśmy, ale została w hotelu z babcią - dodaje pani Magdalena Majdzik.

Opolanka i właścicielka klubu Eliksir, w którym odbyło się spotkanie depeszów w Opolu, popiera pomysł spotkań. Niewiele jest takich grup, które tak wpływają na fanów. - Wiele osób ich teksty traktuje jako poezję. One są "o czymś", tworzą opowieść. Na każdą płytę czekam z walącym sercem i wypiekami na twarzy. Opolscy depesze nie zrzeszali się tak licznie do tej pory, bo po prostu nie było na to pomysłu i miejsca. Chcemy to zmienić. Każdy, kto zechce nas poznać, przekona się, że ta wielka czarna masa wyznawców Depeche Mode tworzy fantastyczną, otwartą rodzinę, która potrafi się znakomicie bawić - kończy Aleksandra Czykieta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska