Taka robota to głupota - ludzie nie chcą harować dłużej za minimalną krajową

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
W Strzelcach ofert pracy nie brakuje. Zasadnicze pytanie brzmi: za ile?
W Strzelcach ofert pracy nie brakuje. Zasadnicze pytanie brzmi: za ile? Radosław Dimitrow
W strzeleckim urzędzie pracy zapanowała niedawno euforia. Urzędnicy podliczyli bezrobotnych i wyszło im, że jest ich najmniej w historii funkcjonowania pośredniaka, czyli od 1991 r. Stopa bezrobocia wyniosła w powiecie zaledwie 8,6 proc.

Tyle oferują na rękę strzeleccy pracodawcy w różnych branżach:

Tyle oferują na rękę strzeleccy pracodawcy w różnych branżach:

>pracownik ochrony w Strzelcach Opolskich - 1280 zł

>sprzątaczka w Raszowej - 1280 zł

>pracownik produkcji w dużej fabryce w Strzelcach Opolskich - 1300-1800 zł

>nauczyciel języka niemieckiego w Jemielnicy - 1650 zł

>kierownik marketu w Kolonowskiem - 1800 zł

>kucharz w restauracji w Strzelcach Opolskich - 1810 zł

>ślusarz-monter w zakładzie w Strzelcach Opolskich - 1880 zł

>spawacz metodą TIG z uprawnieniami w zakładzie w Olszowej - 2850 zł

>kierowca z uprawnieniami C+E pracujący w transporcie międzynarodowym - 3550 zł

- Oczywiście ta liczba uwzględnia jedynie osoby, które się zarejestrowały w urzędzie, bez emigrantów przebywających za granicą - podkreśla Norbert Jaskóła, dyrektor urzędu pracy w Strzelcach Opolskich. - Ale i tak mamy powody do zadowolenia, bo rynek pracy wreszcie zaczął się zmieniać. Tylko w ubiegłym roku strzeleccy pracodawcy utworzyli 500 nowych etatów, a kolejne fabryki są w budowie.

W tym roku w Strzelcach Opolskich przybędzie co najmniej drugie tyle etatów. Niemiecki Coroplast, który wybudował zakład wiązek kablowych, zatrudnił już 150 osób i wciąż przyjmuje kolejne. Austriacki Kronospan buduje fabrykę płyt OSB i poszukuje do pracy ponad 200 osób. Rozbudowę i zwiększenie produkcji zapowiada ponadto brytyjska Intersilesia McBride (producent środków czystości) i koreański PearlStream (producent obudów do telewizorów). W strefie ekonomicznej gminy Ujazd, czyli po sąsiedzku, także powstają nowe zakłady: amerykański Tru-Flex potrzebuje 50 ludzi, a grunt pod budowę nowej fabryki szykuje właśnie firma z branży budowlanej.

Choć strzeleckie zakłady działają w różnych branżach, a kapitał pochodzi z różnych stron świata, to łączy je jedno - polskim pracownikom produkcji oferują zazwyczaj pensję minimalną plus 100-300 zł premii, czyli ok. 1500 na rękę. Mimo głodowych stawek ludzie dotychczas godzili się na pracę, a na spotkania z pracodawcami przychodziły tłumy.

Niedawno ten "system" zaczął jednak szwankować - ludzie przestali masowo składać CV do fabryk, a w niektórych zaczęło wręcz brakować rąk do pracy. Coraz więcej bezrobotnych przyznaje, że za takie pieniądze harować nie będą.
Żeby zdobyć nowych pracowników, strzeleckie firmy zaczęły same przychodzić do bezrobotnych. Dla przykładu strzelecki Coroplast średnio co drugi miesiąc organizuje w pośredniaku spotkanie rekrutacyjne. Organizacyjnie wygląda to tak: urząd powiadamia ludzi, że jest pracodawca, który chce im dać etat. Ci natomiast decydują, czy się stawią i złożą papiery.

Pierwsze takie spotkanie cieszyło się dużą popularnością - przyszło na nie aż 120 chętnych. Ale jak ludzie dowiedzieli się, że firma oferuje 1300 złotych na rękę, to ich entuzjazm wyraźnie osłabł. Niektórzy nawet ostentacyjnie zaczęli wychodzić z sali. Dziś na spotkaniach rekrutacyjnych Coroplastu chętnych jest już znacznie mniej - na ostatnie, które było zorganizowane w połowie stycznia, z trudem udało się ściągnąć 50 bezrobotnych.

- Pani w sprawie pracy? - pytam nieśmiało młodą kobietę, która trzyma w ręce formularz rekrutacyjny.

- A gdzie tam. Ja tylko listę podpisać. Urząd mnie wezwał, to przyszłam - mówi 30-latka z rozbrajającą szczerością. - Inaczej stracę ubezpieczenie i będę musiała płacić za każde badanie u lekarza.

- Robota za takie pieniądze to głupota! Szkoda czasu - denerwował się inny bezrobotny, który wyszedł z sali wyraźnie niezadowolony.

Zamiast biedy, wolą saksy

Marek z Zawadzkiego, który początkowo wiązał spore nadzieje na pracę w nowo powstałych fabrykach, dziś o ich ofertach nie chce nawet słyszeć.

- W styczniu zjechałem do kraju z Holandii, pracuję w szklarniach - przyznaje. - Tam firma ma przestój, który potrwa jakoś do wiosny, więc pomyślałem, że w międzyczasie coś dorobię na miejscu. Ale za takie pieniądze to mi się nie opłaca z domu wychodzić. Jak odliczę koszty transportu, to na rękę zostanie mi jakiś tysiąc złotych. To z ledwością wystarczy na zapłacenie rachunków, a przecież za coś jeszcze muszę kupić jedzenie.

Marek ma na utrzymaniu żonę i syna. Jak przyznaje, dziś nie wyobraża sobie, żeby miał pracować w Polsce za minimalną pensję. Jeszcze w 2008 roku był zatrudniony w hucie w Zawadzkiem i nie wspomina dobrze tamtego czasu.

- Zarabiałem jakieś 1400 zł na rękę i ciągle na wszystko brakowało, przez co byłem zadłużony - dodaje. - W Holandii w przeliczeniu na złotówki zarabiam 7000 zł na rękę. Dzięki temu kupiłem auto i już prawie spłaciłem kredyt za mieszkanie.

Niskie zarobki w dużych fabrykach nie dziwią dr. Witolda Potwory, ekonomisty i prorektora Wyższej Szkoły Zarządzania i Administracji w Opolu.

- Głównym czynnikiem, dla którego inwestorzy przyjechali do Polski i zdecydowali się budować u nas zakłady, są - niestety - tania siła robocza i ulgi w podatkach - tłumaczy. - Nie ma się zatem co dziwić, że firmy oferują szeregowym pracownikom stawki na poziomie minimalnej krajowej. Wbrew pozorom znacznie lepiej opłacane stanowiska tworzą mali pracodawcy.

Zdaniem Witolda Potwory wysokość pensji w fabrykach może zmienić dopiero obniżenie bezrobocia do poziomu 5-6 proc.

- To jest ta granica, przy której kończy się rynek pracodawcy, a siłą dominującą staje się pracownik. Jeśli w Strzelcach Opolskich bezrobocie nadal będzie spadać, to w perspektywie może to oznaczać koniec ery tanich pracowników.

Bezrobotni na papierze

W strzeleckim urzędzie pracy jeszcze kilka lat temu zarejestrowanych było około 3,5 tys. osób, a bezrobocie wynosiło ponad 13 proc. Oznaczało to, że strzeleccy pracodawcy mogli wybrzydzać i przebierać w podaniach. Dziś, z powodu wyjazdów za granicę, ale też nowo powstałych zakładów liczba osób pozostających oficjalnie bez pracy stopniała do 2 tysięcy. Nie oznacza to jednak, że wszyscy oni chcą pracować. Jak szacują urzędnicy, nawet połowie spośród zarejestrowanych bezrobotnych może nie zależeć na pracy i tylko stwarzają pozory, że jej szukają. To sprawia, że w strzeleckich fabrykach brakuje rąk do pracy.

- Takie osoby chodzą chętnie na kursy i szkolenia, które im proponujemy, ale w kontaktach z pracodawcą robią wszystko, żeby pokazać się z jak najgorszej strony i pracy nie dostać - przyznaje dyrektor Norbert Jaskóła.

W praktyce wygląda to tak: podczas rozmowy kwalifikacyjnej bezrobotny wylicza wszystkie swoje problemy, np. że odczuwa ciągłe bóle kręgosłupa, ma problemy z ciśnieniem, że jego dzieci często chorują, a w związku z tym będzie potrzebować dużo wolnego. Nieodzowną wymówką jest także brak możliwości dojazdu do pracy, a niektórzy bezrobotni dla pewności wypijają jeszcze przed spotkaniem piwo. Rozmowa z podchmielonym kandydatem kończy się zazwyczaj podpisaniem świstka przez pracodawcę, że ta konkretna osoba ma nieodpowiednie kwalifikacje. Bezrobotny z uśmiechem na twarzy zanosi taki dokument do pośredniaka.

- Ten problem występuje szczególnie często w przypadku matek, które samotnie wychowują dzieci - dodaje Jaskóła. - Bywa, że pomoc, którą dostają w OPS-ie, czyli zasiłki, dopłaty do węgla, darmowe obiady dla dzieci, jest wyższa aniżeli pensja, którą oferuje im przyszły pracodawca. Takiej osobie niestety nie opłaca się pracować.

W strzeleckim OPS-ie znany jest także przypadek pana Janusza, który przez długi okres pobierał zasiłek w wysokości 676 zł miesięcznie. Ta suma wystarczała mu, żeby przeżyć, a gdy miał ochotę, dorabiał sobie na czarno jako murarz. Legalnej pracy w strzeleckich fabrykach podjąć nie chciał, bo wtedy musiałby oddać cały zasiłek.

Proponują większą "marchewkę"

Część przedstawicieli fabryk zrozumiała, że aby pozyskać ludzi albo przynajmniej zatrzymać u siebie tych, których już mają, muszą im dać więcej niż konkurencja. Próbują wiec stosować różne zachęty.

Żeby przyciągnąć do siebie nowych pracowników, Intersilesia McBride uruchomiła właśnie miniautobus. Kursuje on ze Strzelec Opolskich aż pod Częstochowę, zabierając po drodze pracowników, z i do zakładu. Niektórzy pracownicy pokonują w ten sposób nawet 40 km w jedną stronę. Przedstawiciele Intersilesii liczą, że dzięki temu ściągną do siebie ludzi także spoza powiatu strzeleckiego, którym dziś nie opłaca się dojeżdżać do pracy.

- W minionym roku podnieśliśmy także pensje naszym pracownikom. Podwyżka może nie była duża, ale z pewnością odczuwalna - podkreśla Witold Skrzyński, prezes strzeleckiej Intersilesii. - Mimo to odczuwamy, że rynek pracy jest coraz trudniejszy. Ciągle musimy kompletować załogę, bo jedni przychodzą, a drudzy odchodzą. Żeby załatać kadrowe luki, nasi ludzie pracują w nadgodzinach, za które oczywiście płacimy. Zależy nam na stałych pracownikach i ograniczeniu rotacji. To dlatego, że szkolenia dużo kosztują, a już najbardziej kosztowne są pomyłki.

Zdaniem Witolda Skrzyńskiego w perspektywie może się okazać, że strzeleckie zakłady będą zmuszone podnieść pensje. Na razie firmy postawiły na poprawę warunków pracy, by wyeliminować ewentualne uciążliwości. W Intersilesii wygląda to tak, że załoga będzie mogła wypowiedzieć się w anonimowej ankiecie, m.in. czy przełożeni traktują ich z szacunkiem i czy są zadowoleni z wykonywanej pracy. Firma zastrzega, że wszelkie niepokojące sygnały od pracowników będzie traktować bardzo poważnie.

Za 1800 zł można wyżyć?

Ale nie wszyscy narzekają dziś na niskie stawki w strzeleckich fabrykach. Wioletta ze Strzelec Opolskich, która niedawno skończyła szkołę i dopiero zaczyna karierę zawodową, ceni sobie pracę w Coroplaście.

- Nie jest ciężka, bo polega tylko na obsłudze maszyny - przekonuje. - Żyję sama i nie mam nikogo na utrzymaniu, więc wypłata na razie mi wystarcza. Może w przyszłości rozejrzę się za innym zajęciem.

Marcin ze Strzelec Opolskich broni z kolei warunków pracy w Intersilesii. Jego zdaniem narzekają przede wszystkim nieudacznicy, którzy przychodzą z roszczeniową postawą i są wściekli, że pracodawca w ogóle przydzielił im jakieś obowiązki.

- Na najniższym stanowisku i najniższej stawce mam 1800 zł - mówi Marcin. - Jak ktoś chce i umie pracować, to po przyswojeniu niezbędnej wiedzy na stanowisku produkcyjnym może zarabiać tyle samo.

Na zarobki w strzeleckich fabrykach nie narzekają także emerytowani policjanci i funkcjonariusze zakładów karnych. Choć ich zarobki także oscylują wokół minimalnej krajowej, to w połączeniu z emeryturą, która wynosi co najmniej drugie tyle, są w stanie spokojnie związać koniec z końcem.

Praca w strzeleckich fabrykach okazała się także prawdziwym zbawieniem dla osób, które nie mają żadnych kwalifikacji. Od czasu, gdy na rynku pracy jest mniej bezrobotnych, część firm przestała zwracać uwagę na to, jakie wykształcenie mają kandydaci - szansę na pracę mają nawet osoby po kilku klasach podstawówki.

Szefowie nie biedują

Na niskie stawki w strzeleckich zakładach z pewnością nie narzekają także kierownicy. Dla przykładu w pierwszej fabryce Kronospanu, gdzie produkowane są panele podłogowe, szef całego działu zarabia powyżej 10 tys. złotych. W tym samym czasie szeregowy pracownik może liczyć na pensję w wysokości ok. 1500 zł na rękę. Z ofert pracy do drugiego zakładu Kronospanu, które zawisły w urzędzie, wynika, że pracownicy produkcji będą mogli zarobić ok. 1800 zł.

Jeszcze większe rozbieżności w płacach występują w strzeleckim PearlStreamie, który w minionym roku zasłynął tym, że chciał wprowadzić u siebie system motywacyjny niezgodny z prawem pracy: za karę załoga miała być pozbawiana urlopów, a jako nagrodę firma proponowała puszkę coca-coli. Po tym, jak nto ujawniła skandaliczne warunki, zakład się z nich wycofał.

Dziś szeregowy pracownik może liczyć w PearlStreamie na pensję w wysokości 1500 zł. Tymczasem menedżerowi działu form wtryskowych firma zaproponowała ok. 13 200 zł na rękę, czyli prawie dziesięciokrotnie więcej.

Czy mieszkańcy Strzelec Opolskich mieli szanse zdobyć to stanowisko? Teoretycznie tak, ale w praktyce graniczyło to z cudem. Firma zapisała bowiem w warunkach, że wymaga biegłej znajomości języka koreańskiego i 10 lat doświadczenia w zakładzie o podobnym profilu. Było zatem do przewidzenia, że menedżer za ponad 13 tysięcy na rękę przyjedzie z Korei.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska