Zawiozła do Indii odrobinę nadziei ukrytą w zabawkach

Redakcja
Indie zauroczyły Patrycję, gdy miała 11-12 lat. Właśnie wróciła ze swej pierwszej wyprawy do tego kraju.
Indie zauroczyły Patrycję, gdy miała 11-12 lat. Właśnie wróciła ze swej pierwszej wyprawy do tego kraju. Archiwum prywatne
Jako 11-latka pokochała Indie. Jako 15-latka zaczęła działać w fundacji Dzieci Orientu. Właśnie wróciła z Indii, gdzie przez miesiąc uczyła w sierocińcach. 18-letnia Patrycja Mackiel spełnia marzenia i czyni dobro.

Gdy miała 11 lat, zamarzyła o wyjeździe do Indii. Gdy miała 15 - zachciało jej się utworzyć fundację. Co wyszło z owych planów, raczej nietypowych dla dziecka? Ano 18-letnia Patrycja właśnie wróciła z Indii, gdzie przez niemal miesiąc prowadziła zajęcia artystyczne w sierocińcach.

Dzieciom zawiozła zaś zabawki z filcu wykonane przez ich rówieśników z opolskich świetlic. Małe kawałki kolorowej materii sprawiły wiele radości zarówno polskim, jak i hinduskim dzieciakom.

Ale od początku. Patrycja "zakodowała się" na Indie już we wczesnym dzieciństwie. - Bo mama bardzo lubiła zapach kadzidełek, w domu zapalała coraz to inne. I ten zapach mnie uwiódł. Jak już porządnie nauczyłam się czytać, to szukałam książek o Indiach, jak dostałam komputer - to stron internetowych na temat tego kraju. Żyłam Indiami, wiedziałam o nich coraz więcej - o kulturze, zwyczajach, kuchni, bollywoodzkich produkcjach, nauczyłam się tańca brzucha...

Jakoś trzy lata temu w głowie Patrycji pojawił się kolejny pomysł. Tym razem bardzo chciała działać charytatywnie, nawet marzyła o tym, aby założyć odpowiednią fundację.

- W przeglądarkę internetową wrzucałam na przemian hasła dotyczące Indii i hasła dotyczące tego, jak założyć fundację. I pewnego dnia komputer połączył hasła w jedno, wyskoczyła mi strona dopiero co powstałej fundacji Dzieci Orientu. To coś dla mnie - pomyślałam. Zgłosiłam się jako wolontariuszka.

I tak z dziecinnych, bajkowych czasem, marzeń powstała realna działalność. Pod szyldem fundacji nastolatka zorganizowała w Opolu kilka akcji charytatywnych. Na pl. Wolności wraz z przyjaciółmi zapraszała mieszkańców na bańkowy festyn - wszyscy mogli się bawić mydlanymi bańkami, także tymi o dużych rozmiarach, w których można zamknąć dorosłego człowieka. Bańki to taka ulotna rzecz, ale cieszą ludzi w każdym wieku.

- Przychodziły całe rodziny, od razu z uśmiechami na twarzach - wspomina Patrycja. - Pomyślałam, że chcę, aby taki uśmiech jak najczęściej gościł na twarzach innych, także dzieci z hinduskich sierocińców.

Taka oto anegdota: szukam Patrycji na zajęciach w Liceum Plastycznym w Opolu, do którego uczęszcza. Zaglądam do klasy, gdzie powinna przebywać. - Faktycznie mam z nią teraz lekcje, nawet już drugą z rzędu - mówi profesor. - Ale ona jeszcze nie przyszła, ma skłonność do spóźniania się. Mówię to bez pretensji. Ona taka jest.

- No, mam taką skłonność - przyznaje dziewczyna, gdy się spotykamy. - Nawet na samolot do Bombaju się spóźniłam. Ja ciągle gdzieś biegnę - dodaje.

Patrycja: stale uśmiechnięta długowłosa blondynka w kolorowej bluzce z Indii. Nie ma jeszcze egzaminu dojrzałości, ale właśnie spełniła swoje marzenie, a przy okazji zrobiła już w życiu tyle dobrego, że niejeden ważniak z pierwszych stron gazet wypełniłby tym swój życiorys. Zanim poleciała do wymarzonych Indii i spóźniła się na ów samolot do Bombaju, Patrycja dała się poznać w Opolu jako organizatorka kameralnych, ale za to kolorowych, imprez charytatywnych, z których dochód zwykle był przeznaczony dla biednych dzieci w Indiach.

Marzenia o wyjeździe do Indii nabrały realnego kształtu pod koniec 2014 roku. Patrycja dostała od fundacji, dla której zrobiła tyle dobrego, wsparcie finansowe. Udało się jej doskładać brakującą kwotę. I pojechała. Ale nie z pustymi rękami. Zrobiła akcję "Podziel się szczęściem. Bądź świadomy" - ma ona dawać jednym ludziom radość, a drugim wiedzę o tym, jak czasem prosty gest może innym ulżyć w nieszczęściu.

- Pomyślałyśmy z Angelą Derewieńczuk i Natalią Mazur, aby pójść do opolskich świetlic, głównie środowiskowych, i zaproponować tamtejszej młodzieży oraz dzieciom, abyśmy wspólnie zrobili dla sierot z Indii filcowe kolorowe zabawki - mówi dziewczyna.

Zapadła cisza

Na początku Patrycja pokazywała w opolskich świetlicach filmy nakręcone rok wcześniej w sierocińcach w Indiach. Materace zamiast łóżek, klepiska zamiast klas, strumień lub rzeka zamiast kranów z bieżącą wodą. Duże oczy dzieci, które nie mają przyszłości.

- Bałam się, że nie przekonam dzieciaków ze świetlic do tak - wydawałoby się - trywialnego zajęcia, jak wycinanie oraz zszywanie filcowych kawałków i produkowanie zabawek dla dzieci. Ale filmy z Indii naprawdę robiły ogromne wrażenie. Przed ich emisją na salach był szum, a już w trakcie zapadła cisza jak makiem zasiał.

Młodzi opolanie zdali sobie sprawę, że są na świecie większe, niż ich własne, dramaty. I bardzo chcieli sprawić maluchom z Indii frajdę. Do akcji przyłączyli się także seniorzy z Uniwersytetu III Wieku, i tak powstało około 70 kolorowych zabawek, które Patrycja i kilku innych wolontariuszy zapakowali do walizek, a następnie wylecieli w kierunku Indii. - Z małymi przygodami po drodze, bo minimalnie spóźniliśmy się na samolot do Bombaju i musieliśmy kupować nowe bilety - uśmiecha się Patrycja. - Najpierw powiedziano nam, że biletów na inny samolot nie ma, ale potem - może sprawiła to nasza uroda i blond włosy - pan na lotnisku zmienił zdanie i znalazł dla nas bilety na samolot i to taki, który wkrótce odlatywał do Bombaju.

Celem ostatecznym była prowincja Andhra Pradesh nad Zatoką Bengalską, teren dziewiczy, nieskażony turystyczną manierą. - Gdy zobaczyłam z góry, jeszcze przed lądowaniem, te palmy, liany i pola ryżowe, to dotarło do mnie, że właśnie spełnia się moje marzenie. Popłakałam się - mówi Patrycja.

Przed wyjazdem wiele już wiedziała o Indiach: o tym, że tu nikt nie walczy o lepszą przyszłość, bo skoro urodził się biedakiem, to znaczy, że biedakiem ma umrzeć, ewentualnie w przyszłym życiu bieda zostanie mu zrekompensowana; o tym, że śmierć w tym kręgu kulturowym to często wybawienie, a żebractwo wśród dzieci to normalne działanie; i że nikogo z tutejszych nie zdziwi na przykład widok kilkuletniej dziewczynki trzymającej na rękach umierającego 2-3-letniego chłopca - być może braciszka, a równie dobrze dziecko sąsiadki - jako argument do wyżebrania większych datków.

- Byłam na to teoretycznie przygotowana, choć gdy przejeżdżałam miastem i widziałam takie obrazki, to serce mi ściskał żal - mówi.

Była też przygotowana na specyficzny luz w życiu, jaki charakteryzuje Hindusów. - Już pierwszego dnia naszego pobytu w stanie Andhra Pradesh, jechaliśmy autem, którego kierowca uderzył w inny samochód. Obaj kierowcy wyszli, pooglądali odpadające zderzaki i pożegnali się z uśmiechem. Pojechaliśmy dalej - mówi. - No i Hindusi nie przywiązują wagi do punktualności. Byliśmy na przykład zaproszeni na ślub. Miał się zacząć o 16.00, ale pierwsi goście pojawili się o 18.00. Młodzi też zresztą nie byli gotowi na czas.

Opolanka była często traktowana jak gość honorowy ważnych lokalnych wydarzeń, jak choćby ten ślub. - Na żywo zobaczyłam wszystko, co ewentualnie mogłam wcześniej zobaczyć w programach telewizyjnych poświęconych podróżom - mówi. - Na przykład weselne rytuały: malowanie panny młodej henną, nakładanie jej przez pana młodego atrybutów małżeńskich, a więc naszyjnika oraz obrączek na palce u stóp. Ona już teraz zawsze będzie wychodziła z domu w obrączkach na palcach u stóp i w owym małżeńskim naszyjniku. Dzień po ślubie spotkałam pannę młodą na ulicy, miała stopy zakrwawione od tych obrączek.

Dać im szansę

Patrycja pojechała do stanu Andhra Pradesh przede wszystkim po to, by wręczyć podopiecznym sierocińców zabawki od opolskich dzieci oraz poprowadzić zajęcia artystyczne.

- Byłam w trzech sierocińcach. Trafiają tam dzieci, których rodzice umarli z głodu, wyczerpania, chorób albo zostali zabici w potyczkach między wrogimi rodami czy gangami. O takich historiach mówili nam nauczyciele, niektórzy z nich to także wychowankowie sierocińców - mówi. - Wielu trafiło też do sierocińca ot tak, z ulicy. Nikt nie zna ich nazwisk ani daty urodzenia. I nawet nikt nie przejmuje się tym, aby owym dzieciom wyrobić dokumenty.
Cały wysiłek opiekunów skupia się na tym, aby placówka w ogóle funkcjonowała. Nie jest dotowana ona z żadnych rządowych środków na wydatki socjalne. Pieniądze, jedzenie, ubrania dla dzieci - wszystko trzeba zdobyć samemu.

A szkoła mieści się w rozwalającym się budynku. Dzieci od roku śpią na metalowych łóżkach, wcześniej miały tylko materace. Jedzenie proste i skromne. - Byłam też w szkole państwowej - dodaje Patrycja - tam dzieci uczyły się na klepisku obok... obory.

- Dzieciaki, gdyby nie trafiły do sierocińców, prawdopodobnie na zawsze zostałyby analfabetami - dodaje opolanka. - W szkole przy sierocińcu uczą się podstawowych rzeczy, ale widać, że wielu ma ogromne talenty, bystrość umysłu i bez problemu podołałoby kolejnym etapom nauki. Ta jednak jest dla nich niedostępna.

Patrycja prowadziła warsztaty z Bollywood, z tańca poi czy z tańca ze wstążką, a także sztuki origami. - Przywiozłam też materiały plastyczne, część kupiłam na miejscu i wykonaliśmy wspólnie nowe zabawki, tych razem od dzieci z Indii dla dzieci z Opola.

Patrycja w przyszłym tygodniu zacznie odwiedzać wszystkie te świetlice w Opolu, gdzie wykonano filcowe maskotki dla dzieci z Indii. Pokaże filmy, przekaże hinduskie zabawki. I już myśli, jak zrealizować kolejny plan, tym razem chce zbierać pieniądze na to, aby dzieci z sierocińców w Andhra Pradesh mogły kontynuować naukę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska