Teatr na deskach, czyli w warunkach wojny trudno myśleć o "Weselu"

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Dyrektor Tomasz Konina w roku 2007. Dziś jego oponenci uważają, że to był świetny szef na tłuste lata.
Dyrektor Tomasz Konina w roku 2007. Dziś jego oponenci uważają, że to był świetny szef na tłuste lata. Paweł Stauffer
Gdy teatr był bogaty, to nie był zły dyrektor - mówią związkowcy. Ale w kryzysie się nie sprawdza. Z powodu kryzysu w Teatrze Kochanowskiego toczy się wojna. Na skargi, plotki, listy i pomówienia.

Sztuka przeliczona na liczby.

Sztuka przeliczona na liczby.

W 2014 roku w Teatrze Kochanowskiego odbyło się 6 premier. Zagrano 204 spektakle, które zobaczyło 53 232 widzów. Największa realizacja - "Opowieści z Narnii" - kosztowała ponad 300 tys. zł. Średnia frekwencja na wszystkich przedstawieniach teatru wyniosła 89 procent. Ok. 8 tysięcy zł zostaje w kasie teatru po każdym spektaklu "Szalonych nożyczek" (i opłaceniu aktorów oraz techniki). W 26 sztukach zagrał - od 2008 roku - najczęściej obsadzany aktor, a w 24 sztukach wystąpiły najczęściej obsadzane aktorki.

Doszło do tego, że list otwarty do własnych pracowników na tablicy ogłoszeń wywiesił dyrektor Tomasz Konina. List to odpowiedź na zarzuty, jakie dwa tygodnie wcześniej padły w mediach pod jego adresem, gdy wypowiedział pracownikom układ zbiorowy. Artykuł o konflikcie w Kochanowskim zatytułowany był "Dyrektor kontra pracownicy".

- Nigdy nie byłem w kontrze do pracowników - oburza się Tomasz Konina. W liście też zapewnia, że "zawsze ich dobro było na pierwszym miejscu, tuż za troską o najwyższy poziom artystyczny". - O jego guście można dyskutować, ale faktycznie, kiedy teatr był bogaty, to nie był zły dyrektor - przyznaje jego oponent Adam Ciołek, szef związku aktorów (jednego z dwu, obok "Solidarności", związków zawodowych w Kochanowskim).

Teatr był bogaty w 2008 roku. Konina objął kierownictwo w październiku 2007. Do dyspozycji miał 8-milionowy budżet. To wtedy podpisał układ zbiorowy dający liczne bonusy finansowe pracownikom technicznym. Od 2012 roku zaczęła się budżetowa jazda w dół. Tegoroczna dotacja z urzędu marszałkowskiego jest o 1,2 mln zł mniejsza niż ubiegłoroczna. Teatr dostał 4,6 mln zł na wszystko - płace, utrzymanie i działalność artystyczną. Rok wcześniej same koszty osobowe wyniosły 4,9 mln zł.

- Lubię dobrze płacić za solidną pracę i płaciłem - mówi Konina. - Ale teraz muszę oszczędzać, żeby ratować teatr, i ludzi.

I wypowiedział układ zbiorowy. Nie tak od razu, dopiero gdy dwumiesięczne próby pertraktacji ze związkami zawodowymi nie przyniosły żadnego skutku. Za piątym podejściem.
Teatr rzeczywiście trzeba ratować, bo o ile przy 4,6 mln zł konieczne było mocne zaciśnięcie pasa, to przy 3 mln zł bez ofiar się nie obejdzie. A z tegorocznej dotacji zostały już tylko 3 mln zł, gdyż reszta poszła na spłacenie ubiegłorocznych zobowiązań.

- Pod koniec grudnia okazało się, że nie ma na świąteczne pensje pracowników i są nie zapłacone faktury za dawno wykonane zadania. Do dziś sięgnęły one kwoty 1, 68 mln zł - mówi Grzegorz Sawicki, odpowiedzialny za kulturę w Zarządzie Województwa Opolskiego.

Dyrektor Konina przyznaje, że ponad 400 tys. zł wtopił w dwie premiery, na które nie było go stać, 700 tys. zł stanowiła pożyczka zaciągnięta w urzędzie marszałkowskim, a część deficytu powstała na skutek wdrożonego już programu naprawczego i poszła na odprawy dla zwalnianych pracowników. Dziurę tymczasowo załatano, ale przy takim budżecie teatr dociągnie zaledwie do sierpnia. Dyrektor zabiega więc o 1,5 mln kredytu pod zastaw budynku.

- Chce go spłacić naszym kosztem, a przecież to nie my doprowadziliśmy do takiej sytuacji - mówi Grzegorz Cwalina, szef teatralnej "Solidarności".

- To prawda, aktorom już obciąłem stawki i więcej nie mogę im zabrać. Część oszczędności widzę w cięciu płac "techniki" - przyznaje dyrektor Konina. Ludzi nie chce zwalniać - podkreśla.

Bonusy finansowe dla technicznych zawarte w układzie zbiorowym przewidywały np. że montażyście oprócz pensji zasadniczej płacono dodatkowo za montaż dekoracji, dyżur podczas spektaklu, żeby ta dekoracja się nie zawaliła, a po jego zakończeniu za demontaż. W ubiegłym roku obsługa techniczna przedstawień Kochanowskiego kosztowała ponad 300 tysięcy zł. W dobrym miesiącu pracownik techniczny mógł zarobić 5 tys. zł brutto. Aktor ma tylko pensję zasadniczą (1950-2275 zł) i stawkę za spektakl (po obcięciu 200-350 zł).

Co się opłaca

Dochodzi do takich paradoksów, że np. "Szklaną menażerię" - świetne przedstawienie z tych "dla ludzi" - jest rzadko grane, bo jeden spektakl to kilka dni pracy techniki. Przy pełnej widowni jeszcze wychodzi na zero, ale gdy brakuje 1/4 widzów, z kasy ubywa około 2 tys. zł. A oczekiwania płynące z urzędu są takie, by teatr nie tylko nie tracił, ale wręcz przynosił zyski. Zyskowne są tylko "Szalone nożyczki" (dlatego dominują w marcowym repertuarze) i niskobudżetowe farsy. Reszta - także kosztowne "Opowieści z Narnii, które dyrektorowi wytykają oponenci jako przykład niegospodarności - się bilansuje, to znaczy, że wpływy z biletów pokrywają zarobki aktorów i techniki.

- To jeden z największych sukcesów, jaki można odnieść, będąc dyrektorem - mówi z goryczą Tomasz Konina. Z goryczą, bo uważa, że analizowanie, czy zwróci się produkcja - a takie oczekiwania ma nawet część aktorów - jest chore. - Ktoś pyta, czy zwracają się przedstawienia Lupy albo Fiedora? - mówi Katarzyna Dudek, kierownik literacki teatru. - To nie tak działa, dlatego kultura na całym świecie jest dotowana. Zarabiające na siebie teatry są chyba tylko na Broadwayu, ale tam pieniądze dają prywatni sponsorzy.
Przeciwnicy dyrektora podają inny przykład - "Słownik chazarski" Passiniego. Widowisko na cztery sceny, cały zespół i kilkudziesięciu statystów. Porywające, szalone, ale też niespełniona nadzieja na ogromny sukces artystyczny. Zamiast niego były ogromne koszty. Sama obsługa techniczna jednego spektaklu kosztowała 20 tys. zł. I zagrano je zaledwie kilka razy, mimo że "Słownik" dostał Złotą Maskę za "spektakl roku".

- Bo Konina to hazardzista. Liczył, że jakoś to będzie - mówi Adam Ciołek. I wymienia inne grzechy dyrektora - nieliczenie się z ludźmi, szafowanie dużymi honorariami dla realizatorów, pomyłki repertuarowe, wśród nich np. "Braci i siostry" z czwórką aktorów gościnnych.

- To prywatna wojna, bo zwolniłem jego żonę z teatru - odpiera Konina. Dyrektor przyjął ją na umowę o adepturę, specjalnie dla niej zrealizowano "Gąskę", ale kiedy aktorka zrobiła eksternistycznie dyplom i umowa wygasła, podziękował za współpracę.

- Prywatna wojna? Bzdura! A cała struktura związku, która za mną stoi? Musiałbym manipulować 15 osobami - mówi Ciołek.

W zależności od tego, gdzie w teatrze ucho przyłożyć, różne słychać głosy. Wszystkie jednak anonimowe i to do tego stopnia, że rozmówcy nawet proszą, by nie pisać aktor czy aktorka, ale...osoba.

Osoby z kręgu dyrektora podważają wiarygodność Ciołka. - Jasne, że manipuluje. Od wybuchu konfliktu nie był nawet na jednym zebraniu związkowym. Kieruje nim zaocznie z Warszawy, bo tam mieszka i pracuje. Ma ciepłą dyrektorską posadkę w Szkole Machulskich. Jego żona zresztą też. Osoba ze związku aktorów: Adam się wystawia, bo jako szef związku może bez obaw o konsekwencje mówić o niegospodarności dyrektora. Jak ktoś ma swoje lata, mieszka w służbowym mieszkaniu i gra dwa spektakle miesięcznie, to nie zaryzykuje.
- Są dowody na niegospodarność dyrektora teatru - twierdzi Grzegorz Sawicki. Szczegółów nie chce zdradzać, ale przyznaje, że chodzi m.in. o honoraria dla artystów realizujących w Opolu przedstawienia, których wysokość w dobie kryzysu jest mocno dyskusyjna. Plotki mówią o kwotach przekraczających nawet 100 tys. zł. - Nie zetknęłam się z takimi kwotami w ostatnim czasie - zaprzecza przysłana do teatru przez urząd księgowa. Dyrektor Konina przyznaje, że kilka lat temu, gdy sytuacja finansowa była inna, dwukrotnie zapłacił trzycyfrowe honoraria (Mikołaj Grabowski i Agnieszka Holland), ale to wielkie gwiazdy, które inaczej nie przyjechałyby do Opola. Przeciętnie reżyser dostaje 40-50 tys. zł, scenograf 17-19 tys., a aktor gościnny ok. 7 tys. za próby i 600-800 za spektakl. Ale gościnnych już się nie zatrudnia.

Do tej pory do marszałka chodzili związkowcy. Oni też wypowiadali się do mediów. Wczoraj po raz pierwszy poszła grupa "niezrzeszonych". - Nie po to, żeby bronić dyrektora Koninę, ale żeby pokazać, iż nie wszyscy w teatrze myślą tak samo - mówi jeden z delegatów. - Patologią finansową jest uprzywilejowana sytuacja pracowników technicznych. Tymczasem związkowcy okopali się i nie chcą nawet słyszeć o zmianach.

Zdaniem "niezrzeszonych" dorobek Koniny broni się sam - poprzez nazwiska pracujących w Opolu reżyserów, festiwalowe nagrody, zagraniczne wyjazdy i projekty. Jego przeciwnicy w tym samym upatrują jedynie chęci dyrektora do uatrakcyjniania własnego CV. - Zmienił plany repertuarowe po to, żeby Garbaczewski pierwsze przedstawienie po otrzymaniu Paszportu Polityki zrobił w Opolu - podają jako przykład niezdrowych ambicji.

Menedżer potrzebny od zaraz

Fachowca, który ogarnąłby sytuację ekonomiczną teatru, urząd marszałkowski zatrudni od ręki. Proponowano już tę posadę paru osobom, ale wszyscy boją się ryzyka. - Docelowo też trzeba rozdzielić funkcje dyrektora finansowego i dyrektora artystycznego - uważa Grzegorz Sawicki.

"Niezrzeszeni" również chcieliby, żeby menedżer odciążył dyrektora Koninę, a ten skupił się wyłącznie na sprawach artystycznych. Ale i to nie będzie łatwe. Na jubileusz 40-lecia teatru szykowane jest "Wesele". Tytuł godny, a poza tym dający zatrudnienie całemu zespołowi (obsada "Wesela" to podręcznikowy miernik kompletności zespołu artystycznego). To istotne, bo jeden z zarzutów pod adresem Koniny jest taki, że daje zarabiać głównie swoim.

Pomijając oczywisty fakt, że w teatrze zawsze były gwiazdy, drugoplanowi i halabardziści, a ról nie daje się z rozdzielnika, to jest nieprawda. Okazuje się, że w warunkach wojny trudno myśleć o weselu. Jeszcze nie było I próby, ale pomysł już jest torpedowany przez aktorów-związkowców (kwestionują estetykę reżysera Cezarego Tomaszewskiego) - choć na "Weselu" wszyscy mogą zarobić, a nikt nie straci, bo ma być finansowane z projektu unijnego.
Teatr czekają duże zmiany. Marszałek chce powołać niezależną radę artystyczno-programową (obecną tworzą podwładni dyrektora teatru).

- Ogłosimy też konkurs na dyrektora - zapowiada już oficjalnie Grzegorz Sawicki. Kontrakt Tomasza Koniny kończy się 30 września. Po teatrze krąży plotka, że Konina chce wystartować w marcu w konkursie na szefa Teatru Wielkiego w Łodzi. Inna plotka mówi, że ktoś życzliwy wysłał już do marszałka województwa łódzkiego szkalujący Koninę list.

Tomasz Konina w środę przedstawił związkom projekt nowych zasad wynagradzania. Twierdzi, że do końca roku jest w stanie wydobyć teatr z zapaści. Związkowcy w to nie wierzą. Marszałek może powołać dyrektora bez konkursu, a oni mają swego kandydata, z zespołu. Aktora, prowadzącego prywatną scenę.

- No to można Kochanowskiego od razu zaorać - ostrzegają "niezrzeszeni".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska