Spór o miedzę szeroką na dwanaście metrów

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Pani Anna z synem Henrykiem pokazują stary płot, wzdłuż którego biegła granica między działkami.
Pani Anna z synem Henrykiem pokazują stary płot, wzdłuż którego biegła granica między działkami. Krzysztof Strauchmann
Konflikt jak między Kargulami i Pawlakami. Tyle że spornej ziemi jest o wiele więcej. Dla rolnika - jak wiadomo - ziemia to skarb. Bronić jej trzeba do upadłego, przy pomocy psa - gdy zajdzie taka potrzeba.

Problemy z powierzchnią

W roku 2014 rolnicy z województwa opolskiego złożyli do ARiMR 27,5 tys. wniosków o przyznanie płatności w ramach systemów wsparcia bezpośredniego. Agencja nie jest w stanie dokładnie określić, w ilu przypadkach kwestionuje powierzchnie zadeklarowanych działek, korzystając głównie z satelitarnych zdjęć.
Szacunkowo można przyjąć, iż jest to około 5-8 % spraw. To daje ok. 1,3 - 2,2 tysiąca zastrzeżeń do prawidłowości danych o powierzchni działek rolnych.
Unijne przepisy pozwalają Agencji tolerować zawyżenia tylko do powierzchni 0,1 hektara.

- Dobry piesek! Dobry! - chwali czworonoga Henryk Boruta. - Na swojej ziemi przywiązałem Kipera. Nie biegał luzem. Miał prawo tam być. A że ktoś się bał do niego podejść, to już jego problem.

- W mojej zawodowej karierze pierwszy raz miałem taki przypadek, żeby ktoś uniemożliwił geodecie wejście na działkę. Ten pan przywiązał sporego psa, żebyśmy nie mogli podejść na miejsce. Dalsza walka nie miała sensu - mówi Tadeusz Sztonyk, geodeta z Nysy. - To bezprawne. Jeśli ludzie nie zgadzają z proponowanym podziałem, to odwołują się do sądu.
A pan Henryk psa wziął na pomoc.

12 lutego we wsi Karłowice Małe w gminie Kamiennik geodeta z urzędnikami przyjechali okazać w terenie proponowany przebieg granicy między działkami należącymi do gminy i dwóch osób prywatnych. Do wkopania słupków granicznych nie doszło, bo jeden miał być umieszczony w zasięgu łańcucha Kipera. A Kiper bohatersko szczekał.

- Za mojej kadencji to też pierwszy taki przypadek. Nawet policjanci nic nie mogli zrobić, bo w tej sprawie nie ma ostatecznej decyzji sądu - potwierdza wójt Kamiennika Kazimierz Cebrat. - Radna z tej miejscowości wnioskowała, żeby wyznaczyć granicę drogi, a przy okazji myślałem, że geodeta pokaże też, jak biegnie granica pomiędzy tymi dwoma prywatnymi posesjami. Toczy się o to spór od 7 lat. W tej sytuacji prawdopodobnie umorzę swoje postępowanie. I niech sąd to rozstrzyga.

Wzgórza Golan koło Otmuchowa

Karłowice leżą malowniczo, na łagodnych wzgórzach koło Otmuchowa. Niczym na słynnych Wzgórzach Golan trwa tutaj wojna o przynależność. Henryk Boruta z matką od ponad roku w urzędzie i sądzie toczą prawny spór z zamożnym rolnikiem, do kogo z nich należy sporny pas ziemi. I nie chodzi tu o miedzę szeroką na trzy palce, jak u filmowych Pawlaków i Karguli, ale o klin szeroki na 12 metrów i powierzchni ok. 2 arów. Rosną tomy akt, rośnie też wrogość między stronami. Policja odmawia kolejnych śledztw. Sprawą zajmują się kolejne urzędy, ale załatwienie prostego z pozoru rozgraniczenia coraz bardziej się oddala. I tylko widownia we wsi ma o czym gadać.

Henryk Boruta podnosi z zeschniętych zarośli metalowy słupek dawnego ogrodzenia. W maju ub. roku Marek B., zasobny rolnik z tej samej wioski, przyjechał tutaj spychem i wyrwał z ziemi cztery takie słupki. Boruta wszystko fotografował.

- Tu, wzdłuż tego ogrodzenia, biegła stara granica gruntów, jeszcze z czasów niemieckich. Kłopot w tym, że tu nigdy nie było kamieni granicznych - pokazuje Henryk Boruta. Potem prowadzi 12 metrów dalej, w stronę swojego domu i pokazuje pod szpalerem iglastych drzew nowy betonowy słupek graniczy.

- Ten słupek wkopał Marek B. 22 listopada 2013 roku. Sam to zrobił, bez żadnej decyzji sądu czy wójta. Bezprawnie - oskarża Boruta. - Sąsiad widział go, jak szedł z łopatą wzdłuż naszej posesji.

- Ja tego nie widziałam - przyznaje szczerze 76-letnia Anna Boruta, która mieszka w małym domku na tej samej działce. - Sąsiad mi powiedział, że pojawił się słupek.
- On mówi, że to ja wkopałem słupek. A ja mówię, że to on wkopał - Marek B. akurat naprawia dach na swoim domu. Schodzi na chwilę, ale nie chce rozmawiać o sprawie. - Nie mam nic do powiedzenia. Wszystko się okaże w sądzie. Do widzenia.

Anna Boruta z Wrocławia kilkanaście lat temu kupiła hektarową działkę o numerze geodezyjnym 11 w Karłowicach. Przeprowadziła się na wieś. Zamieszkała w małym, poniemieckim domu na swojej działce. Synowie czasem do niej przyjeżdżają. Mniej więcej w tym samym czasie sąsiednią działkę rolną o numerze 12, bez żadnych zabudowań, kupił Marek B.

Obie działki są długie i wąskie. Zaczynają się przy gminnej drodze prowadzącej przez wieś. Biegną obok siebie i ciągną się daleko w pola. Przez kilka początkowych lat między sąsiadami nie było żadnego sporu o przebieg granicy. Użytkowali ziemię tak, jak im to pokazali poprzedni właściciele. Borutowie obsadzili nawet swoją posesję drzewkami, wzdłuż ówczesnych granic, od strony gminnej drogi przez wieś i od strony sąsiada. Drzewka zdążyły wyrosnąć na kilka metrów w górę.

Kilka lat temu Marek B. dostał upomnienie z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Chodziło o unijną dopłatę obszarową do użytkowanych areałów. Rolnik, pisząc wniosek o dotację, musi wskazać każdą swoją działkę i podać jej powierzchnię. Marek B. podał powierzchnię działki nr 12 z notarialnego aktu sprzedaży. Agencja porównała to z własnymi danymi z satelitarnej fotografii. Wyszło im, że działka nr 12 jest według ich danych mniejsza niż powierzchnia podana we wniosku o dopłatę. W ten sposób Marek B. dowiedział się, że z jego działką jest coś nie w porządku.

W 2008 roku złożył w urzędzie gminy formalny wniosek o ustalenie granic swojej działki nr 12. Wójt powołał geodetę Waldemara Belskiego, aby przygotował projekt rozgraniczenia. Z trzech stron granice nie budziły zastrzeżeń. Geodeta namierzył też granicę na styku z działką Anny Boruty, tuż przy wiejskiej drodze, i wyszło mu, że znajduje się znacznie dalej, w stronę domu kobiety.

W ten sposób pomniejszona by została działka nr 11 Anny Boruty. Ta zaś upierała się, że granicą powinno być stare ogrodzenie, a właściwie pozostałe po nim metalowe słupki. Do ugody nie doszło, więc wójt skierował sprawę do rozstrzygnięcia w sądzie. Sąd jednak nawet zdążył się pochylić nad problemem, bowiem Marek B. wraz z żoną wycofali swój wniosek o rozgraniczenie. Sprawę umorzono.

Policja nie widzi przestępstwa

Niestety, nie zachowały się stare kamienie graniczne. Jest tylko wkopany przy drodze nowy słupek, do którego nikt się nie chce przyznać.

- Ten słupek na pewno nie został po postępowaniu rozgraniczającym z 2009 roku. Ja go nie wkopałem - mówi geodeta Waldemar Belski, który wtedy zajmował się sprawą. - Wtedy nie zapadła żadna prawomocna decyzja, więc żaden punkt graniczny nie mógł być ustabilizowany w terenie.

W lutym 2013 roku Marek B. wystąpił do Urzędu Gminy w Kamienniku o pozwolenie na wycinkę drzew i zakrzaczeń na swojej działce numer 12. Urzędnik pojechał, obejrzał, uznał, że faktycznie zawadzają w pracach rolnych i wydał pozwolenie. Na podstawie tej zgody Marek B. wjechał ciężkim sprzętem na sporny kawałek i wykarczował go dokładnie.

- Wyrwał nasze drzewa z korzeniami i przywłaszczył sobie - mówi Henryk Boruta. - Wójt wydał zgodę, choć świetnie wiedział, że o ten teren toczy się spór własnościowy.

- Urzędnik z gminy pojechał na wizję lokalną przed wydaniem decyzji o wycince - mówi wójt Kazimierz Cebrat. - Wnioskodawca pokazał mu kamień graniczny i wziął na siebie odpowiedzialność za prawidłowe wskazania granicy. Na tej podstawie urzędnik uznał, że drzewka należą do wnioskodawcy.

Wątpliwości miał natomiast urzędnik w Starostwie Powiatowym w Nysie. W tym samym czasie wójt Kamiennika sam wystąpił do starosty o zgodę na usunięcie drzew rosnących na terenie gminnym, czyli na działce drogowej koło domu Anny Boruty. To ten sam szpaler drzew, ale od strony wiejskiej ulicy. Naczelnik powiatowego wydziału też pojechał na miejsce i stwierdził, że wnioskowane przez wójta do wycinki drzewa leżą na prywatnej działce Anny Boruty, a nie w pasie drogowym. I zgody na wycinkę nie wydał.

Samowolne usuwanie, przesuwanie czy wkopywanie znaków granicznych jest przestępstwem, za które można nawet trafić do więzienia (art. 277 Kodeksu karnego). W listopadzie 2013 Borutowie zawiadomili policję o podejrzeniu takiego przestępstwa, bo sąsiad bezprawnie ustalił nowy podział działek, wkopując kamień graniczny.

Policja przesłuchała wnioskowanych świadków ze wsi. Nikt nie potwierdził, że widział Marka B. kopiącego przy drodze. Komisariat Policji w Otmuchowie umorzył dochodzenie w sprawie słupka. Uzasadnienie tej decyzji jest kuriozalne. Prowadzący sprawę policjant uznał bowiem, że słupek stoi w tym miejscu legalnie, skoro w 2008 roku Urząd Gminy Kamiennik wszczął postępowanie rozgraniczeniowe. Skoro geodeta przeprowadził czynności, to: "Na tej podstawie Urząd Gminy umorzył swoje postępowanie rozgraniczeniowe, uznając swoje postanowienie jako prawomocne". Masło maślane.

Borutowie odwołali się od postanowienia policji, ale nyski sąd utrzymał je w mocy. O nielegalnym słupku granicznym Borutowie informowali też geodetę powiatowego i wojewódzkiego. Do tej pory nikt nic nie zrobił, żeby w Karłowicach przywrócić porządek.

Cała nadzieja w sądzie

Policja z Otmuchowa podobnie postąpiła z kolejnymi zgłoszeniami Borutów. W maju ubiegłego roku 76-letnia Anna Boruta sama wniosła do sądu o rozgraniczenie nieruchomości i wydanie jej spornej części. Sąd aktualnie zawiesił sprawę, do czasu decyzji rozgraniczeniowej wójta.

Ale wcześniej, w sierpniu, wydał czasowe postanowienie o zabezpieczeniu roszczenia i zakazał Markowi B. prowadzenia jakichkolwiek prac na zajętej przez niego części działki nr 11. Mimo tego w listopadzie rolnik wykopał na tym terenie buraki cukrowe zasiane na wiosnę. Borutowie od razu zawiadomili policję, że sąsiad narusza sądowy zakaz użytkowania spornego terenu. Policja przesłuchała Marka B. Ten zeznał, że na spornym kawałku buraków nie zbierał. Więc przestępstwa nie ma.

Henryk Boruta, który za matkę prowadzi wszystkie jej sprawy, jest przekonany, że policja i miejscowy urząd sprzyjają jego sąsiadowi. Bo to duży rolnik, były sołtys. A za przeciwnika ma starszą, przyjezdną kobietę, niedosłyszącą i kiepsko zorientowaną w urzędniczych procedurach.

Na znak sprzeciwu wobec lokalnych układów 12 lutego Borutowie zastosowali psa, jako bierny opór przeciwko kolejnemu rozgraniczeniu gminy. Bo "przy okazji" ustalania przebiegu działki drogowej gmina chciała zasugerować sądowi, gdzie jest granica między sąsiadami - uzasadniają.

Pies Kiper szczekaniem co nieco zyskał. Geodeta się wycofał. Wójt też ma dość. Teraz sprawa wylądowała w sądzie i w nim cała nadzieja. Po obu stronach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska