Homo economicus musi umrzeć

Anna Grudzka
Anna Grudzka
Ekonomia i to wykazała, że pieniądze szczęścia nie dają.
Ekonomia i to wykazała, że pieniądze szczęścia nie dają. Paweł Stauffer
Dlaczego Skandynawowie są najszczęśliwsi na świecie i w czym dzieci są lepsze od nowej plazmy - rozmowa z dr. Danielem Puciato, który zajmuje się ekonomią szczęścia.

Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, ale bez nich żyć trudno... Czy ekonomia szczęścia może na to odpowiedzieć?

Próbuje. Chodzi o to, że w myśl dominujących do niedawna nurtów głównym celem każdego człowieka, zwanego przez to homo economicusem, był wzrost jego zamożności. Tymczasem różne sytuacje na świecie, szczególnie ostatni światowy kryzys finansowy, spowodowały, że ekonomia powoli odchodzi od twardych paradygmatów klasycznych na rzecz ekonomii behawioralnej. Okazało się bowiem, że człowiek nie zawsze postępuje racjonalnie, a o wzroście gospodarczym i bogactwie narodów decydują także zachowania ludzi nie polegające na gromadzeniu dóbr. Od czasu, kiedy to stwierdzono, mówi się nawet, że homo economicus "is dead", że po prostu umarł. Badacze odkryli, że średni poziom szczęścia u ludzi w krajach rozwiniętych pomimo dość wysokiego i systematycznego wzrostu ekonomicznego nie zwiększa się. Następuje wzrost dobrobytu, a poziomu szczęścia nie.

Potwierdza się, że pieniądze szczęścia nie dają...
Bardzo dobrze oddaje to stara chińska sentencja, która mówi o tym, że: "… za pieniądze można kupić dom, ale nie ciepło rodzinne. Łóżko, ale nie sen. Zegarek, ale nie czas. Pozycję, ale nie uważanie. Seks, ale nie miłość. Życie, ale nie duszę". Faktem jest jednak, że poziom szczęścia zależy także od dochodu i bogactwa, ale nie tylko. Bardzo ważne jest także życie rodzinne, przyjaciele, relacje ze współpracownikami czy jakość środowiska. Ogromną rolę odgrywają także różnice dochodowe, których zwiększenie powoduje, że spada poczucie szczęścia, czyli jeśli w jakimś kraju powszechne są duże dysproporcje w zarobkach między ludźmi, to w społeczeństwie spada poczucie szczęścia.
Kolejna obserwacja jest taka, że bardzo negatywnie na poziom szczęścia wpływa bezrobocie, którego oddziaływanie jest o wiele silniejsze niż chociażby inflacji czy zadłużenia.

Ekonomia zajmuje się definiowaniem szczęścia? Niemożliwe...
- Definiowaniem po pierwsze. I np. bardzo interesujące w tym kontekście jest zderzenie pokoleń X i Y (pojęcia socjologiczne - red). X to ludzie, którzy urodzili się w latach 1965-1983, kultywujący tradycyjne wartości - dom, zdrowie, rodzina, prawo własności. Y - to osoby urodzone w latach 1984-2000 doskonale radzące sobie z nowinkami technologicznymi i z różnorodnością świata, nastawione bardziej na doświadczanie i wypoczynek, chcące raczej używać, niż posiadać. Oba pokolenia inaczej postrzegają swoje życie, wartości, także różnie definiują swoje szczęście. Drugim bardzo ważnym obszarem badań ekonomii szczęścia jest określenie metod jego pomiaru w społeczeństwie.

Jak się w ekonomii mierzy szczęście?
Do tej pory wykorzystywano głównie tradycyjne wskaźniki, jak PKB na osobę. Następnie zaczęto to rozszerzać także o wskaźniki rozwoju społecznego jak HDI, które biorą pod uwagę również oczekiwaną długość życia i edukacji. Ostatnio natomiast dominuje pomiar jakości życia, która oprócz aspektu obiektywnego - społeczno-ekonomicznego, ma także aspekt subiektywny - psychologiczny. Kolejnym ważnym obszarem badań ekonomii są determinanty, które decydują o poczuciu szczęścia, np. wiek, płeć, wykształcenie czy właśnie dochód.

Mieszkańcy krajów bogatych są szczęśliwsi?
Generalnie tak. Mieszkańcy krajów bogatszych są szczęśliwsi niż mieszkańcy krajów biednych, ale badania pokazują też, że powyżej pewnej granicy dochodu ten poziom szczęścia przestaje wzrastać i mimo dalszego wzrostu dochodów. To się nazywa paradoksem Easterlina, który jak pierwszy latach 70. ubiegłego wieku prowadził badania. Z drugiej strony z kolei każdy nawet najmniejszy spadek dochodów powoduje proporcjonalny spadek szczęścia czy satysfakcji.

Jak ekonomiści szczęścia tłumaczą ten paradoks?
Jest kilka teorii. Na przykład taka, że wraz ze wzrostem dochodów rosną także aspiracje. Inna obserwacja jest taka, że jak zaspokoimy swoje podstawowe potrzeby to częściej nasze szczęście zaczyna zależeć od względnego poziomu dobrobytu, czyli np. w porównaniu do sąsiada. Cieszy nas nasz nowy mercedes, bo Kowalskiego nie stać na niego. Możemy się tak przez to pozytywnie wyróżniać.

Jakie to polskie....
W Polsce to działa jeszcze inaczej. Bo jeśli my mamy mercedesa, a sąsiad jaguara, to bardziej zależy nam nie na tym, aby kupić sobie jaguara, lecz na tym, aby tego jaguara sąsiadowi ktoś ukradł.
Wracając do Easterlina, jest jeszcze inne wytłumaczenie jego paradoksu, trochę pesymistyczne dla nas ekonomistów, bo mówi o tym, że każdy ma swój indywidualny, względnie stały, poziom szczęścia. I nawet jeśli w jego życiu przytrafiają się sytuacje trudne, jak utrata pracy czy śmierć bliskiej osoby, albo bardzo pozytywne, jak awans w pracy albo wygrana na loterii, to po jakimś czasie ta osoba powraca do swojego poziomu szczęścia. Politycy nie są zatem w stanie znacząco podnieść poziom szczęścia w społeczeństwie. Jest jeszcze jedno wytłumaczenie, typowo ekonomiczne, odwołujące się do prawa malejącej użyteczności krańcowej. Kolejne dodatkowe tysiące złotych miesięcznego dochodu z przyczyn "technicznych" coraz słabiej zwiększają długość życia i zdolność do korzystania z rekreacji czy kultury.

A można to jakoś przełożyć na geografię? Rozsądek podpowiada, że szczęśliwsi są ludzie żyjący w słonecznych krajach.
Dotarłem do badań empirycznych mówiących o tym, że najwyższy poziom szczęścia występuje w krajach skandynawskich, co ciekawe znacznie wyższy niż w innych krajach o podobnym poziomie rozwoju. Tłumaczy się to tym, że tam występuje bardzo niskie bezrobocie, niewielkie różnice dochodowe i bardzo dobra polityka społeczna, w tym zdrowotna. Z kolei w krajach postkomunistycznych poziom szczęścia jest niższy niż w innych państwach o podobnym PKB. I to się tłumaczy tym, że mamy wysokie bezrobocie i duże różnice dochodowe. No i jest taka straszna rywalizacja w tym naszym bezwzględnym modelu kapitalizmu.

Wnioski dla naszej polityki gospodarczej nasuwają się same...
Powinno się przywiązywać mniejszą rolę do PKB jako wiodącego wskaźnika rozwoju gospodarczego, natomiast rozszerzyć to o mierniki związane z jakością życia. Na pewno trzeba podejmować działania zmierzające do tego, żeby zmniejszyć różnice dochodowe między ludźmi. Za wszelką cenę trzeba zwiększać liczbę miejsc pracy i przeznaczać więcej pieniędzy na edukację, ochronę zdrowia i środowiska, bardzo ważne jest też to, żeby wspierać lokalne wspólnoty, chociażby po to, żeby budować bardzo niski obecnie kapitał społeczny oraz poziom zaufania. Niezbędne jest także przemodelowanie polskiej gospodarki, umożliwiające jej przejście z tzw. płytkiej na głęboką konkurencyjność. Ale to już temat na inną rozmowę…

A czy dzięki ekonomii można określić minimum, które sprawia, że czujemy się szczęśliwi?
Każdy inaczej definiuje szczęście. Spore znaczenie ma tu porównywanie się z innymi. Jest nawet takie pojęcie jak "syndrom względnego pokrzywdzenia". Czujemy się gorzej nie dlatego, że my mamy mało, ale dlatego, że inni mają więcej. Z drugiej strony dość często mamy do czynienia z luką między wysokimi aspiracjami a kompetencjami i osiągnięciami. Jest to spotykane szczególnie wśród przedstawicieli młodego pokolenia i wywołuje u nich poczucie pokrzywdzenia, apatię i bierność. Easterlin twierdził , że próg, do którego wraz ze wzrostem dochodów rośnie szczęście - to PKB w wysokości około 10 tys. dolarów na głowę. Polska już przekroczyła ten próg i w myśl tej teorii dalsze zwiększanie bogactwa będzie powodowało już niewielki wzrost szczęścia.

A czy ludzie szczęśliwsi będą powodowali napędzanie gospodarki i szybszy rozwój?
Dokładnie tak. Jedna z hipotez którą przy okazji pisania grantu badawczego postawiliśmy sobie wraz z moimi profesorami z SGH, mówi o tym, że dziś to szczęście jest już nie tylko miernikiem dobrostanu człowieka. Czasem to także czynnik, który powoduje, że my sobie lepiej radzimy i zarabiamy więcej. Jesteśmy szczęśliwsi, dlatego nasze zaangażowanie i wydajność pracy rosną, a to przekłada się pośrednio na wzrost dochodu całego kraju.

Moi rodzice to typowi przedstawiciele pokolenia X. Mam wrażenie, że łatwiej ich uszczęśliwić niż młodzież z tego całego Y...
Bo pamiętają czasy, w których, podobnie jak inni, niewiele mieli i teraz doceniają swoje osiągnięcia. Młodzi nie mają tej optyki. Ich pokolenie jest też o wiele bardziej mobilne. Podróżując po świecie, porównuje różne style życia, no i wcale nie rozumie tego, że w Polsce poziom bogactwa jeszcze przez jakiś czas będzie musiał być niższy niż w krajach charakteryzujących się dużą ciągłością rozwoju gospodarczego. Nie rozumie przyczyn. Nie pamięta poprzedniego systemu.

Podróżujemy i widzimy biedniejsze kraje. Wielokrotnie odnoszę wrażenie, że ich mieszkańcy są szczęśliwsi niż my w tej całej pogoni...
Wzrost gospodarczy oprócz niewątpliwych korzyści generuje także pewne koszty społeczne, jak chociażby zmniejszenie dzietności czy tendencje do tego, żeby żyć w sposób indywidualistyczny, a nie kolektywistyczny. Brakuje nam też czasu wolnego. Gromadzimy, zamiast wypoczywać - wolimy brać nadgodziny, co nas z kolei unieszczęśliwia.
Uważam, że jesteśmy obecnie na takim etapie naszych dziejów, po którym nastąpi jakieś przesilenie. Wynika to z rosnących różnic dochodowych, turbulentnej sytuacji w otoczeniu międzynarodowych oraz ze ścierania się różnych stylów życia. W Polsce ogromnym problemem są bardzo niskie płace, których wzrost jest o wiele niższy niż produktywność pracy. Zgodnie z teorią ekonomii to powinno być proporcjonalne. Zarówno minimalna, jak i średnia płaca są u nas niższe niż w krajach o podobnym poziomie rozwoju. Paradoksalnie myślę, że ten proces, również za sprawą pokolenia Y z jego dużymi aspiracjami, może doprowadzić do tego, że rządzący radykalnie zmienią podejście. Zaczną się wreszcie inwestycje w innowacje i kapitał ludzki. Odejście od konkurowania niskimi kosztami pracy spowoduje natomiast wzrost płac, a w konsekwencji zwiększenie popytu globalnego i produktu krajowego, co jest zgodne z keynesowskim modelem gospodarki, który dziś zdaje się najlepiej opisywać rzeczywistość gospodarczą.

Oprócz pensji rozwój gospodarczy wstrzymuje chyba też niska dzietność?
Z wielu nowoczesnych modeli makroekonomicznych wynika, że obok postępu technologicznego najważniejszym czynnikiem wzrostu jest rosnąca liczba ludzi i ich kwalifikacji. Bardzo ważne jest zatem prowadzenie zarówno skutecznej polityki gospodarczej, jak i społecznej. Często bowiem za sprawą obiektywnych trudności oraz konsumpcyjnego podejścia do życia przedstawiciele młodego pokolenia nawet nie myślą o posiadaniu dzieci. Jeśli nic z tym w porę nie zrobimy, będzie to moim zdaniem miało bardzo negatywne konsekwencje zarówno dla nich samych, jak i całego społeczeństwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska