Mika Urbaniak: - Kocham swing i standardy jazzowe

Anna Konopka
Anna Konopka
Mika Urbaniak jest w trakcie trasy koncertowej promującej jej trzeci album – "Once in a Lifetime”.
Mika Urbaniak jest w trakcie trasy koncertowej promującej jej trzeci album – "Once in a Lifetime”. Anna Konopka
Laureatka nagrody Fryderyka, wokalistka i kompozytorka, wielka miłośniczka podróży. Mika Urbaniak opowiada o życiu w USA, sławnych rodzicach i o swojej najnowszej płycie.

To już czternaście lat od twojej przeprowadzki z Nowego Jorku do Warszawy. Jak ci się tu żyje, jak oceniasz ten czas?
Powiedziałabym, że bardzo lubię być w Warszawie, ale mimo to jestem niespokojną duszą. Nie mogę być w jednym miejscu za długo. Często wyjeżdżam do Londynu, wkrótce planuję odwiedzić Nowy Jork. Podoba mi się ten styl życia na walizkach. Na razie zamierzam tak trzymać. Te moje wyjazdy najczęściej związane są z pracą, ale lubię podróżować też turystycznie, nabrać nowego spojrzenia na wszystko, co się dzieje w moim życiu. Złapać dystans.

Jakie dostrzegasz różnice pomiędzy życiem codziennym w Stanach a tym w Polsce?
Nowy Jork daje coś niesamowicie silnego. Tam ciągle coś się dzieje, odbiera się mnóstwo bodźców. Będąc tam za długo, czuję się jednak przytłoczona, w tym wszystkim można się zwyczajnie zgubić, a ja jestem osobą bardzo wrażliwą. Wolę spędzać więcej czasu w Polsce, bo tu wszystko jest przytulniejsze i tu też można się inspirować.
Jaki był stosunek rówieśników do sławnych rodziców i narodowości?
W gimnazjum śmiali się z nas, że jesteśmy inni, to znaczy, że pochodziliśmy z Polski. Z kolei w liceum to, kim są rodzice, skąd jesteśmy, nagle zaczęło być cool. Wtedy z siostrą zaczęłyśmy się nazywać Mika i Kasia zamiast Michelle i Katherine. Oficjalnie mamy amerykańskie imiona. Wtedy bardziej celebrowałyśmy naszą polskość, wcześniej się tego wstydziłyśmy, bo miałyśmy złe doświadczenia. Dzieci niestety są okrutne. Gdy ktoś czymś się różni, wytykają to na różne sposoby.

A gdzie prościej osiągnąć sukces? Czy może miejsce nie ma zupełnego znaczenia?
Wydaje mi się, że w Nowym Jorku może to być faktycznie trudniejsze. Tam przyjeżdża wiele osób z całego świata, które chcą się wybić. Ja nie jestem taką osobą, która za wszelką cenę chce stać się sławnym. Chcę mieć po prostu dobre życie, robić to, co kocham. Na pewno nie jestem kimś w stylu Lady Gaga.

Życie celebrytki nie jest więc dla ciebie. O jego minusach śpiewasz w utworze "Celebrity" z drugiej płyty "Follow You", o której krytycy mówią, że to manifest niezależności i wolności.
Zdecydowanie nie marzy mi się bycie celebrytką. Choć nie oznacza to, że nie zechcę wydać płyty w USA czy w Europie. Wystarczy o to zadbać, włożyć w to dużo energii. Najbardziej zależy mi na podróżowaniu, spotykaniu wielu ludzi - w wielu ciekawych miejscach. Bo czym jest właściwie to całe "przebicie się"za wszelką cenę, ta zgaga w brzuchu i cały ten stres? Na pewno w sukcesie muzycznym nie chodzi jedynie o to, żeby sprzedać 10 milionów płyt i zdobyć Grammy.

Co zadecydowało o powrocie do kraju?
To był czas, gdy przerwałam naukę na uniwersytecie, w szkole liberalno-artystycznej. Potem zajmowałam się trochę muzyką i zastanawiałam się, co ja teraz będę robić. Przyjechałam na dłużej zobaczyć, jak tu jest. Co jakiś czas wracałam do Stanów, ale w końcu zamieszkałam w Polsce, choć nie chcę wiązać się na stałe z jednym miastem.
Masz sławnych rodziców. Urszula Dudziak i Michał Urbaniak to jazzmani znani na całym świecie. Czy to pomaga, czy raczej przeszkadza?
Jest tak i tak. Pewne drzwi są otwarte i to normalne, że łatwiej o kontakty i tego typu rzeczy. Jeśli chodzi o oczekiwania i presję, to jest to bardzo uciążliwe. Wydaje mi się czasem, że jeśli nie jestem jak Herbie Hancock (słynny amerykański jazzman, red.) czy jakiś inny geniusz grający na instrumencie, to wciąż muszę więcej pracować. Czasem chciałabym wrócić do gry na pianinie. Pojawiają się więc takie różne wymagania, które sobie stawiam.

Dorastanie w tak muzykalnej rodzinie musiało wywrzeć na ciebie wpływ, a historia rodziców jest inspirująca…
Opowiadam o tych czasach w piosence z najnowszej płyty "Once in a Lifetime". Pierwsze sześć lat mojego życia było najbardziej szalonym okresem. Najlepsze były różne stacje pociągów - pamiętam te wszystkie zapachy, dźwięki, to jak pociąg jedzie, jak się w nim zasypia, jak kołysze. To były czasy kolorowe i odkrywcze. Podobał mi się nasz styl życia. Zjechaliśmy z rodzicami prawie całe Stany i Europę.

Rodzice mieli wielu znajomych z artystycznych kręgów. Kto był bywalcem w waszym domu?
Faktycznie przewijało się sporo osób. Pamiętam Susan Sarandon, Wojtka Fibaka, Reni Jusis, ale też muzyków, którzy grali z ojcem, jak Lenny White czy Herbie Hancock. Tenis nie był moją pasją, ale ci muzycy to już mnie intrygowali, byli niewiarygodnie uzdolnieni. Wtedy gdy byłam dzieckiem, to byli dla mnie zwykli ludzie. Opiekowałam się czasem nawet dziećmi Ryszarda Horowitza (słynny polski fotografik, red.). Potem dopiero, po 10-15 latach, dowiadywałam się, co ci ludzie naprawdę robią w życiu, jak daleko zaszli.
A jak pamiętasz Susan Sarandon, gwiazdę Hollywood, laureatkę Oscara?
Ona była bardzo urocza i kochająca. Bawiła się z nami. To fajna kobieta.

Wyrastając w tej atmosferze, chyba byłaś skazana na wybór muzycznej drogi...
To wszystko się wcale nie zaczęło od śpiewu. Gdy miałam 9 lat, powiedziałam, że chcę grać na pianinie, i zaczęłam chodzić na dodatkowe lekcje, to wyszło ode mnie. Ale nie było tak, że muzyka zajmowała całe moje życie. Gdy rodzice się rozwiedli, dom też się zmienił. Ojciec miał studio u siebie, mama rzadziej nagrywała w domu i nie zapraszała tak często muzyków. Potem zaczęłam pisać i śpiewać. Miałam jakieś 11 lat i to było bardzo naturalne, w ogóle się nie zastanawiałam nad tym. Gdy skończyłam 20 lat, pomyślałam, żeby studiować psychologię, by mieć coś jeszcze, ale ta muzyka zawsze mnie ciągnęła i tak już zostało.

Debiutancka płyta "Closer" okazała się wielkim sukcesem. Zdobyłaś Fryderyka za album roku pop. Ale już kilka lat wcześniej fani mieli okazję słyszeć cię na płytach Smolika, śpiewałaś z Grzegorzem Markowskim, Mietkiem Szcześniakiem, Noviką. Co zadecydowało o wybraniu własnej muzycznej drogi, którą teraz firmujesz własnym nazwiskiem?
Z wydaniem płyty nie spieszyłam się. Wcześniej wolałam nie brać na siebie całej odpowiedzialności. Wolałam śpiewać tylko kilka utworów, być w grupie. Bałam się też tego całego muzycznego biznesu. Gdy byłam młodsza, miałam skłonności do nadużywania alkoholu i imprezowego stylu życia. Sądzę, że zadziałał mechanizm samoobronny. Wiedziałam, że jeśli w tym czasie wezmę na siebie całą płytę, osiągnę jakikolwiek sukces, to wejdę w ten świat, będę dalej pić i po prostu nie przeżyję tego.
Dorastając blisko największych gwiazd, widziałaś, że popularność ma też minusy…
Fakt. Nie wszyscy radzą sobie z sukcesem. Niestety często tak się dzieje, że muzycy zaczynają mieć problemy z uzależnieniami, nie dbają o zdrowie. W tej branży jest naprawdę mało osób, które mówią: "Ja nie piję". Ja też trochę w to weszłam, jeszcze w Stanach. Zmiana złych nawyków trochę trwała. To musiało się stać, żebym mogła zająć się muzyką w pełni.

Wracając do płyty. Jej producentem był Troy Miller, znany m.in. ze współpracy z Amy Winehouse. Jak się poznaliście?
On przyjeżdżał do Polski na koncerty i grał z różnymi ludźmi. To nie było tak, że ja przyszłam do niego i powiedziałam: "Zróbmy płytę". Właściwie on mnie zmotywował, mówiąc: "Mika, dlaczego nie nagrywasz płyty? Tracisz czas, musisz coś zrobić. Weź się za siebie!". I tak poszło.

Dwa lata później wydałaś "Follow You", który kręcił słuchaczy rockiem, balladami w klimacie lat 60., a nawet country. Teraz znów wymyśliłaś się na nowo płytą "Once in a Lifetime". Fani i krytycy są zgodni, że teraz czarujesz swingiem lat. 30. i 40. połączonym z… nowoczesnymi beatami. Skąd nagle cały ten swing?
Kocham swing i standardy jazzowe z tamtych lat. Jakości tej melodii brakuje mi we współczesnej muzyce. Nie mogę wręcz pojąć tego, że swing grany kiedyś, był czymś, czym dla nas jest przeciętny pop, muzyką popularną - czymś, czego słuchamy teraz. To tak, jakby Frank Sinatra był dziś Britney Spears! Swing, czyli rodzaj rytmu w świecie jazzu, jest niesamowity - ma wyraz i te cudowne teksty.

Od rodziców się nie odcinasz. Na pierwszym krążku gościnnie śpiewa tata, a na ostatnim mama w jej autorskiej kompozycji "Pójdę wszędzie z Tobą", którą wykonałaś w swojej wersji. Skąd pomysł na współpracę?
Bo to po prostu miłe. Tak wiele im przecież zawdzięczam. To również fajne doświadczenie dla słuchaczy. Myślę, że oni czekają na takie perełki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska