Opolanki robią kariery na całym świecie

Anna Grudzka
Anna Grudzka
Joanna stworzyła we Francji ochraniacze na obcasy. - Dzięki nim w szpilkach jeździ się wygodniej i bezpieczniej - mówi opolanka.
Joanna stworzyła we Francji ochraniacze na obcasy. - Dzięki nim w szpilkach jeździ się wygodniej i bezpieczniej - mówi opolanka. Archiwum
Francja, Niemcy, Wietnam - nieważny kraj, ważna pasja: Trzy opolanki: Joanna, Isabella i Marzena udowadniają, że sukces można odnieść wszędzie. Jesteśmy z nich dumni.

Joanna od zawsze chciała robić biznes. I dopięła swego. Kilka dni temu w centrum Paryża, na czerwonym dywanie, odbyła się impreza promująca wejście na rynek wymyślonego przez nią gadżetu dla zmotoryzowanych pań. Asia stworzyła shoops'y - ochraniacze na obcasy dla kobiet prowadzących samochód na wysokich obcasach.

Wcześniej robiła karierę w Polsce, zajmowała się pozyskiwaniem dotacji unijnych, kontaktami międzynarodowymi w biznesie - głównie z Czechami, gdzie zresztą spędziła kilka lat życia - sprzedawała materiały poligraficzne w całej Europie, pracowała też w opolskim Parku Naukowo-Technologicznym, prowadząc projekty międzynarodowe. Nagle jej życie się zmieniło, poznała francuskiego przedsiębiorcę i się zakochała. Długo była rozdarta między Opolem a Paryżem.

- To był bardzo trudny okres mojego życia. Cały czas na walizkach. W tygodniu często wyjeżdżałam służbowo, a kiedy nadchodził weekend, przepakowywałam się do innej torby i leciałam do Francji. W przerwach między peelingiem, maseczką i malowaniem paznokci - uczyłam się francuskiego... - wspomina Asia. W końcu dla ukochanego zdecydowała się zostawić wszystko i zamieszkać w stolicy światowej mody. Dziś promienie się uśmiecha i kiwa głową: "Było warto". Niestety, we Francji nawet tak obrotna i wykształcona osoba jak Joanna (znała trzy języki obce) nie może znaleźć pracy bez biegłej znajomości francuskiego. Oprócz nauki języka chciała się czymś zająć - pomysł pojawił się niepodziewanie.

Potrzeba była matką

Partner Asi jest pasjonatem samochodów, więc opolanka często mu towarzyszyła podczas imprez motoryzacyjnych. Większość z nich łączona była potem z bardzo eleganckimi spotkaniami, co zmuszało Asię do prowadzenia auta w butach na wysokim obcasie.

- Zauważyłam, że szpilki bardzo niszczą się podczas jazdy, poza tym w takich butach kieruje się dość niewygodnie. Kiedy nie potrafiłam znaleźć ochraniaczy na obcasy na rynku - olśniło mnie. Postanowiłam, że je zrobię!

Praca nad shoop'sami trwała ponad rok. Najprościej było wymyślić kształt ochraniaczy - gorzej poszło z materiałem. - Szukałam różnych materiałów w Chinach, USA, Czechach, w Polsce. Tworzyłam prototypy i testowałam je - opowiada Asia.

Produkt został już opatentowany na całym świecie. Ruszyła jego produkcja. Niedługo będzie też można kupić je w naszym kraju.

Joanna, zanim opatentowała swe ochranicze na obcasy, testowała ich ptototypy wykonane z różnych materiałów, wpisywała do tabelek, po jakim czasie zużywają się kolejne materiały. Następny problem pojawił się z nazwą. - Chcieliśmy nawiązać do znanej marki butów i nazwaliśmy produkt "Choo Choo", aby zbliżyć nazwę do francuskiego "chouchou" - "mój kochany, mój miły". Niestety oprotestował ją znany producent butów, więc ochraniacze nazwaliśmy shoops.shoes - opowiada Asia.

Produkcja shoop'sów ruszyła z kopyta, teraz można je kupić tylko w internecie, ale ich twórczyni już rozmawia z producentami butów w Europie i za oceanem. Produkt jest rewolucyjny, bo chroni but, ale przede wszystkim zmienia technikę jazdy. Jest bezpieczniej i wygodniej.

- Dziś wiem, że ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia. Wiarą w sukces i systematyczną pracą możemy osiągnąć wszystko, czego tylko zapragniemy. Ja już stawiam sobie kolejne cele - będę pracować w paryskiej dzielnicy biznesu La Défense. W tym zakręconym jak lodowy rożek budynku - pokazuje Joanna.

Projektuje 5-gwiazdkowe hotele

Isabella Hamann jest projektantką wnętrz. Razem ze swoim partnerem prowadzi w Berlinie firmę "Fine Rooms Design Konzepte GmbH“, która zajmuje się kompleksowym wyposażeniem hoteli najwyższej klasy. Do Niemiec wyjechała sama, nie znając języka. Nie miała rodziny. Zaczynała praktycznie od zera, a dziś jej projekty można znaleźć w hotelach całej Europy: od Berlina po Saint Tropez.

Isabella z Opola wyjechała rok po zburzeniu muru berlińskiego. W Polsce nie było wtedy specjalnych perspektyw. - Bardzo wielu znajomych wyjechało wtedy za granicę, a ja czułam, że muszę pójść w ślady ojca. Jeszcze w młodości pracował w biurze planowania Opola. Potem wyjechał za granicę. Kiedy umarł, obiecałam sobie, że będę kontynuować jego zawodowe pasje - opowiada projektantka.

Na początku było jej ciężko. Uniwersytet i praca jednocześnie. - Miałam praktyki w biurach architektonicznych. Trudno było mi przestawić się na mówienie po niemiecku, ale architekci, z którymi wówczas pracowałam, okazali mi bardzo dużo zrozumienia i cierpliwości. Po roku radziłam już sobie bardzo dobrze - mówi Isabella Hamann.

Pierwszym poważanym wyzwaniem była dla niej odbudowa Friedrichstrasse w Berlinie. Ulica stanowiąca wcześniej granicę między wschodnią a zachodnią częścią stolicy była praktycznie pusta. Młoda drobna blondynka na początku nie wzbudzała respektu wśród budowlańców, którymi miała kierować. Jednak dzięki swoim kompetencjom, dobrej organizacji pracy i zarządzaniu szybko zyskała poklask. Co nie oznacza, że była łagodnym szefem.

- Kiedyś podczas przebudowy w hotelu Adlon (jeden z najlepszych w Berlinie - red.) w sali balowej spotkałam robotników z Polski, którzy bardzo "nieelegancko“ wyrażali się podczas pracy. Po polsku zwróciłam im uwagę. Stanęli jak zamurowani. Przepraszali mnie przez długi okres czasu, a potem zostaliśmy dobrymi znajomymi - wspomina.

Po odejściu z biura architektonicznego profesora Carla Augusta von Halle rozpoczęła wieloletnią współpracę z prestiżowym biurem, zajmującym się głównie projektowaniem 5-gwiazdkowych hoteli, jak wspomniany hotel Adlon w Berlinie czy Grand Hotel Heiligendamm nad Morzem Bałtyckim.Tam poznała swojego przyszłego wspólnika Markusa Hilzingera, z którym z powodzeniem od ponad 4 lat prowadzą własną firmę.

W tym czasie spod deski polsko-niemieckiego zespołu wyszło blisko dziesięć 4- i 5-gwiazdkowych hoteli oraz cała linia "Home Collection“ dla jednej ze znanych niemieckich firm produkujących porcelanę.

- Wyróżnia nas to, że oferujemy klientowi nie tylko projekt wnętrza, ale też wszystko, czego będzie potrzebował, żeby je wyposażyć: meble, lampy, materiały, dywany. Wszystko projektujemy w taki sposób, żeby tworzyło spójną całość z topografią otoczenia budynku, jego stylem i historią - mówi Isabella Hamann.

Pomysły na aranżację wnętrz przychodzą czasem niespodziewanie, a czasem są długim procesem. Ale zasada jest jedna: w zaprojektowanym przez opolankę budynku wszystko musi być harmonijnie zgrane.

Przyjaciele z Opola opisują Isabellę jako niezwykle konsekwentną, ambitna i cierpliwą osobę. - Uważam, że sukces można osiągnąć systematyczną pracą i wytrwałością. I nigdy nie wolno tracić z oczu zamierzonego celu. Trzeba marzyć, ponieważ marzenia są bardzo istotną częścią życia każdego człowieka - dodaje. Po godzinach Isabella Hamann jest spełnioną żoną i mamą. Lubi wracać do Opola. - Wiele się tu zmieniło od mojego wyjazdu, no może poza opolską gościnnością - mówi.

W Wietnamie żyje się wolniej

Za dwa tygodnie rodzi, ale energia ją rozpiera. Marzena Kierepka z Opola od ośmiu lat prowadzi w Hanoi szkołę jogi . - Odkąd pamiętam, chciałam być nauczycielką - uśmiecha się. Marzenie spełniła, z pasji robiąc sposób na zarabianie pieniędzy. Jej studio było pierwszym w okolicy.

- Wietnamczycy nie wiedzieli, co to jest joga, a ja w prosty sposób nie potrafiłam im tego wytłumaczyć. Dlatego na początku przychodzili do mnie głównie obcokrajowcy, którzy albo na stałe, albo czasowo osiedlili się w Hanoi - opowiada Marzena.

Egzotyczna - zdaniem Wietnamczyków - profesja Marzeny nieraz przydawała się jej w trakcie załatwiania różnych formalności.

- Jestem szkołą, dlatego moja działalność znajduje się pod jurysdykcją Ministerstwa Edukacji. Żeby otrzymać licencję na prowadzenie szkoły, musiałam przejść pozytywnie kontrolę tego resortu. Pięć osób miało za zadanie sprawdzić, co robię w szkole, ale jak tu kontrolować coś, czego się nie rozumie? Ja tłumaczyłam, panowie kiwali głowami - w końcu zaprosiłam ich na mały pokaz. Razem z jedną z moich nauczycielek stanęłyśmy na głowie - komisja z zachwytu zaklaskała, a ja licencję dostałam w ciągu tygodnia - opowiada Marzena.

W Wietnamie żyje się jej dobrze. Czuje się tam bardziej w domu niż w Opolu. Nauczyła się języka, oswoiła nieprzyjazny klimat (w Wietnamie zawsze jest "za": za gorąco, za wilgotno, za zimno), zwolniła, zakochała się w miejscowym jedzeniu i ciągle rozwija też swój biznes. Otworzyła drugie studio połączone z knajpką serwującą wegetariańskie posiłki i kawę jako dodatek do praktyki.

Do Wietnamu trafiła przez Londyn. - Studiowałam dziennikarstwo, więc postanowiłam wyjechać do Anglii i zobaczyć trochę świata, zanim stanę się żoną i matką dwójki dzieci - wspomina opolanka. Pracowała w Londynie jeszcze przed inwazją Polaków, a kiedy pierwsi emigranci znad Wisły zaczęli pojawić się na Wyspach, Marzena postanowiła się stamtąd wynieść.

- Trochę jeździłam po Azji wcześniej i zaczęłam szukać pracy jako przewodnik po tym rejonie. Wypełniłam aplikację, a za dwa dni już miałam pracę. Poleciałam do Wietnamu, na lotnisku czekał na mnie pracownik biura, który miał się mną zająć. I tak się zajmuje do dziś. Został moim mężem. - opowiada Marzena. Po jakimś czasie oboje zdecydowali się porzucić "przewodnikowanie" po Tajlandii, Wietnamie, Laosie i Kambodży. Mąż Marzeny - Nepalczyk - został w branży, a ona otworzyła swoje studia.

Dziś jest spełnioną kobietą. - Kiedy patrzę na siebie oczami innych, wydaje mi się, że dużo osiągnęłam, ale sama widzę, że mam jeszcze dużo do zrobienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska