Kłótnia w Arkadii, czyli na pohybel polnym drogom

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Pan Stasiu staje na środku zaoranego pola: - To była zwykła droga.
Pan Stasiu staje na środku zaoranego pola: - To była zwykła droga. Krzysztof strauchmann
Drewnica to takie małe, urocze Bullerbyn, jak z powieści Astrid Lindgren. Kilka domów, pola, lasy i zwyczajni ludzie: trzech doktorów, prezes dużej firmy, duży rolnik i handlarz starociami.

Na to jest paragraf

Na to jest paragraf

Niszczenie dróg publicznych może być zakwalifikowane jako wykroczenie, za które grozi grzywna do 5 tysięcy złotych. Niszczenie, uszkadzanie czy przesuwanie znaków granicznych jest natomiast przestępstwem, za które grozi nawet do 2 lat więzienia. Gmina, jako właściciel drogi, może też naliczyć rolnikowi opłatę za zajęcie pasa drogowego, która jest bardzo wysoka i zależy od zajętej powierzchni i czasu zajmowania gruntu.

Do Drewnicy na końcu świata jedzie się najpierw dziurawą powiatową asfaltówką do Korfantowa. Potem jeszcze kilometr w bok, jeszcze bardziej dziurawą polną drożyną. Za Niemca był tu młyn wodny i siedem gospodarstw w malowniczej dolinie rzeki Ścinawy. Do młyna prowadziła młynówka sztucznie wykopanym kanałem, który do dziś ciągnie się zniszczony za zabudowaniami. W pierwszym domu mieszka dziś lekarz ortopeda. Dom wybudował na miejscu starego młyna, wśród drzew, z tarasem na rzeczną dolinę. Obok działkę kupił kardiolog. Na rekreację, bo domu jeszcze nie postawił, tylko wiatę do grillowania na świeżym powietrzu. Dalej mieszka internista z Opola w odremontowanej, poniemieckiej posesji w głębi ogrodu. Na końcu, w starym, podniszczonym domu z wybitym oknem, razem ze stertą rupieci mieszka pan Stasiu.

Handlarz staroci i wiejski filozof z bogatym życiorysem, o którym plotkują wszyscy w okolicy. 20 lat temu kupił tu od gminy rozwalającą się ruderę. I jest jeszcze prezes dużej lokalnej firmy, który na wprost domu Stasia ma staw i altanę nad samą młynówką. Do niego należy też część pól wokół domu pana Stasia, ale ich nie uprawia, tylko dzierżawi rolnikowi. Rolnik też mieszkał w Drewnicy, ale sprzedał dom lekarzowi i przeniósł się do wioski właściwej. Do niego należy szmat pola między wsią a przysiółkiem.

Droga do konfliktu

Gminy chodzą do sądu

W 2013 roku sąd w Środzie Śląskiej skazał na grzywnę wysokości tysiąca złotych traktorzystę i współwłaściciela spółki rolnej za bezprawne zaoranie gminnej drogi obok terenu wydzierżawionego im przez Agencję Nieruchomości Rolnych. Obaj tłumaczyli się w sądzie, że nie wiedzieli o istnieniu drogi, bo w tym miejscu było wszędzie ściernisko po kukurydzy. Gminy jednak bardzo rzadko takie sprawy kierują do sądu.

- Kiedy tu zamieszkałem, jeszcze przez jakieś dwa lata jeździłem do domu tą drogą - pan Stasiu staje na środku zaoranego pola za swoim domem. Pokazuje czerwone patyki powtykane świeżo przez geodetów w orne pole, które odtwarzają przebieg działki drogowej. - To była zwykła, gruntowa droga, ale szła po wzgórzu i była sucha, nawet po deszczach. Przechodziła obok mojego domu, potem obok stawu, wychodziła na most i polami biegła do sąsiedniej wioski. Do szosy na Nysę i Korfantów.

Droga gminna nr 80, której nie ma, bo została tylko na geodezyjnych mapach, otaczała zabudowania Drewnicy od przodu. Zostało z niej tylko 50 metrów na początkowym odcinku. Przy działce kardiologa odchodzi od drogi z wioski i kończy wjazdem na posesję internisty. Dalej jest zaorana. Pas gminnego gruntu jest szeroki na 5-6 metrów, ma wciąż status drogi wewnętrznej, czyli nie został uchwałą rady gminnej uznany za publiczną. Publiczna droga z osobnym numerem ewidencyjnym prowadzi wzdłuż młynówki.

- Jakieś 15 lat temu starą drogę zaorał ojciec rolnika, choć to gminny teren - opowiada pan Stasiu. - I orzą ją co roku do teraz. Jak ją zaorał, to ludzie zaczęli jeździć tyłem, wzdłuż młynówki, choć tam wcześniej był tylko wąski przejazd dla rowerów. Tam nawet nie jest droga, tylko pas gminnej ziemi.

Przez 15 lat nikt się nie skarżył na zaoranie. Władza w Korfantowie nie wiedziała, że ktoś użytkuje gminny grunt, albo udawała, że nie wie. Aż się pan Stasiu pożalił do gminy na swój los.
- Tyłem, wzdłuż młynówki, to nie jest żaden dojazd - opowiada. - Wąsko, błotniście, dziury, ciasno, że dwa auta się nie miną. Ciężarowe wcale nie dotrą. Kierowca śmieciarki mi powiedział, że on tutaj nie dojedzie, bo nie wykręci z powrotem. I muszę sam nosić swoje śmieci 300 metrów aż do domu ortopedy, a gmina nawet mnie nie chce zwolnić z opłaty śmieciowej. Pług śnieżny zawraca koło kardiologa. Nigdy do mnie nie dojechał. W srogą zimę muszę pieszo przebijać się przez zaspy. Straż do mnie nie dojedzie w razie pożaru, pogotowie w czas choroby. Na dodatek prezes powiększył swój staw i koło mojego domu przejazd zrobił się tak wąski, że już dwa auta zjechały po błocie do wody. Tyle że nikt policji nie wzywał.

- Droga, owszem, była, ale nie 15, tylko ze 30-40 lat temu - odpowiada na zarzuty rolnik. - Ja to przejąłem po rodzicach już zaorane. Ale Stasiu też zajął fragment drogi koło swojego domu. I drzewa tam posadził. Dopiero jak zaczął szumieć wokół tej sprawy, to je wyciął, tylko że pnie pozostały w ziemi. Przez te 30 lat wcale mu nie przeszkadzało, że ma dojazd tylko od strony młynówki. A przecież wtedy miał jeszcze samochód i jakoś do domu dojeżdżał. Teraz, choć został mu tylko rower, to jest mu za wąsko od frontu. Coś mu się stało, że chce być medialny. Męczennika z siebie robi.

5 grudnia 2014 roku pan Stasiu napisał do Urzędu Gminy w Korfantowie, że rolnik zaorał gminną drogę. Było już po wyborach, które w Korfantowie wygrał nowy burmistrz Janusz Wójcik. Zanim burmistrz odpowiedział, 13 stycznia Stasiu wywalił drugie pismo do prokuratury w Nysie. Jako obywatel i mieszkaniec Drewnicy poinformował uprzejmie organy ścigania, że podejrzewa popełnienie przestępstwa przez burmistrza gminy, bo nie dopełnia swoich obowiązków. Nie wykazał się dbałością o gminne mienie i dopuścił do zagarnięcia publicznej drogi. Doniósł też na rolnika i prezesa lokalnej spółki, że przywłaszczyli sobie cudzy pas ziemi. Wśród miejscowych konflikt o drogę zaczął się jednak tlić już wcześniej.

Trzech Polaków, dwa zdania

- To było w lipcu ubiegłego roku - opowiada pan Stasiek. - Leżałem przed telewizorem i oglądałem finały mistrzostw świata. Pamiętam, Niemcy grali z Brazylią. Jak już było po meczu, w nocy, ktoś kamieniami wybił mi dwa okna - pokazuje na zasłonięte dyktą otwory w ścianie.

- Ciemno było, nikogo nie widziałem, ale to pewnie ma związek ze sprawą drogi, bo tu nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło. Zgłosiłem policji, do dziś szukają sprawcy.

Potem było drugie niezwykłe zdarzenie. Spłonęła stara stodoła należąca do kardiologa. Pan Stasiek trzymał w niej dwie kopy siana i cztery kopy słomy. Wszystko poszło z dymem.

Policja umorzyła dochodzenie w sprawie bezczynności władz gminy, bo pod koniec stycznia burmistrz Korfantowa wynajął firmę geodezyjną i zlecił jej odtworzenie w terenie wszystkich granic gruntowych wzdłuż dróg w przysiółku. Poszli geodeci w pole i odkopali stare słupki graniczne. Niektóre znaleźli prawie metr pod warstwą ziemi, przysypane kopczykiem. Części nie znaleźli wcale. Znikły. Pan Stasiek też nie okazał się szczytnym wyjątkiem, bo swoim płotem od frontu wszedł w gminną drogę i zabudował słupki graniczne. Urzędnicy kazali mu to zburzyć. Za to przy posesji kardiologa okazało się, że wszyscy jeżdżą po prywatnym gruncie, robiąc sobie skrót na przełaj przez cudzą posesję. Żona kardiologa skarżyła się Stasiowi, że swojej działki zagrodzić nie mogą, choć już słupki wymurowali. Gdy geodeci odmierzyli szerokość gminnego gruntu w tym miejscu, to się okazało, że na prawdziwej drodze wyrosły 40-letnie lipy i auto nie przejedzie. Gmina wystąpiła do starosty o zgodę na wycinkę kilku dorodnych drzew i poszły pod topór.
- Wycięto drzewa i oszpecono ten teren. Te drzewa były pięknym akcentem w krajobrazie. Ludzie na wycieczkach wolą oglądać lasy nad rzeką, a nie tylko otaczającą nas zewsząd kukurydzę - narzeka jeden z bywalców w Drewnicy, prosząc o anonimowość. Całkiem świadomie porównuje Drewnicę do wioski pod Kluczborkiem, gdzie ekologowi spalono dom za obronę drzew. - Odkąd pojawił się problem, burmistrz Korfantowa stał się dziwnie spolegliwy. Zamiast przestrzegać prawa i dbać o własność gminną, wdaje się w jakieś ugody z rolnikiem, zamiast przywrócić dawną drogę. Kosztem wycinki tych drzew próbuje się stworzyć nową drogę, bez planów, bez spełnienia warunków.

Burmistrz Janusz Wójcik nie kryje, że starej drogi wcale nie zamierza odtwarzać. Bo po co gminie dwie równoległe drogi w przysiółku, który liczy trzy domy? Jak geodeci wznowią granicę i będzie już wiadomo, gdzie biegnie gminna działka, to ją pewnie wystawi na przetarg, między właścicielami sąsiednich posesji. Jak kupi rolnik, to będzie dalej używał już legalnie. A jak kupi pan Stasiu, to może sobie sam wybudować prywatny dojazd do domu. Zamiast się spierać, lepiej porządnie zrobić trakt używany ciągle. Wtedy wszyscy będą zadowoleni z dojazdu.

- Zaorano drogę transportu rolnego, a nie publiczną - tłumaczy burmistrz. - Dawniej działki rolne miały po kilka hektarów i rolnicy musieli korzystać z tej drogi, żeby dojechać do pól. Teraz tam jest jeden użytkownik, który uprawia cały ten teren. On dojedzie wszędzie po swoim. Tam tylko jeden mieszkaniec przysiółka chce podzielić swoją posesję na kilka działek, sprzedać je i dojeżdżać do nich po dawnej, zaoranej drodze, ale gmina nie ma żadnego interesu, żeby ją odtwarzać, a potem utrzymywać i odśnieżać. Ja mam 200 kilometrów dróg gminnych i nie daję rady, żeby je utrzymać.

- Jasne, że jestem zainteresowany, żeby to kupić - przyznaje rolnik. - Złożyłem taki wniosek w gminie już wcześniej. Ale ja tam użytkuję 30 hektarów, swoich i dzierżawionych. Tej drogowej działki jest może 5-10 arów. Ja na tym gospodarstwa nie zbuduję. Nie mam złej woli. Jeśli trzeba, to zwrócę gminie ten kawałek, ale to żadnego sensu mieć nie będzie. Po co marnować setki tysięcy złotych na utwardzanie takiego odcinka dla jednego człowieka, który i tak ma dojazd z drugiej strony?

Znikająca szachownica

Od kilku lat z gmin całej Polski dochodzą informacje o znikających drogach polnych. Postępuje wyludnienie na wsi i naturalna komasacja gruntów. Niknie barwna szachownica upraw. Mniejsi rolnicy rezygnują, oddają swoją ziemię większym. A do wielkich połaci ziemi nie potrzeba tylu dojazdów. Rolnicy użytkujący sąsiednie pola zaorują je z boku, zawężają. Czasem, gdy są jedynymi właścicielami w okolicy i nikt nie będzie protestował, zawłaszczają drogę dla siebie. Dwa lata temu burmistrz Głubczyc przyznał, że zaorano mu w gminie bez żadnej umowy 90 hektarów pasów drogowych, w tym drogi łączące dwie miejscowości. Burmistrz Prudnika przed rokiem poinformował w Radiu Opole, że sprzedaje te odcinki dróg polnych, które służą już tylko jednemu rolnikowi. Żeby przynajmniej gmina miała z tego podatek gruntowy. Ale jeśli zaorana droga ma więcej użytkowników, to domaga się jej zwrotu. W gminie Wiązów na Dolnym Śląsku szczegółowa inwentaryzacja w terenie wykazała, że zginęło 10 procent dróg, dokładnie 47 kilometrów. Zostały zajęte pod uprawy. Władze gminy uznały, że utrzymywanie dróg między polami jednego właściciela jest gospodarczo nieuzasadnione.

Zdaniem socjologów małe wioski Opolszczyzny za lat kilka - kilkanaście wszystkie wyludnią się do tego stopnia, że zostanie na miejscu tylko kilka rodzin. Rolnicy będą uprawiać pola wielkie jak latyfundia, znikną miedze, zaorane zostaną stare polne drogi. Resztki starej zabudowy porosną krzaki. Ostatnie miejscowe dzieci będą dowożone do szkół w miastach, gospodynie na zakupy pojadą do centrów handlowych, a wieczorem z mężem do kawiarni w mieście. Spokój zapanuje w każdym uroczym, małym Bullerbyn. Jeśli nie znajdzie się jakiś zbuntowany pan Stasiu, nikt nawet nie zauważy tego procesu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska