Opolanie mają dość niewdzięcznej Holandii. Wolą przyjazną Norwegię

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Seweryn Liszok pracuje niedaleko Oslo. - Tu się nic nie robi na szybko. Nikomu się nie śpieszy - opowiada. - Ma być tylko zrobione dobrze.
Seweryn Liszok pracuje niedaleko Oslo. - Tu się nic nie robi na szybko. Nikomu się nie śpieszy - opowiada. - Ma być tylko zrobione dobrze. Archiwum prywatne
W Skandynawii często pada i drogie jest życie. Ale za to zarobki są świetne, a państwo bardzo opiekuńcze. To dużo lepsza alternatywa niż "słoneczne" plantacje pomidorów w Holandii.

- Wyzysk to mało powiedziane - mówi o pracy w Holandii Olek z Kędzierzyna-Koźla, który 8 lat temu osiadł w kraju tulipanów. Nie chciał w Polsce pracować za najniższą krajową. Teraz sam się zastanawia, czy to była dobra decyzja.

- Warunki pracy w tym kraju drastycznie się pogarszają z roku na rok - podkreśla Olek. - Polak jest w Holandii traktowany jak typowy niewolnik. Taki "podaj, przynieś, pozamiataj". Nie ma znaczenia, czy znasz języki i jesteś wykształcony. Stanowiska kierownicze są zarezerwowane dla Arabów, ty masz zapieprzać jako tania siła robocza.

Olek narzeka, że życie w tym kraju staje się coraz droższe. Na codzienne zakupy, głównie żywność, wydaje się 15-20 euro. Drogie są dojazdy do pracy. Posiłek w najtańszej restauracji to 10 euro. A zarobki? 7-8 euro na godzinę. Nie ma z czego odłożyć.

- Europa ma rozwinięty socjal, ale ten w Holandii nie jest nic warty - opowiada kędzierzynianin. - Dostaje się niby jakieś zasiłki, ale one są niewiele warte. Bo i tak musisz je oddać, gdy tylko znajdziesz pracę. Na koniec roku podliczają, ile zarobiłeś i zwracasz wszelkie dotacje. Coraz częściej Polacy pracują na telefon. To znaczy przychodzą do roboty tylko wtedy, gdy szef zadzwoni. Kilka dni pracują, potem nie. Tak nie zarobisz, w efekcie wegetujesz. Ludzie się denerwują, że jesteśmy jak dziwki na telefon.

Według holenderskiego stowarzyszenia biur pośrednictwa pracy ABU, w ostatnich trzech latach liczba przyjeżdżających do tego kraju Polaków zmalała o jedną czwartą. Interweniowało nawet miejscowe stowarzyszenie właścicieli szklarni. Domagało się od rządu, aby przyjrzał się sytuacji Polaków pracujących w kraju i zastanowił się, jak ją poprawić.

- Hipokryci, sami do tego doprowadzili - mówi Tadeusz Albrecht, Opolanin, który zrezygnował z pracy w Holandii i przeprowadził się do Norwegii. - Nie chcę mieć z tą Holandią już nic wspólnego. W Norwegii na budowie zarabiam w przeliczeniu na euro dwa razy więcej. Warunki pracy i życia są o niebo lepsze. Holandia się skończyła.

Holandia była pierwszym krajem, do którego Opolanie zaczęli masowo wyjeżdżać do pracy. Najpierw chętnie wybierali ten kraj posiadcze tzw. czerwonych paszportów, czyli ludzie z podwójnym, polsko-niemieckim, obywatelstwem. Przed kilkunastoma laty powstało wiele biur pośrednictwa pracy, które ułatwiały znalezienie zatrudnienia w Niderlandach. Gdy osiem lat temu kraj tulipanów otworzył swój rynek pracy dla wszystkich obywateli naszego kraju, z rozwiniętej sieci tychże biur zaczęli także korzystać inni Opolanie.

- W Anglii można było legalnie pracować już od 2004 roku, ale Wyspy są stosunkowo daleko. Z Holandii teoretycznie można było wracać do Polski nawet na każdy weekend. Więc ludzie pakowali walizki i jechali tam do roboty - opowiada Marek Kowal, Opolanin, który trzy lata pracował niedaleko miejscowości Venlo w fabryce kotłów. - Posiadacze "czerwonych paszportów" wcześniej przetarli szlak, tamtejsi pracodawcy cenili sobie Polaków. Stąd wzięła się popularność Holandii.

Ze znalezieniem zatrudnienia w tym kraju nie mieli problemów niewykwalifikowani pracownicy. Podejmowali pracę głównie w rolnictwie, na przykład przy zbieraniu papryki albo ścinaniu róż i chryzantem. Holendrzy chętnie przyjmowali także osoby nie znające języka obcego. To był kolejny magnes, który przyciągał emigrantów zarobkowych z Polski.

Musiał interweniować konsulat

Pierwsze problemy zaczęły się jednak pojawiać w 2009 roku. Trzy Polki pracujące na plantacji truskawek w Oirshot oskarżyły pracodawcę, że ten bił je i kopał, a także nie chciał płacić za wykonaną robotę. Kobiety zorganizowały strajk, a przedsiębiorca odciął im w domach wodę i przestał wydawać jedzenie, które miały zagwarantowane w umowie. Sprawa poruszyła całą Holandię, interweniował polski konsulat w Hadze, a w rozwiązanie konfliktu zaangażowały się także holenderskie związki zawodowe. Pracodawca tłumaczył potem, że o żadnej przemocy nie było mowy, a wypłaty zostały wstrzymane, bo księgowa dostała wolne.
Dwa lata później w miejscowej gazecie "De Pers" ukazał się artykuł pt. "Polen zijn de nieuwe kut Marokkanen" - czyli "Polacy są nowymi ch...jowymi Marokańczykami".

Dziennikarz napisał, że Polacy rozrabiają na kempingach, w których śpią po pracy, łowią ryby w stawach i rzekach. Że dużo piją, a na dodatek jeżdżą po pijanemu samochodami. Holenderskie biuro badania opinii Motivaction przeprowadziła dużą ankietę wśród miejscowych. Cztery lata po otwarciu rynku pracy dla wszystkich Polaków okazało się, że aż 69 procent Holendrów nie jest z tego faktu zadowolonych. Dwie trzecie miejscowych nie chciało, żeby nasi rodacy osiedlali się tam na stałe, a trzech na czterech Holendrów domagało się zaostrzenia przepisów emigracyjnych dla obywateli z EuropyWschodniej. Od tego czasu jest tylko coraz gorzej.

W marcu tego roku w Holandii doszło do pierwszego masowego strajku Polaków. Na plantacji Van Gennip w miejscowości Nuenen 70 robotników z naszego kraju przerwało pracę. Poszło o wynagrodzenia, pracodawca miał pretensje do swoich pracowników sezonowych. Powiedział im, że muszą oddać część już wypłaconego wynagrodzenia, bo dostali zbyt dużo.

Wysmarowali szyby masłem i majonezem

Zawrzało także u kierowców. W siedzibie jednej z firm transportowych w Zevenbergen wysmarowali oni okna masłem czekoladowym, majonezem i frytkami. To był ich protest przeciwko temu, że pracodawca nie wywiązywał się z ustaleń zawartych w układzie zbiorowym. Powinni byli bowiem dostawać 2 tysiące euro plus dodatki za nadgodziny. Tymczasem firma płaciła polskim kierowcom od 400 do 500 euro bez względu na to, ile pracowali. Czyli ponad cztery razy mniej. Niezadowoleni pracownicy powiedzieli, że na wysmarowaniu majonezem szyb się nie skończy, bo jeśli nie dostaną należnych im pieniędzy, to pójdą do sądu. Nigdy wcześniej Polacy tak ostro nie reagowali na dziejące się im krzywdy.

- Pozycja Polaków na holenderskim rynku pracy jest bardzo krucha, niepewna i trudna - przyznaje Małgorzata Bos-Karczewska, ekonomistka i polska dziennikarka pracująca Holandii. - Ale to nie stało się wczoraj, to już trwa od kilku lat. Są dwa powody, przede wszystkim to tymczasowe kontrakty oferowane przez agencje pracy oraz brak skutecznej kontroli nad nimi - powstają z dnia na dzień, by obejść przepisy. Tworzy się coraz więcej agencji pracy, które chcą zarabiać na pośrednictwie w zatrudnianiu. Ponadto obecnie, w dobie kryzysu, zaostrza się konkurencja. Właściciele szklarni, żeby utrzymać się na rynku, muszą nie tylko ciąć koszty, ale i skracać czas dostawy, co przekłada się bardzo na warunki pracy i płacy.

Minister chciał dobrze, ale namieszał

Ostatnio sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. Polacy zatrudnieni na umowach czasowych (a takich jest większość) zaczęli być masowo zwalniani z pracy. - To skutek wprowadzenia od 1 lipca br. nowej ustawy, tzw. Flexwet, regulującej zatrudnianie i zwalnianie pracowników tymczasowych. Zwolnieniami są także objęci Holendrzy na umowach czasowych. Jest to zatem problem ogólny i niezamierzony przez legislatorów - tłumaczy Małgorzata Bos-Karczewska. - Paradoksalnie intencją ministra pracy i spraw socjalnych Lodewijka Asschera było wzmocnienie pozycji pracownika tymczasowego - tak, by po 2 latach dostał stały kontrakt. Niestety, idealizm ministra zderzył się z brutalną rzeczywistością...

W Holandii pracował Sebastian Komarnicki z Kędzierzyna-Koźla, z zawodu kucharz. Szybko jednak stamtąd wyemigrował i pojechał do Norwegii, konkretnie do miasta Fredrikstad. Bardzo sobie chwali tę decyzję.

- Zarabiam 30 tysięcy koron miesięcznie (jedna korona kosztuje 0,47 zł - red.) Muszę przepracować 180 godzin w miesiącu. Pracując w święta, dostaję dodatkowo 100 procent stawki, nadgodziny to ekstra 40 procent zasadniczej płacy. Całkiem nieźle - opowiada pan Sebastian. W mowie i w piśmie zna dwa języki: angielski i rosyjski. Coraz lepiej radzi sobie także po norwesku, prowadzi stronę kulinarną na Facebooku w tym języku.

W Norwegii trzymają go nie tylko wysokie stawki, ale przede wszystkim pewność zatrudnienia i bezpieczeństwo socjalne, o jakim w Holandii można dziś już tylko pomarzyć. - Chorowalem przez ponad rok. Dostawałem zasiłek w wysokości 100 procent pensji - wspomina. - Owszem, płaci się tam duże podatki, ale one wracają do ciebie, jeśli jesteś w potrzebie. 37 procent zabierają mi z pensji, ale w tym mam 10,2 proc. takiej składki na wakacje. Przez 11 miesięcy odkładają mi na urlop i w dwunastym miesiącu wypłacają. Wtedy mogę jechać odpoczywać.

Po ponad roku wspomnianego chorobowego wrócił do pracy do tej samej restauracji. Nie było żadnych problemów, dostał taką samą pensję. - Co prawda nieco gorsze stanowisko, bo teraz mam kogoś nad sobą, ale to kwestia czasu - dodaje. - Za niedługo zawalczę o stanowisko szefa kuchni. Zreszta zmieniam teraz kierunek, bardziej kręci mnie cukiernictwo. W tej branży można naprawdę dużo zarobić. Myślę też nad własnym biznesem. Nie martwię się o jutro.

Król będzie u mnie zamawiał

Komarnicki piecze między innymi norweskie bułeczki cynamonowe z kardamonem. Zna też wiele innych przepisów. A Norwegowie lubią słodkości. - Jak tylko lewa ręka wróci mi całkiem do zdrowia, to będę robił cudeńka w kuchni jak się patrzy. Sam król Norwegii będzie u mnie zamawiał - uśmiecha się, snując plany na przyszłość.

Seweryn Liszok pracuje koło Oslo w firmie produkującej konstrukcje stalowe. - To piękne państwo. Polaków traktuje się tutaj bardzo dobrze i na równo z wszystkimi - opowiada pan Seweryn. - Bardzo podoba mi się ich spokojne podejście do życia. Tutaj nie robi się nic na szybko, na wszystko jest czas. Bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu.Myślę, że powinniśmy się tego od nich uczyć.

W Norwegii pracuje już oficjalnie 100 tysięcy Polaków, niektóre szacunki mówią jednak, że może być nas tam dwa razy tyle. W samym 2014 roku liczba Polaków w tym kraju wzrosła o 7 tysięcy. Najwięcej z nich zatrzymuje się w Oslo, które cieszy się niezmienną popularnością wśród imigrantów także z innych krajów.
Z badań wynika, że spośród wszystkich Polaków pracujących w Norwegii od 60 do 70 procent chce tam zostać na dłużej, być może nawet na stałe. Sprowadzają swoje rodziny, partnerów.

- Owszem, Norwegia ma swoje wady. Przede wszystkim często tu pada, noce są długie. Pogoda jest trochę depresyjna - mówi Tomasz, kolejny Opolanin pracujący w Arendalu, gdzie zajmuje się głównie remontami domów. - Ale zarobki i poziom życia rekompensuje wszystko.

Pan Tomasz myśli o kupnie domu na kredyt w Norwegii. Co prawda nieco przeraża go jego cena, bo kosztuje dwa miliony koron, czyli milion złotych na polskie. Wzięcie takiego kredytu dla kogoś, kto całe życie był murarzem, na pierwszy rzut oka może wydawać się ryzykowane. - Ale biorąc pod uwagę tutejsze zarobki i pewność zatrudnienia, to chyba się zdecyduję - mówi Tomasz.

W ub.r. Instytut Millward Brown przeprowadził badania dotyczące migracji zarobkowych. Wynikało z nich, że aż 79 proc. Polaków rozważa możliwość wyjazdu z Polski za pracą. Jedynie 17 proc. jest pewnych, że zostanie w kraju, a 4 proc. nie ma opinii na ten temat. Najpopularniejszymi kierunkami emigracji zarobkowej są Niemcy, Wielka Brytania i właśnie Norwegia.

- Moja żona jeszcze pracuje w Polsce, ale najprawdopodobniej przeprowadzi się do mnie. Trochę boimy się, jak zniesie to syn, bo będzie musiał pójść do norweskiej szkoły - opowiada dalej pan Tomasz. - Dziecko kolegi znalazło się w takiej sytuacji, ale bardzo szybko nauczyło się podstaw języka. Po dwóch latach mówi już lepiej niż my. Dzieci zresztą bardzo szybko się uczą. Jeśli żona zdecyduje się tu przyjechać, już prawdopodobnie nigdy nie wrócimy do Polski. Będziemy tęsknić i przyjeżdżać na święta do rodziców, ale życie ułożymy sobie tam. W Polsce przez 10 lat pracy dorobiłem się tylko przysłowiowego garba.A tutaj będzie mnie stać na dom i wakacje na Karaibach. A przecież jestem tylko murarzem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska