Ślady prowadzą do mordercy

Sławomir Draguła
Sławomir Draguła
Dorota Skrzypnik-Eliasz przy walizce techników kryminalistycznych.
Dorota Skrzypnik-Eliasz przy walizce techników kryminalistycznych. Krzysztof Świderski
Któż z nas nie oglądał choćby jednego odcinka amerykańskiego superserialu "CSI: Kryminalne Zagadki Las Vegas", gdzie grupa techników kryminalistyki pod dowództwem Gilberta "Gila" Grissoma rozwiązuje najmroczniejsze zbrodnie, do jakich dochodzi w stolicy światowego hazardu. W Opolu robią to samo. No, prawie...

Historia techników z Las Vegas

W takich słoikach zamyka się zapachy.
W takich słoikach zamyka się zapachy. Krzysztof Świderski

W takich słoikach zamyka się zapachy.
(fot. Krzysztof Świderski)

Historia techników z Las Vegas

"CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas", oryginalny tytuł "C.S.I.: Crime Scene Investigation" - to amerykański serial kręcony od 2000 roku opowiadający o pracy zespołu laboratorium kryminalistycznego policji w światowej stolicy hazardu. Przedstawia pracę tamtejszych techników kryminalistyki oraz współpracujących z nimi detektywów. Rozwiązując najtrudniejsze zagadki, używają najnowszych zdobyczy nauki i techniki. Scenariusz serialu powstał na podstawie autentycznych spraw i raportów sporządzonych przez organy ścigania na miejscach zbrodni. Reżyserem kilku odcinków był sam Quentin Tarantino.

Serialowa ekipa ma do dyspozycji najnowsze zdobycze techniki: najmocniejsze komputery, najnowsze oprogramowania, najlepiej wyposażone laboratoria. Wiedza każdego technika dorównuje tej, którą mają profesorowie fizyki, chemii, medycyny, matematyki, informatyki oraz wielu innych dziedzin nauki i to z najbardziej prestiżowych uczelni. To właśnie oni dostarczają kryminalnym dowody, które pozwalają każdego złoczyńcę doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości. Dzięki ich badaniom zwykły odcisk palca, ślad buta, kropla krwi, śliny czy nasienia, a nawet włos czy fragmenty naskórka mogą bezbłędnie wytypować przestępcę. Potrafią nawet poznać godzinę zgonu ofiary po tym, jakie robaki trawią zwłoki. I choć scenariusz tego popularnego serialu powstał na podstawie autentycznych spraw, materiałów dowodowych i raportów sporządzonych przez amerykańskie organy ścigania, to wszystko jest tam fikcją.

- A u nas za to jest samo życie - mówi komisarz Bogdan Lenkiewicz z Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu, wojewódzki koordynator do spraw techniki kryminalistycznej i biegły badań daktyloskopijnych. Lenkiewicz jest 25 lat w zawodzie, z czego ostatnie 10 jako biegły z zakresu badań daktyloskopijnych, wcześniej technik kryminalistyki. Z wykształcenia prawnik. Wykonywanego obecnie fachu uczył się w szkołach policyjnych m.in. w Legionowie i Szczytnie. - Ale tak naprawdę człowiek musi cały czas siedzieć w książkach, jeździć na kursy, szkolenia, sympozja. Nauka idzie do przodu, dając nam coraz to nowe narzędzia, dzięki którym jesteśmy w stanie pomóc kolegom z pionu kryminalnego.

Najważniejsze pierwsze chwile

Dorota Skrzypnik-Eliasz przy walizce techników kryminalistycznych.
Dorota Skrzypnik-Eliasz przy walizce techników kryminalistycznych. Krzysztof Świderski

Dorota Skrzypnik-Eliasz przy walizce techników kryminalistycznych.
(fot. Krzysztof Świderski)

Technik kryminalistyki to jedna z najważniejszych osób na miejscu zbrodni, ale nie tylko. To on prowadzi oględziny miejsca, gdzie kogoś zamordowano, miejsca włamania czy wypadku samochodowego z ofiarami. Wszystko dokumentuje i obfotografowuje: miejsce, w którym leży ciało, narzędzie zbrodni, rozkład przedmiotów osobistych, mebli itp.

- Potem, jak zabiorą ciało do prosektorium i posprzątają miejsce przestępstwa, nie będzie już okazji, by do tego wrócić - mówi nadkomisarz Rafał Drozdowski, naczelnik Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Miejskiej Policji w Opolu. - A dobra dokumentacja to podstawa. Technicy robią kawał solidnej roboty, która pozwala nam potem działać i nie błądzić jak we mgle.

Kiedy wszystko jest już obfotografowane, opisane i uwiecznione, technik zaczyna szukać śladów, które zaprowadzą policjantów z wydziału kryminalnego wprost do przestępcy.

- A przestępca zostawia je zawsze, nawet gdyby "pracował" w rękawiczkach, kominiarce i jeden Bóg jeszcze wie w czym - mówi komisarz Lenkiewicz.
Interesuje ich wszystko, m.in. ślady biologiczne, krew, ślina, pot i inne wydzieliny czy mikroskopijne pozostałości naskórka. To właśnie z nich wyodrębnia się DNA ludzi, którzy byli na miejscu przestępstwa.

- Dzięki nim możemy wykluczyć daną osobę z kręgu podejrzeń, bo na przykład ślady należą do ofiary, albo wręcz przeciwnie - mówi komisarz Lenkiewicz.

Policjanci szukają też odcisków palców. To badania daktyloskopijne. Ściągają je z różnych przedmiotów za pomocą folii albo nanoszą na przedmioty specjalistyczne proszki, pod działaniem których linie papilarne ukazują się technikom. Już w laboratorium odciski wrzucane są do komputera, który szuka w bazie danych im podobnych.

- Jeśli się znajdą, powiększam je i porównuję je pod lupą - mówi Bogdan Lenkiewicz. - Żeby uznać, że należą do tej samej osoby, muszę ustalić co najmniej 12 wspólnych cech.

W serialu "CSI: Kryminalne Zagadki Las Vegas" po wprowadzeniu danych z odciskami do komputera zazwyczaj od razu wyskakuje informacja, do kogo one należą.

- Bo w Stanach Zjednoczonych ich baza jest praktycznie nieograniczona. Brane są one od każdego zatrzymanego, nawet za jazdę po pijanemu, za wszczęcie domowej awantury czy inne wykroczenia, u nas takiego prawa nie ma - wyjaśnia policjant.

Ślad zaklęty we wgłębieniu

Policyjni technicy szukają też tzw. śladów traseologicznych i mechanoskopijnych, np. wgłębień pozostawionych przez narzędzia, między innymi łomy, za pomocą których włamywacz sforsował drzwi czy okna, odciski butów czy opon samochodowych.

- Na przykład na podstawie rozstawu śladów zostawionych przez buty wiemy, jaki styl chodzenia ma przestępca, jaki rozstaw kroków, możemy odczytać też układ stóp podczas chodzenia - mówi Bogdan Lenkiewicz. - Z kolei opony samochodowe różnych firm mają różny bieżnik, do tego każda z nich inaczej się zużywa. W ten sposób można dopasować je do konkretnego samochodu.

Ślady traseologiczne zabezpiecza się na różne sposoby. Fotografuje, zabiera do laboratorium z całym podłożem, w którym zostały zrobione, robi się też ich tradycyjne gipsowe odlewy.

Zapachy zamykają w słoikach

Przestępcę można wytypować też po zapachu, który zostawiają na miejscu zbrodni. To ekspertyza osmologiczna.

- Polega na zabieraniu z miejsca przestępstwa właśnie zapachów - mówi Bogdan Lenkiewicz.

Sprawa jest skomplikowana. Osoba, która ma to zrobić, musi wejść do pomieszczenia w aseptycznym ubraniu. Najczęściej w kombinezonie, specjalnych rękawiczkach z maską na twarzy. W ręku trzyma również aseptyczne szczypce. Zapachy zbiera z miejsc, których przestępca mógł dotykać, np. z krzesła, na którym mógł siedzieć, klamki, którą otwierał drzwi, drzwiczek szafy, pokrętła od sejfu itp.

- Technik robi to za pomocą wyjałowionej gazy, wedle ściśle określonych procedur - wyjaśnia komisarz Lenkiewicz. - Materiał kładzie w miejscu, gdzie mogą być zapachowe molekuły, trzyma go tam nie krócej niż pół godziny, bo tyle wynosi pobranie śladu zapachowego, i umieszcza gazę w specjalnym słoiku, też wyjałowionym. To tak zwana konserwa zapachowa.

Tak zabezpieczony materiał jedzie do laboratorium...

Nie ma to jak psi nos

Żeby wytypować podejrzanego lub oczywiście kogoś wykluczyć, trzeba mieć ślady porównawcze. To może być czyjaś garderoba, rzeczy osobistego użytku itp. To wszystko układa się w tzw. ciągu selekcyjnym, czyli jeden obok drugiego, i do współpracy zaprasza się... psa.

- Tylko jego nos jest w stanie rozpoznać zapachy i stwierdzić, które są takie same - mówi Bogdan Lenkiewicz. - Psy żyją w świecie zapachów, nimi widzą świat. Są nieocenionymi pomocnikami przy tego typu badaniach.
Problem z osmologią jest tylko taki, że podzielone są stanowiska orzecznictwa co do opinii osmologicznej, ale jak każdy dowód - podlega opinii sądów i każdy skład może ocenić go inaczej.

Ślady są, przestępcy czasem brak

Komisarzowi Lenkiewiczowi w policji stuknęło już 25 lat. W swojej karierze pracował nad najbardziej tajemniczymi zbrodniami, do których doszło na Opolszczyźnie.

- Każda jest inna, do każdej trzeba podchodzić indywidualnie - wyjaśnia policjant.
Którą zapamiętał na całe życie?

- Na pewno zabójstwo palacza z Banku Spółdzielczego w Łosiowie - mówi.
To jedna z najbardziej tajemniczych zbrodni, do których doszło w regionie w ostatnich latach...
13 stycznia 2000 roku praca w banku przebiegała jak zwykle. Petenci przychodzili, załatwiali sprawy i wychodzili.

Urzędnicy przerzucali sterty papierów, pieniądze wpływały do kasy, inne z niej były wypłacane.
- Tylko w pomieszczeniach było jakoś za gorąco - mówili wówczas pracownicy banku.

Około południa do kotłowni zeszła księgowa. Chciała powiedzieć palaczowi, by tak nie hajcował. To ona znalazła zwłoki 56-letniego Antoniego L.
-Kiedy przyjechałem na miejsce, ciało już praktycznie zabierano - mówi Bogdan Lenkiewicz. - Zdążyłem je jeszcze obejrzeć. Okazało się, że za uchem i pod kurtką są ślady po kulach. Małe i w takich miejscach, że nikt ich wcześniej nie zobaczył. To zmieniało postać rzeczy.

Niestety, mimo starań policji do dziś sprawca tej makabrycznej zbrodni jest na wolności. Nie wiadomo też, dlaczego zginął Antoni L., skromny bankowy palacz.

Na wyjaśnienie czeka wciąż tajemnica zabójstwa 16-letniej Samanty z Jasienia pod Kluczborkiem. Jej ciało robotnicy znaleźli w lesie w pobliżu skrzyżowania dróg z Kaniowa do Kup i Popielowa w czerwcu 2011 roku. Dziewczyna miała poderżnięte gardło. Policjanci są jednak pewni, że do zabójstwa doszło w innym miejscu. W miejscu, gdzie znaleziono zwłoki, krwi było za mało jak na obrażenia, które morderca zadał nastolatce. Niestety po ponad roku śledztwo zostało umorzone. Policjanci i prokuratorzy przeprowadzili już wszystkie czynności procesowe. Zabezpieczyli m.in. ślady z miejsca, gdzie odnaleziono zwłoki, przesłuchali ponad 500 świadków. Dotarli między innymi do większości ludzi przejeżdżających w dniu morderstwa w okolicy, gdzie znaleziono zwłoki Samanty. Przesłuchali też członków jej rodziny, znajomych, przyjaciół, ludzi, z którymi spędziła ostatnie chwile życia. Technicy zabezpieczyli również ślady człowieka, który może stać za tą zbrodnią. Na razie jednak policja nie dysponuje materiałem porównawczym, co oznacza, że morderca mógł nie być jeszcze notowany przez policję.

- Jeśli tylko zatrzymamy taką osobę, wówczas będziemy mogli ją zidentyfikować - mówi podinspektor Jarosław Dryszcz z Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu.

Na rozwiązanie czeka też inna zbrodnia. Dietera Przewdzinga, burmistrza Zdzieszowic, który został brutalnie zamordowany w swoim domu w lutym ubiegłego roku.

- Wszystkie sprawy traktujemy poważnie i cały czas szukamy sprawców - zapewnia Jarosław Dryszcz.

Ślad doprowadza do mordercy

Zdecydowana większość przestępstw jest na szczęście wykrywana, a policja trafia na ślad mordercy. Tak było m.in. w przypadku Romana O., którego za zamordowanie trzech kobiet w 2004 roku Sąd Okręgowy w Opolu skazał na dożywotnie więzienie. To jedna z najbardziej bulwersujących spraw w tamtych latach. Pierwszy raz Roman O. zaatakował 26 kwietnia 2002 roku w Nysie. Tego dnia wszedł do baru "Club 21" i strzelił w tył głowy 22-letniej Monice P. Zabójca ukradł dwa telefony komórkowe, papierosy, kilkaset złotych oraz wódkę. 1 czerwca tego samego roku zaatakował w Kościerzynie w województwie pomorskim. W sklepie spożywczym pięć razy strzelił do właścicielki, 29-letniej Zofii Z. Kiedy kobieta upadła na podłogę, dobił ją strzałem w głowę. Później poszedł na zaplecze. Tam zastrzelił 21-letnią Ewę K., siostrę właścicielki sklepu. Oszczędził tylko półroczne dziecko, które ze zwłokami matki i jej siostry spędziło całą noc. Roman O. wpadł 6 sierpnia w Głuchołazach. Zatrzymali go tam antyterroryści, kiedy przechodził obok ich nieoznakowanego radiowozu. Sprawa początkowo wyglądała beznadziejnie. Żadnych świadków, żadnych dowodów ani potencjalnych podejrzanych. O jego winie przesądziły poszlaki i praca bardzo dobrze wykonana przez policyjnych techników. Kluczową rolę odegrały dwa telefony komórkowe zrabowane z "Clubu 21" w Nysie.

Komórki, których O. użył po zabójstwie, a także sprezentował swoim znajomym, udało się odzyskać w trakcie śledztwa. Choć nie znaleziono broni palnej, z której zabito kobiety, udowodniono, że Roman O. ją posiadał. Był to pistolet gazowy przerobiony na amunicję ostrą, kaliber 9 mm. Używanie broni przez O. potwierdzają też badania GSR, które wykazały ślady prochu na kurtce i narzucie z jego mieszkania. Motyw zbrodni poraża. Zabójca mordował, bo potrzebował pieniędzy.

Życie to nie serial

Bogdan Lenkiewicz z opolskiego laboratorium kryminalistycznego czasami siada przed telewizorem i ogląda filmy sensacyjne.

- Większość to oczywiście filmowa fikcja, ale jest tam też odrobina prawdy. My też mamy już w policji sporo najnowocześniejszego sprzętu, który pomaga nam w pracy, stosujemy najnowsze metody, również te znane za oceanem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska