Jow, jow - nowy slang politycznych raperów

Ryszard Rudnik
Ryszard Rudnik
Paweł Kukiz dla idei JOW zrobił najwięcej. Nie udało się przekonać polityków prośbą, to udało się groźbą – perspektywą przegranych wyborów.
Paweł Kukiz dla idei JOW zrobił najwięcej. Nie udało się przekonać polityków prośbą, to udało się groźbą – perspektywą przegranych wyborów. Piotr Krzyżanowski / Polska Press
Dzięki wyborom prezydenckim postulat jednomandatowych okręgów wyborczych przebił się pod strzechy. 20,8 procent Pawła Kukiza kazało też pomyśleć o nim poważnie politykom. Na jak długo, to się jeszcze okaże.

Mało kto pamiętał (do dziś, bo teraz właśnie sobie platformersi przypomnieli), że to PO szła do pierwszych swych wyborów z hasłem JOW. Wprowadzanie szło jej jednak opornie: dziś mamy jednoosobowe okręgi wyborcze częściowo przy wyborach samorządowych i do Senatu, co akurat w tym ostatnim przypadku nie może się sprawdzić ze względu na wielkość senatorskich okręgów.

Dlatego przez przeciwników JOW jest z taką lubością cytowany. Andrzej Olechowski, ronin Platformy, w wywiadzie dla TVP przyznał wprost, że pomysł PO na JOW-y z gruntu nie był traktowany poważnie, a jedynie jako demokratyczna wprawka, by działacze na dole mieli o czym myśleć. Platforma jednak tłumaczy się inaczej, że zarzucenie JOW jako systemu powszechnego to efekt zwykłej politycznej kalkulacji. Czytaj: układ sił w Sejmie uniemożliwia zmianę konstytucji, co jest warunkiem koniecznym, by zmienić system wyborczy. Co ciekawe, to jest jednocześnie prawda i wykręt. Prawda, bo w polskim systemie partyjnym nikt nie jest zainteresowany JOW-ami, tyle że każdy z innego powodu. Partie dominujące, PiS i PO - bo JOW zakłóca dotychczasowy panujący w nich porządek, kolejność dziobania. Ugrupowania mniejsze, których szanse na współrządzenie ograniczają się do języczka u wagi, boją się, że system ten zabetonuje scenę polityczną i po prostu wykluczy satelity-współkoalicjantów z politycznego obiegu.
Zresztą argument betonowania sceny politycznej jest jedną z głównych broni, którą przeciwnicy JOW-ów mają w swym arsenale. W przypadku PiS i PO pełni on rolę zasłony dymnej. Logika podpowiada bowiem, że strach przed systemem dwupartyjnym w Polsce jest w ich przypadku absurdem. Jedni i drudzy marzą przecież o rządach samodzielnych i nic tak dobrze jak betonowanie sceny, eliminowanie partii satelickich z sejmu temu nie sprzyja. Ale to tylko część prawdy, ich sprzeciw wobec JOW ma bowiem charakter nie strukturalny, ale metodologiczny. To są partie wodzowskie, gdzie lider decyduje o wszystkim, ustalenia centrali spływają w dół, struktury poziome nie istnieją, a panujące w dole porządki są kopią centralizmu nazywanego w czasach PRL demokratycznym.

Baronowie rządzą w województwach niepodzielnie, ale jedynie w kwestiach lokalnych, bo w zasadniczych są reprezentantami centrali w terenie, pasem transmisyjnym, gdzie informacje z reguły biegną z góry do dołu i rzadko odwrotnie. Nie ma zresztą takiej potrzeby, bo rządzi ten, kto ustala miejsca na sejmowej liście, ewentualnie dzieli pozostałe lokalne konfitury. To baronowie w większości decydują o tzw. miejscach biorących, a centrala je zatwierdza. Więc, po pierwsze, w regionie trzeba dbać o przychylność barona, a ten o to samo musi się starać w centrali. Gdzie tu jest miejsce dla wyborcy? Oczywiście przy urnie, by przypieczętował ten system. Przecież najczęściej to nie on decyduje o tym, kto zostaje posłem jego partii, bo to już zostało ustalone wcześniej przy zielonym stoliku. Dlatego taką sensacją podczas ostatnich wyborów do Sejmu był awans Patryka Jakiego z opolskiej listy PiS ze środka listy. Był to wyjątek potwierdzający regułę.
JOW-y w przypadku partii dominujących zakłócają dotychczasowy porządek rzeczy. Z jednej strony stwarzają szanse na zdominowanie władzy, jednak na zupełnie nowych warunkach. 460 okręgów wyborczych oznacza, że wybór ten będzie miał charakter zero-jedynkowy, a po drugie - z okręgu wielkości dzisiejszych powiatów. W ten sposób kończy się system miejsc biorących, synekur dla "krewnych i znajomych królika", w dużej części zniknie też tzw. spadochroniarstwo. Istotne będzie wybranie przez partie najlepszego w powiecie-okręgu kandydata, bo tylko taki będzie miał szanse wygrać. Ten kandydat będzie miał znacznie większą niż dziś świadomość, że jego elekcja zależy od miejscowej mikrospołeczności, i ten sygnał przekaże dalej. Z natury rzeczy poseł z JOW poczuje się bardziej związany ze swoimi wyborcami, bo to od nich, a nie od układów w partii zależeć będzie jego los. Zresztą los samej partii również. Bo jej interes przestanie się formułować gdzieś na górze, ale siłą rzeczy stanie się bardziej niż dziś wypadkową interesów lokalnych społeczności.

W ten sposób wektory demokracji, które biegną teraz z góry do dołu, zmienią swój kierunek. JOW-y są więc mechanizmem, który pozwoli całkowicie przedefiniować polską demokrację. To znaczy stworzy taką szansę, choć rzecz jasna bez stuprocentowej pewności.

Ta szansa to, po pierwsze, upodmiotowienie wyborców, nowe kanały transmisyjne polskiej demokracji i zupełnie nowi ludzie reprezentujący nas w Sejmie. Dla dzisiejszych politycznych układów to wielkie zagrożenie, stąd ich opór. Ten opór można zrozumieć. Spójrzmy na regionalne wyniki PiS. Jeśli te prezydenckie dla zabawy przełożyć na sejmowe, to okazuje się, że z Opolszczyzny w systemie JOW partia ta miałaby dziś szansę na jednego posła, z okręgu głubczyckiego. Nic więc dziwnego, że JOW budzi strach. Jeszcze mniej dziwią obawy politycznego planktonu, bo JOW-y mogą je przenieść w niebyt. I przynajmniej ów plankton jest w swym oporze uczciwy i autentyczny. Ale nie do końca logiczny: zgodnie z prawem małych liczb, JOW-y mogą równie dobrze stworzyć szanse dla małych ugrupowań na przebicie się przez szklany sufit. Na ich usprawiedliwienie trzeba przyznać, że praktyka systemu stosowana w innych krajach, na przykład w Wielkiej Brytanii, bardzo ten pierwszy scenariusz uprawdopodabnia, stąd ich postulat, by wprowadzić raczej system mieszany, JOW z listą krajowa, tak, jak to się dzieje w Niemczech.
Wynik prezydencki Pawła Kukiza to z punktu widzenia reformowania polskiej demokracji rzecz nie do przecenienia. Niezależnie od tego, jak potoczą się losy sygnalizowanego przezeń ruchu obywatelskiego, kwestii JOW nie da się już zamieść pod dywan. Oczywiście nagłe poparcie dla idei JOW obu kandydatów na prezydenta jest koniunkturalne. Ale i zrozumiałe, bo żaden z nich oraz ugrupowania, które za nimi stoją, nie może już liczyć na to, że rzecz znowu rozejdzie się po kościach. I to jest pierwsze zwycięstwo Kukiza.

Najpewniej referendum ogłoszone przez prezydenta Komorowskiego jest dla niego deską ratunku. Ale jego znaczenie, jeśli rzecz jasna się odbędzie, nabiera rozmiarów fundamentalnych. Chyba że Sejm je przyblokuje, ale czy w tej sytuacji się odważy?

Czy JOW-y doprowadzą w Polsce do systemu dwupartyjnego? Być może tak, ale jeśli nawet, będą to partie funkcjonujące na zupełnie innych zasadach. Partie wsłuchujące się w doły, w potrzeby swych wyborców. Polska będzie miała szansę przestać być krajem rządzonym de facto przez kilku dżentelmenów, którzy decydują o prawie wszystkim, a stanie się krajem, w którym liderzy będą czuć nasz oddech na swoich plecach. Dla Polaków JOW to żadne ryzyko, bo gorzej niż jest z polską demokracją i tak już nie będzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska