Świata nie zbawi się gębą, jak cmentarz o północy. Weź się uśmiechnij

Redakcja
Na dwa dni ojciec Leon przyjechał do Opola na zaproszenie Miejskiej Biblioteki Publicznej.
Na dwa dni ojciec Leon przyjechał do Opola na zaproszenie Miejskiej Biblioteki Publicznej. Krzysztof Świderski
W osiemdziesiątym szóstym roku życia ojciec Leon Knabit, benedyktyn z Tyńca, zachował energię i umiejętność ripostowania człowieka młodego.

Jest synem listonosza,

Jest synem listonosza,

zamordowanego przez gestapo. Studia w siedleckim Wyższym Seminarium Duchownym, absolutorium na zaocznych studiach katechetycznych. Po 5 latach sprawowania posługi duszpasterskiej - mnich benedyktyński w Tyńcu pod Krakowem. Członek Ruchu Kultury Chrześcijańskiej Odrodzenie. W 2009 r. otrzymał Krzyż Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności duszpasterskiej, krzewienie wiary i zasad moralnych wśród dzieci i młodzieży.

Jestem pod wrażeniem zapisu z ojca blogu: "Świata się nie zbawi gębą, jak cmentarz o północy. Weź się uśmiechnij".
Można to przekuć w aforyzm: bądźmy poważni, zacznijmy się śmiać. Grzech, zło jest tak tragiczne, że aż śmieszne. Dopowiem z grubej rury - szatan nigdy się nie śmieje, chyba że szyderczo, a Pan Bóg - patrząc na możnych tego świata.

Trudno zrozumieć, że przy tak bardzo pogodnym nastawieniu dał się ojciec zamknąć w klasztorze…
Klasztor to przecież jeden wielki optymizm, wielka nadzieja. Przez pięć lat byłem księdzem diecezjalnym, ale raz i drugi przyjechałem do Tyńca i uznałem, że tutaj moje miejsce. Co dzisiaj, po 55 latach, potwierdzam.

Zdecydował się ojciec na zakon benedyktyński, który wśród licznych reguł ograniczających wolność ma i tę, że nie wolno zmieniać domu. Czytaj: klasztoru.
Są wyjątki, choćby dlatego, że się rozrastamy, że powstaje nowa fundacja, że boli ząb i trzeba odwiedzić dentystę. Ale w zasadzie tak, ma pani rację: jestem mnichem Opactwa św. Apostołów Piotra i Pawła w Tyńcu, a nie franciszkaninem na prowincji, który dzisiaj tu, a jutro tam. Wracam tu nie jak do hotelu, tylko jak do siebie.

Początkowo, jak sądzę, nie było to jednak wymarzone miejsce, pomimo niewątpliwych uroków. Skałki, kwitnące ogrody, wiślane wały i sama rzeka.
Zawsze był dom.

Opactwo tynieckie

Opactwo tynieckie

usytuowane na wapiennych wzgórzach nad Wisłą prawdopodobnie ufundował Kazimierz I Odnowiciel w 1044 r. W II połowie XI stulecia powstał zespół romańskich budowli - trójnawowa bazylika i zabudowania klasztorne. Po kilku wojennych najazdach niszczone i odbudowywane. Od 1044 r. odprawiana jest tu codziennie przynajmniej jedna msza św. (poza Wielkim Piątkiem). W filmie Jerzego Hoffmana "Ogniem i mieczem" "gra" widok zdobytego Baru.

Gdy po raz pierwszy zatrzasnęła się za ojcem brama, nie powiało grozą?
Kiedy zawiera się małżeństwo, też się coś zatrzaskuje. Pokochałem to miejsce miłością z rozsądku. Pamiętam, jak w dzień moich urodzin, pierwszych od wstąpienia do zakonu, raniutko wyjrzałem przez okno i na horyzoncie zobaczyłem zarys gór. Jeśli Tatry są w zasięgu wzroku- pomyślałem - nie ma się czego obawiać. Dodam jeszcze, że człowiek prawdziwie zakochany nie czuje ograniczenia wolności i nie musi rozglądać się na boki.
Tyle że zakochanie, jak wiadomo, to stan krótkotrwały.
Ale potem pojawia się przywiązanie.

Ojciec jako człowiek wolny, o szerokim spojrzeniu…
... Zgadza się. Mam niewielkiego zeza rozbieżnego...

... nie miał kłopotu z posłuszeństwem? Poza krótkim okresem, kiedy sam był przeorem.
Wszelkie ograniczenia to pewien kłopot, ale proszę wskazać mi małżeństwo, w którym obie strony nie muszą się sobie podporządkować. Z biegiem czasu następuje utożsamianie się: dla tej drugiej strony czegoś chcę lub nie chcę. Cieszę się z ograniczeń. Przecież one są dla Chrystusa.

Jeśli trafi się mądry przeor, można mówić o szczęściu, ale nierozumny generuje kłopoty. Szczególnie dla kogoś, kto, jak ojciec, realizuje się poprzez intelekt - prowadzi rekolekcje, programy telewizyjne, pisze.
Proszę pamiętać, że ślubowałem wierność nie byle komu, bo samemu Panu Bogu, w dobrej i złej doli. Przełożony nie musi być mądrzejszy ode mnie. Już w psalmie zostało powiedziane: "Postawiłeś ludzi nad naszymi głowami". Poza tym w skrajnych przypadkach mogę powiedzieć, że nie wykonam polecenia. Ileż głupstw popełniłem, kiedy sam byłem przełożonym, podobnych tym, które zauważałem u poprzedników. Warto pamiętać, że żaba patrzy inaczej, żyrafa inaczej.

Ubolewając nad dolą zakonnika, bo - warto o tym pamiętać - nie wzięłam pod uwagę, że Leon Knabit, benedyktyn, cieszy się szczególnymi względami. Podróżuje, wydaje książki, chodzi na premiery.
Pod warunkiem, że przełożony wyrazi zgodę.
Zdarzyło się, że nie wyraził?
Oczywiście. Nie wolno mi wchodzić do domu parafian bez pisemnego zezwolenia. Muszę rozliczać się z własnych pieniędzy i to co do grosza: na to wydałem tyle, na tamto tyle, brakuje mi 9,50. To zupełnie normalne, jak i fakt, że opat przedstawia rozliczenie szafarzowi. Proszę jednak pamiętać, że korzenie wszelkiego zła to pieniądze. Ubolewam, gdy ktoś robi nas w konia i wpędza w długi, a przy mnisich umiejętnościach to całkiem możliwe. Nie znam się na kasie, taka wiedza nie jest mi do niczego potrzebna. Nie jeżdżę samochodem, klasztor zapewnia mi mieszkanie i wyżywienie. Przykład z dzisiaj: do Opola mnie przywieźli, przenocują i poczęstują śniadaniem. Może to zabrzmieć pretensjonalnie, ale w ubóstwie także przejawia się miłość do Chrystusa. On też był ubogi.

Porozmawiajmy o samotności. O braku rodziny, na który zakonnik jest skazany.
Jeszcze nigdy nie odczuwałem samotności. Nie bierzemy sobie kapłaństwa, nie bierzemy sobie zakonu; to się nazywa powołanie, nim się kierujemy. Mnie to powołanie związało z dobrą firmą. Spotkało mnie prawdziwe szczęście, tym bardziej że wielu księży się pomyliło, licząc na awanse, większą swobodę ruchu i nie wiem na co jeszcze. W jednym roku odbyłem pięć podróży zagranicznych, co nie znaczy, że cierpię, jeśli przez sześć miesięcy nie ruszam się z klasztoru.

Zwierzchnicy nieraz żałowaliby wydania zezwolenia na wyjazd z Tyńca, gdyby wiedzieli, czym to się skończy. Że nadzwyczaj swobodnie, jak na klasztorne obyczaje, odpowie ojciec na dociekliwe pytania dziennikarzy. Przyzna się, że się zakochał, i to zaledwie przed trzema dniami.
I że już mi przeszło. Ale jak było się młodszym, trzeba było uważać, żeby komuś w głowie nie zawrócić. Niegłupi mężczyzna, rozumiejący, duchowny… To dla niektórych pań była pokusa. Wniosek dla niewiast: nie zawracaj głowy komuś, kto nie będzie mógł ci się zrewanżować. Z drugiej strony - trzeba odkłamać gest. Internet pęka od wpisów na temat Bogu ducha winnych księży, wmawiając im molestowanie seksualne, pedofilię i inne nieprzystojne zachowania. Uczciwy ksiądz zawsze kończy tam, gdzie mąż zaczyna. Przytuliłem pewną kobietę, bo wzruszyła mnie swoją opowieścią. Powiedziała: "Czy wie ojciec, że nikt mnie nie przytulił od 17 lat?, czym wzruszyła mnie jeszcze bardziej. Inna rzecz - nie wiadomo czy taka samotna, czy jędza.
Dla ojca nie ma tematów tabu. Co na to klasztorne władze?
Nic. Przynajmniej do mnie nic na ten temat nie dotarło. Natomiast dla innych jestem zdrajcą, Judaszem, gangsterem, autorytetem miernot moralnych - doliczyłem się 20 epitetów, którymi mnie obdarowano. Raz, poza Kościołem, zostałem zaatakowany za Unię Europejską. Bo powiedziałem, że zasadniczo jestem za, ale w ferworze dyskusji wszystkich, którzy są za, uważa się za zdrajców narodu, a pozostałych wyzywa od oszołomów i moherów.

Karol Wojtyła nie szczędził ojcu przytyków. Powiedział kiedyś, że patrząc na ojca Knabita, ma gotową definicję mnicha: kupa kości owinięta w czarną szmatę.
Nie opowiadał kawałów, jak kardynał Wyszyński, który na każdy potrzebował co najmniej pięciu minut, ale poczucie humoru to on miał. Kiedy podczas wizytacji jakaś niewiasta przywitała go czołobitnie: "Najprzystojniejszy nasz arcypasterzu", odpowiedział: "No, coś w tym jest". Ale zdarzyła się i odwrotna sytuacja. Witało go dziecko. Pogłaskał je i powiedział: "Trochę głośniej...", na co chłopiec: "Jak nie słyszysz, to się pochyl". Mieściła się w tym cała homilia, celna metafora: jak coś nie dociera do ciebie, to się pochyl.

Spotkań ojca z Karolem Wojtyłą trudno się doliczyć.
Kiedy jeszcze rządził w krakowskiej kurii, na powitanie, jak mi mamusia i tatuś przykazali, przyklęknąłem i pocałowałem w pierścień, a on przyklęknął także i pocałował mnie w rękę, z łobuzerskim uśmiechem dodając: "A co, nie wolno?". Z tym, że w kontaktach z Janem Pawłem ważniejszy od słów był klimat. Niewątpliwie należał do ludzi, którzy roztaczają dobrą aurę. Bo różnie bywa. Czasem człowiek wydaje się świnią, a jest w porządku, i na odwrót.

Dlatego obcym nie warto podpowiadać haseł z krzyżówki…
Myśli pani o mojej współpasażerce z pociągu, która w takiej sytuacji zareagowała agresją? Dała mi nauczkę: nie należy przesadzać w uszczęśliwianiu ludzi.

Prowadził ojciec z papieżem ożywioną korespondencję…
180 listów dostałem od papieża, a 60 od arcybiskupa.
Warto otworzyć muzeum.
W Tyńcu już takie powstało. Ozdobą kolekcji jest zielony ornat, w którym papież odprawiał ostatnią mszę na krakowskich Błoniach. Kiedyś do klasztoru dostarczył go kardynał Macharski. Początkowo nie rozpoznaliśmy staruszka z zawiniątkiem przy furcie. W tym ornacie odprawiałem jubileusz sześćdziesięciolecia kapłaństwa.

Które z papieskich spotkań przechował ojciec w szczególnie wdzięcznej pamięci?
Dla mnie każde było niepowtarzalne. Przy ołtarzu, przy stole. Na pierwsze spotkanie w Watykanie wiozłem placek, upieczony przez zakonnice. Zostałem zaproszony na obiad: ziemniaki, jakieś mięso i cały półmisek gotowanej marchewki, która budzi we mnie wstręt. Przyzna pani, że raz w życiu trafić na obiad do papieża i dostać marchewkę to już ironia Pana Boga.

A może należy w tym widzieć zemstę papieża za lichą sutannę?
Przyjechał do mojej parafii z młodzieżą, chciał odprawić mszę, a że nie wolno dopuścić księdza do ołtarza bez sutanny, nie miałem wyjścia, jak tylko wypożyczyć własną. Za długą i sfatygowaną.

Dlaczego zdecydował się ojciec pisać o papieżu, ostatnio w "Spotkaniach z Wujkiem Karolem"? Ukazało się już tyle książek, każde posunięcie, niemal każdy krok Jana Pawła II został udokumentowany.
To tak jak ze słońcem: dla każdego człowieka świeci trochę inaczej. Każdy odbiera je po swojemu, niejako realizując inny program, nadawany przez GPS z nieba. Współczuję Panu Bogu: musi wymyślać osiem miliardów takich programów. A ile poleceń - zjedź na prawo, zjedź na lewo…

Nie czas po blisko 60 latach wyznaczać sobie nowe kierunki, ale gdyby dało się coś poprawić, co by to było?
Oczywiście chciałoby się wyeliminować przynajmniej część niedociągnięć. Nie marnować czasu, zdobyć się na większą dyscyplinę wewnętrzną. Mamy obowiązek pracować uczciwie przez osiem godzin dziennie. Kiedyś dokonałem rozliczenia; okazało się, że było ich dwanaście, nie wliczając sprzątania celi. Ale jakiś czas - piętnaście minut do godziny - umykał mojej uwadze, jakby przeciekł pomiędzy palcami. Ciekawe, co Pan Bóg na to?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska