Słoneczne patrole z opolskich kąpielisk

Redakcja
Paweł Stauffer
WOPR pięknieje. Coraz częściej kobiety pilnują naszego bezpieczeństwa nad wodą. To zresztą nie jedyne zmiany, jednak pozostałe nie zawsze wychodzą nam na dobre.

Ratowniczka na kąpielisku potrafi być często bardziej skuteczna. Korzystający z kąpielisk bardziej się słuchają pięknych, choć poważnych dziewczyn. Choć oczywiście nie obywa się bez komentarzy o Pameli Anderson.

- Z bezczelnym zachowaniem, pyskowaniem czy wręcz udowadnianiem, że np. na złość ratowniczce skoczę na główkę na płytką wodę - nie spotkałam się - mówi Ewa Capiga, ratownicza WOPR, prywatnie także żona ratownika. - Owszem, zdarza się komplementowanie lub prowokowanie: "To ja się pójdę topić, a pani taka ładna mnie uratuje...". Zawsze mówię, że mam męża ratownika i - kto wie - może to on będzie ratować.
W województwie opolskim jest 500 ratowników, 400 to kobiety i dziewczyny.

- Dziewczyny łagodzą obyczaje - przyznaje prezes opolskiego WOPR, Zbigniew Szorc. - Gdy chłopak zwraca uwagę, jest większe ryzyko, że dojdzie pyskówki, niż gdy robi to kobieta.

Marcelina Bryś pamięta, jak - gdy była na jednej z plaż na ratowniczym wolontariacie - starsi koledzy wysłali ją, aby pouczyła podchmielonych panów, którzy na plaży raczyli się piwem, a potem wskakiwali do wody.

- Specjalnie to zrobili, abym się przełamała. Wcześniej krępowałam się podchodzić do ludzi na plaży czy w kąpielisku i zwracać im uwagę. Rzucili mnie więc "na głęboką wodę". Oczywiście mnie z oddali asekurowali, gotowi pomóc, ale nie było potrzeby. Bałam się, to byli rośli mężczyźni - mówi. - I okazało się, że mój strach był niepotrzebny. Przedstawiłam się, pouczyłam, poprosiłam o opuszczenie kąpieliska. Podziałało.

Ewa nie znosi żartów typu "pójdę się topić". Dla ratownika to nie temat do dowcipkowania. Na początku lipca brała udział w akcji ratowniczej, kiedy to na dno Silesii poszedł 29-latek. Nie umiał pływać, był nad wodą z kolegami. Brodzili w miejscu niestrzeżonym, gdzie dno nagle opada na głębokość 7 metrów. - Gdy mężczyzna stracił grunt pod nogami i poszedł pod wodę, jego koledzy najpierw "dali mu czas, żeby jakoś sam się odbił od dna". Ale tam się nie da odbić - mówią Ewa i jej koleżanka Marcelina Bryś, także ratowniczka. - Dopiero po paru minutach zaczęli alarmować…

Do WOPR-u nie idzie się dla szpanu ani z fascynacji amerykańskim serialem "Słoneczny patrol." - To misja, każdy z nas che pomagać innym. Więc gdy jesteśmy bezsilni, bo ktoś nie dał nam szansy na to, by kogoś uratować - to szczególnie złości - mówi Ewa.
Ewa, będąc dzieckiem, słuchała opowieści mamy, która wspominała, jak jako dziewczynka topiła się w falach Bałtyku. Kto wie, jak skończyłaby się ta przykra przygoda, gdyby pomoc nie przyszła na czas.

- Ta opowieść zapadła mi w pamięć - mówi. - Potem dużo pływałam, a gdy poznałam mojego obecnego męża, który już był ratownikiem WOPR, naturalne było, że pójdę w jego ślady.

Zaczęło się szkolenie. - Wydawało mi się, że umiem pływać, ale prawdziwą szkołę pływania dostałam choćby na Turawie, gdzie codziennie, bez względu na pogodę, mieliśmy przepłynąć 600-700 metrów. Potem była nauka holowania drugiej osoby w wodzie. Trafił mi się do holowania chłopak, 90 kilo. Nie rezygnowałam, nie umawiałam się z koleżankami z kursu, aby one były moimi partnerkami, choć o połowę mniej ważyły. Opanowałam technikę. Dziś doholuję i dwa razy większego od mnie mężczyznę.

Nauka, która kosztuje

Szkolenie - to obecnie trudny temat wśród ratowników. W tym wypadku zmiany - przynajmniej na razie - nie wychodzą nikomu na lepsze. Zgodnie z nowymi regulacjami sprzed dwóch lat procedura uzyskania uprawnień jest długa i kosztowna.

- Na kursy trzeba wydać od trzech do pięciu tysięcy złotych, nie każdego młodego człowieka lub jego rodzinę stać na taką inwestycję - mówi Zbigniew Szorc. - Trzeba zrobić kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy, a sam kurs ratownika trzeba uzupełniać kursami patentowymi, na przykład na sternika. A kiedy cała inwestycja się zwróci? Dobrze wyszkolony ratownik, z patentami, może w naszym województwie zarobić 3500 złotych brutto w miesiącu, to sporo, bo w innych województwach tak dobrze nie jest. Ale to zarobki nie dla wszystkich, liczy się doświadczenie oraz miejsce, gdzie wykonywana jest praca. Wysokie koszty długiego szkolenia dają już o sobie znać. Pięć lat temu na Opolszczyźnie na szkolenia zgłosiło się ponad 300 osób. Obecnie - trzy razy mniej, mimo to dziewczyn faktycznie nie brakuje.

Zresztą na Opolszczyźnie zawsze garnęło się dużo przedstawicielek płci pięknej.

Czemu warto się zgłosić na kurs ratownika? - Przede wszystkim dla idei i spełnienia się w niesieniu pomocy. Ale też i dla pracy. Bo my dajemy wciąż pracę, co w realiach bezrobocia nie jest bez znaczenia.

Maja Szumilas ma 15 lat i właśnie zaczyna ratowniczą edukację. Po pierwszym etapie kursów, pracuje jako wolontariuszka na wyrobisku Bolko.

- Gdy rozmawiam z rówieśnikami na temat tego, co robię, mam wrażenie, że dziwi ich, iż chcę robić coś, co wymaga tak dużej odpowiedzialności - mówi. - A ja już mam wszystko poukładane w głowie: za miesiąc-dwa zrobię kolejne szkolenie, patenty… Jak będę na studiach, to już będę w pełni wykwalifikowanym ratownikiem, nawet z doświadczeniem, i będę pracować podczas wakacji na kąpieliskach, a nie na przykład na zmywaku.

Marcelina Bryś: - Koleżanki wyjeżdżają na wakacje, a ja jestem na Silesii. Ale w przyszłości chcę wykonywać zawód lekarza, może ratownika medycznego. Chcę pomagać ludziom, ratować ich. Może to brzmi nienowocześnie, ale taka jest prawda.

Polak potrafi

Teoretycznie można być woprowcem podczas wakacji, można też pracować stale - na basenach. Ale praktycznie woprowcem jest się już całe życie, tak jak i policjantem czy strażakiem.

- Zauważyłam, że jak jadę gdzieś prywatnie nad wodę, żeby odpocząć, to… zamiast wejść do wody popływać czy na plaży zatopić się lekturze, ja zaczynam obserwować, co dzieje się na wodzie. Gdy byłam nad morzem, pierwsza zauważyłam, że kilkuletnie dziecko zostało porwane przez fale. Podbiegłam i wyłowiłam malucha. Tato podbiegł tuż za mną i dziękował mi - mówi Ewa.

Nie zawsze doczekają się tego magicznego słówka. Również Ewa pamięta jak - tym razem na basenie Wodna Nuta - dziewczynka, na oko jakieś 8 lat, weszła na głębokość większą od jej wzrostu, a gdy straciła grunt pod nogami, zakrztusiła się i poszła pod wodę. Starała się odbić od dna i wrócić na płyciznę - ale bez skutku. Spławikowała - jak to się mówi w żargonie ratowników. Czyli na chwilę pojawiała się nad powierzchnią, po to aby złapać oddech i znów schować się pod wodę.

- Wskoczyłam do basenu i ją wyciągnęłam - mówi Ewa. - Mama odpoczywała w jacuzzi. Gdy wyszła z niego, miała do mnie pretensje. "Córka chodzi na szkółkę pływacką i umie pływać! - mówiła. - Po co się pani wtrąca".

Polacy tymczasem pływać nie potrafią. Tylko nieliczni zapisują dzieci na szkółki pływackie. W szkołach lekcje wychowania fizycznego na basenie to rzadkość. Tymczasem np. w Wielkiej Brytanii to norma, poza tym w minionym roku szkolnym brytyjskie dzieci miały też kurs… zachowania się w wodzie, gdy wpadną do niej w ubraniach.

Umiejętności pływackie Polaków ograniczają się zwykle do umiejętności pływania na dmuchanym materacu, orce czy delfinie… Gdy z jakiegoś powodu tacy "pływacy" spadną z materaca na głębinę - nieszczęście gotowe - mówią ratownicy.

Nie zdajemy sobie też sprawy z tego, że nawet jeśli akcja ratownicza zostanie podjęta natychmiast, i tak czas jest nieubłagany. Mózg człowieka w normalnych warunkach, kiedy ustaje oddychanie, jest w stanie wytrzymać 3-4 minuty. W wodzie niska temperatura zwalnia metabolizm i organizm może przetrwać nieco dłużej bez tlenu, a więc 5-6 minut. Czy tyle wystarczy ratownikowi, aby podpłynąć, podjąć nieszczęśnika spod wody, doholować do brzegu i udzielić pierwszej pomocy? Bywa, że nie starcza.

- Generalnie Polak nie umie pływać, za to po kilku piwach jest "wielki pan" - dodają ratownicy - nabiera odwagi i rwie się do wody, choć przecież od alkoholu umiejętności pływackich nie przybywa. I potem kończy się tak, jak na początku lipca, kiedy to młody chłopak tonie.

W ostatnich dziesięciu latach przynajmniej co trzecia osoba utonęła w miejscu, gdzie nie było ratownika. Najwięcej Polaków co roku tonie w rzekach. Ratownicy uważają, że nawet najlepszy pływak jest niemal bez szans w walce z ostrym nurtem rzeki czy wirem. Jeżeli zostanie ściągnięty pod wodę - szanse na ratunek są bliskie zeru.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska