Opolski dom zły

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Mimo upływu lat, Katarzyna wciąż nie może poradzić sobie ze złą przeszłością.
Mimo upływu lat, Katarzyna wciąż nie może poradzić sobie ze złą przeszłością. freeimages.com
Katarzyna ma 51 lat, ale do dziś nie uporała się z widmami dzieciństwa. Mrożący krew w żyłach dramat napisało samo życie. Jest w nim próba zabicia dziecka i przehandlowanie drugiego. Jest też zły dotyk, który boli do dziś. W roli głównej: matka.

Milczałam przez tyle lat, ale dłużej nie chcę - rozpoczyna swoją historię Katarzyna. Opolanka od ponad 28 lat mieszka w Niemczech. Ma córkę i kochającego męża, ale obrazy z przeszłości ciągle do niej wracają. - Mam nadzieję, że czyta to mój biologiczny ojciec oraz świadkowie tamtych wydarzeń.

Mała Kasia przyszła na świat w październiku 1964 roku w Opolu. Jej mama, Maria Teresa S., była pielęgniarką i pierwsze tygodnie swojego życia dziewczynka spędziła w domu dla pielęgniarek. Mając kilka tygodni, trafiła na wychowanie do dziadków. Wtedy nie rozumiała jeszcze, jak wielkie niebezpieczeństwo groziło jej u boku rodzicielki. Kasia szybko zorientowała się, że jej dom skrywa tajemnicę. Po raz pierwszy boleśnie i na własnej skórze przekonała się o tym, gdy była jeszcze w szkole podstawowej. - Nauczycielki przy całej klasie mówiły mi, że tata wcale nie jest moim tatą. W końcu zapytałam o to w domu matkę, ale ona zareagowała potwornie. Zbiła mnie, więc nie zadawałam już więcej pytań. Wtedy podszedł do mnie tata, przytulił i powiedział, że mam jednego ojca.

Dziewczynka rosła, a słowa usłyszane od nauczycielek nie dawały jej spokoju. Gdy skończyła 18 lat, babcia potwierdziła jej domysły, ale o szczegółach nie chciała mówić. Trochę więcej dowiedziała się od pani Stasi - koleżanki matki, którą Kasia traktowała jak jedyną, godną zaufania ciocię. - Ciocia Stasia powiedziała, że mój biologiczny tata ma na imię Andrzej i pochodzi z Nysy. Na początku lat 60. szykował się do wyjazdu do Niemiec i wtedy okazało się, że moja matka jest z nim w ciąży. Podobno ona chciała złapać go na dziecko, aby wyrwać się z Polski, ale nie wyszło - relacjonuje historię, poskładaną z okruchów rodzinnej opowieści. - Ciocia Stasia podczas tej rozmowy wyszeptała jego nazwisko, ale tak cichutko, że nie usłyszałam dokładnie. Pamiętam, że zaczynało się na literę Z. Poszukiwania przez niemiecki Czerwony Krzyż nie dały nic. Moja matka zmarła w ubiegłym roku i nigdy nie powiedziała, kto jest moim biologicznym ojcem. Nie żyje też ciocia Stasia…
Stasia zdążyła jeszcze Katarzynie opowiedzieć, że jej matka nie była zachwycona wizją macierzyństwa. Gdy dziewczynka pojawiła się na świecie, nie chciała karmić oseska, więc z pomocą przychodziły inne pielęgniarki w internacie. O depresji poporodowej pół wieku temu nikt jeszcze nie słyszał, ale Katarzyna dziś ma już pewność, że zachowanie matki miało głębsze podłoże niż tylko hormonalna burza.

- Jakieś dwa miesiące po moich narodzinach, zimą 1964 roku, matka zabrała mnie do Namysłowa do dziadków. Gdy zaczęło robić się ciemno, wzięła swojego nastoletniego brata, mnie zapakowała na sanki i poszła na spacer środkiem ulicy (aut było wtedy znaczniej mniej niż teraz). Wujek opowiadał mi po latach, że ona dziwnie się tego wieczora zachowywała, bo przez całą drogę gadała jak najęta. W pewnym momencie do rzeczywistości przywołał ich krzyk kierowcy, który na środku drogi znalazł zawiniątko. Ze mną w środku...

Z pozoru zdarzenie mogło wyglądać na nieszczęśliwy wypadek. Dziecko spadło z sanek, matka zagadała się i tylko cudem udało się uniknąć tragedii. Ale Katarzyna wie, że prawda była zupełnie inna. - Zdaję sobie sprawę, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale ona zaczęła krzyczeć do swojego brata, że chciała mnie zabić, a on pokrzyżował jej plany. Wujek zaniemówił, a po powrocie do domu opowiedział, co się stało. Dziadek, bojąc się, co matce strzeli do głowy, zdecydował, że wezmą mnie do siebie na wychowanie - opowiada.

Z dziadkami w Namysłowie mieszkała do 3. roku życia i wspomina to jako najszczęśliwsze lata swojego dzieciństwa. Gdy w 1967 roku matka wyszła za mąż, Kasia została adoptowana przez jej męża i wróciła do Opola.

Rozmowa sprawia, że wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą. - Moja matka była potworem - szepce dobitnie, z trudem powstrzymując łzy. - Ona nienawidziła ludzi. Ważni byli mężczyźni, których mogła uwieść. Nie przepuściła żadnemu. Później próbowała uwodzić moich kolegów i znajomych. Patrzyłam na to i zwyczajnie się jej brzydziłam - opowiada drżącym głosem. - Ona po mistrzowsku manipulowała ludźmi. Niewielu potrafiło rozszyfrować jej gierki… Myślę, że ci, którzy ją spotykali nie co dzień, nawet nie zdawali sobie sprawy, jakim w domu potrafi być potworem.
Katarzyna przetrząsa kolejne szufladki pamięci, ale jednego znaleźć nie może: matczynej miłości. Dziś jest już pewna, że zadawanie cierpienia sprawiało jej matce przyjemność. - Mając około pięciu lat, zwymiotowałam w przedszkolu zupę do talerza. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że jestem chora i nie wszystko mogę jeść. Matka kazała mi zjadać te wymiociny - mówi cicho. - Nie posłuchałam jej. Wtedy ona za karę rzuciła mną o regał. Po latach dowiedziałam się, że jestem chora, ale trzymając restrykcyjną dietę, nie mam żadnych dolegliwości zdrowotnych. Okazało się, że matka wiedziała o mojej chorobie, ale nie zrobiła nic, aby ulżyć mi w cierpieniu. Kiedy miałam 8 lat, byłam ciężko chora. Przeszłam poważną operację, po której długo leżałam w szpitalu. Wtedy ona dostała zakaz kontaktu ze mną, bo dawała mi pokarm, którego nie powinnam była dostawać…

Inna scena. Matka ukradkiem dosypuje ojcu do jedzenia tajemnicze tabletki. - W tym czasie jako pielęgniarka jeździła karetką, więc miała dostęp do leków. Przynosiła też z pracy alkohol medyczny i mieszała go ze stojącą w barku wódką, wiedząc, że wypije to tata. Po latach wyczytałam, że może to prowadzić do zniszczenia m.in. nerek i tata faktycznie zmarł na raka nerek - wspomina. - Ona robiła to na moich oczach. Wiedziała, że jeśli nawet komuś o tym powiem, to i tak nikt nie uwierzy. Pamiętam, jak ona wracała z pracy, gdy umarł jej pacjent... Nie uwierzy pani, ale ona była jak w euforii. Śpiewała, rozpierała ją energia... Jako dziecko potrzebowałam i szukałam pomocy, ale ludzie, którym zaufałam, nie poradzili sobie z tym. Milczeli. Niestety nie każda matka to kochająca matka Polka. Ale wtedy to był temat tabu.

- Wie pani, że pedofilami mogą być też kobiety? - Katarzyna zmienia temat. Mówienie sprawia jej trudność, za słowami przesuwają się kolejne obrazy. Nie chce mówić o szczegółach. - Ona myła mnie bardzo dokładnie, do dziś pamiętam, jaki sprawiało mi to ból - wspomina. - Matka miała w sobie niezdrową fascynację małymi dziewczynkami. Gdy znajomym rodziło się dziecko, ona aż się trzęsła, zdejmując pieluszkę. Mówiła, że sprawdza, czy wszystko tam na dole jest w porządku. Była pielęgniarką, więc nawet nikogo to nie dziwiło... Błagałam dziadków, żeby zabrali mnie do siebie, ale ojciec się na to nie godził. Uważał, że rodzina musi być w komplecie. On nie mógł mieć własnych dzieci, a ja byłam dla niego jak rodzona córka...
Ojciec Katarzyny (prosi, by nie mówić o nim "ojczym") nadużywał alkoholu. Uważa, że to pod wpływem wydarzeń stracił nad tym kontrolę, a później było już tylko gorzej. Mówi, że nie dziwi mu się nawet, bo to, co działo się w domu, trudno było znieść na trzeźwo.

- On nie potrafił przeciwstawić się matce. Zdrady bolały go okrutnie, ale o rozwodzie nie chciał nawet myśleć. Uwierzy pani, że ona zdradziła go już w dniu ślubu, i to z jego najlepszym kolegą? Ojciec był człowiekiem bardzo wierzącym i rozwód nie mieścił się w katalogu jego wartości. Czasami tylko, gdy był już u kresu sił, łkał jak dziecko i pytał, czemu ożenił się z tak parszywą kobietą. Ale przysięgał przed Bogiem, więc trwał w tym związku…

Początkowo mieszkali w trójkę w Opolu. Pod koniec lat 80. przeprowadzili się do małej wioski pod Ozimkiem. Ojciec Katarzyny kochał ją jak umiał, więc był dla niej tatą i to bez względu na geny. Miał tylko jedną wadę: nie potrafił ochronić przybranej córki przed jej rodzoną matką. Katarzyna wytrzymała tak ponad 20 lat.

- Byłam zmęczona psychicznie i schorowana fizycznie. Nie leczona choroba dawała się we znaki, cierpiałam m.in. z powodu uporczywych bólów głowy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że dzięki zmianie diety mogłabym żyć normalnie. Matka dla obcych ludzi była słodka jak miód, a mnie stale dręczyła. To było ponad moje siły, dlatego gdy wyszłam za mąż, wyjechałam z mężem do Niemiec.

W międzyczasie próbowała odszukać biologicznego ojca, ale bez efektu. Niespodziewanie za to, 10 lat temu, odnalazła ją przyrodnia siostra, o której istnieniu Katarzyna nie miała pojęcia. - Zrobiła to podstępnie, posuwając się wręcz do przestępstwa. Jej znajomy, który był policjantem, zadzwonił do mojej matki i podał się za komendanta jednego z komisariatów pod Opolem. Naopowiadał jej, że spowodowałam wypadek i uciekłam z miejsca zdarzenia, aby w ten sposób wyłudzić moje dane i przekazać je przyrodniej siostrze. Miałam z tego powodu mnóstwo nieprzyjemności. Wiadomość o tym rzekomym wypadku i o ucieczce dotarła do mojego szefa. Choć nie była to prawda, straciłam świetną pracę, bo przełożony nie miał już do mnie zaufania.
Katarzyna zaczęła drążyć sprawę. Okazało się, że faktycznie ma przyrodnią siostrę, młodszą o półtora roku Mirosławę. - Matka przyznała się, że sprzedała to dziecko zaraz po urodzeniu obcemu mężczyźnie. Po prostu podała w dokumentach, że to on jest ojcem dziecka, choć to nie była prawda. Dostała za to tysiąc złotych.

Ta historia nie ma happy endu. Siostry, choć odnalazły się po latach, nie utrzymują dziś ze sobą kontaktów.

- Mirosława wykrzyczała mi, że zasłużyłam sobie na to, co w domu przeszłam, bo to przeze mnie ona została sprzedana - Katarzyna nie potrafi mówić o tym bez emocji. - Gdy to się stało, byłam półtorarocznym dzieckiem i mieszkałam z dziadkami w Namysłowie. Podałam jej nazwiska i adresy osób, które mogą to potwierdzić. To irracjonalne, ale ona obwinia mnie, choć - w przeciwieństwie do mnie - miała kochających rodziców, którzy byli też wspaniałymi dziadkami dla jej dzieci. Mnie odnalazła chyba tylko z zachłanności, aby walczyć o zachowek po biologicznej matce, której nigdy nie poznała… Dostała to, co chciała, bo ja, po tym co przeszłam, nie miałam siły z nią walczyć.

Katarzyna za granicą tęskniła za Polską oraz za ojcem, z którym była emocjonalnie związana. Z matką zerwała kontakt zupełnie. Mijały lata, musiała nauczyć się żyć z demonami przeszłości. W Niemczech zaczęła studiować psychologię, aby zrozumieć to, co wydarzyło się w jej życiu.

- Tak naprawdę do dziś nie udało mi się uporać z tym moim rodzinnym gnojownikiem… Matka i adopcyjny tata nie żyją, ale chciałabym odnaleźć biologicznego ojca - mówi z nadzieją w głosie Katarzyna. - Jedyne, co mi po nim zostało, to zdjęcie, zrobione w Dusznikach w 1963 roku, czyli rok przed moim urodzeniem… Nie szukam go po to, aby domagać się spadku czy innych pieniędzy. Chciałabym po prostu usłyszeć od niego, dlaczego wszystko potoczyło się w ten sposób. Słyszałam, że jestem do niego podobna… - uśmiecha się blado.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska