Bieda. Jak związać koniec z końcem?

Mariusz Jarzombek
Ewa już od dawna nie kupuje sobie nawet najzwyklejszych kosmetyków: dezodorantu czy kremu. – Cieszę się, jak mam na płyn i proszek do prania, mydło i pastę do zębów.
Ewa już od dawna nie kupuje sobie nawet najzwyklejszych kosmetyków: dezodorantu czy kremu. – Cieszę się, jak mam na płyn i proszek do prania, mydło i pastę do zębów. Mariusz Jarzombek
Jeszcze kilka lat temu wystarczyło mieć pracę. Dzisiaj to za mało. Arkadiusz i Ewa z Opola pracują, nie są nieudacznikami, ale po opłaceniu rachunków nie wystarcza im na życie. Podobnie jak dwóm milionom rodzin w Polsce.

Arkadiusz i Ewa jeszcze kilka lat temu siadali tuż po wypłacie nad kartką papieru i liczyli, ile im zostanie na życie po zapłaceniu rachunków. - Teraz nie ma co liczyć, bo i tak nie wystarcza do końca miesiąca - żali się Ewa. - Choćby nie wiem jak człowiek się gimnastykował, to są dni, kiedy nie mam już dla dzieci chleba. A i tak kupujemy ten najtańszy, w hipermarkecie.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pracowali, ale oboje są cały dzień poza domem. Ewa wychodzi po ósmej, pracę w kuchni kończy o siedemnastej.

- W kuchni robi się tyle, ile jest zamówień - tłumaczy 37-letnia kobieta. - Niekiedy człowiek okropnie się urobi, czasem muszę też przyjść w sobotę, ale nie narzekam, ważne, że mam pracę.
Za tysiąc złotych na rękę. Wiele razy myśleli, żeby zmieniła pracę, tam gdzie więcej zarobi. Ale nie zrobiła tego.

- Ma stałą umowę o pracę, od dwudziestu lat jest w tej firmie szanowanym pracownikiem - wzdycha Arkadiusz. - Niektóre jej koleżanki zmieniły pracę, biorą o dwieście, trzysta złotych więcej, ale bez stałej umowy, bez urlopów i chorobowego. I drżą każdego ranka, czy na fajrant nie zostaną zwolnione.
Wciąż panuje u nas przekonanie, że jak ktoś pracuje w kuchni, to może zarobi grosze, ale przynajmniej ma jedzenie dla całej rodziny. - Może kiedyś tak było, dzisiaj nikt za darmo nic nie da, a gdybym chciała zjeść w pracy obiad, to muszę za niego zapłacić - tłumaczy Ewa.

- Całe szczęście, że chłopaki dostają w szkole darmowe obiady - dodaje Arkadiusz. - Ale wieczorem i tak siadają z nami do obiadu, mają końskie apetyty. Szczególnie jedliby ser żółty, ale dla nas to towar luksusowy, na który rzadko sobie pozwalamy.

Arkadiusz jest kierowcą, więc czasem długo siedzi w pracy. - Mogę wziąć za to dzień wolny, bo u nas nie płacą nadgodzin - dodaje Arkadiusz.

Kilka lat temu jeździł TIR-ami. Na początku polskiego kapitalizmu myślał, jak większość jego kolegów, że mordercza praca po kilkadziesiąt godzin za kółkiem to normalka. Takie mieli wtedy wyobrażenie - być mobilnym, dyspozycyjnym i chętnym stawić czoło wszelkim wyzwaniom. Miał zaledwie 33 lata, kiedy morderczy wysiłek opłacił zawałem. Więc teraz jest "zwykłym" kierowcą, za 1400 zł na rękę.

Pracownicy czy niewolnicy

Łączny dochód w miesiącu Ewy i Arkadiusza to 2,4 tys. złotych. Po zapłaceniu rachunków zostaje im 1,6 tys. zł na życie dla sześcioosobowej rodziny. Na jedzenie, ubrania i przybory szkolne dla czwórki synów. Około 250 zł na głowę.

1600 zł. To tyle, ile przewidują wyliczenia unijne jako dochód minimalny w miesiącu dla każdego pracownika w Polsce. W Parlamencie Europejskim obliczono, że powinien on wynosić przynajmniej 60 proc. przeciętnych zarobków w danym kraju. Ale przepis nie jest obowiązujący, więc nie muszą go przyjąć wszystkie państwa wspólnoty. Polska nie przyjęła, a 13 milionów Polaków jest zagrożonych nędzą. To około dwóch milionów rodzin. Nie patologicznych, ale normalnych, gdzie rodzice pracują i dbają o dzieci.

- Gdyby mojej Ewie wzrósł dochód o kilkaset złotych, podobnie mnie, to zaraz inaczej by się nam żyło - wzdycha Arkadiusz. - A tak to stukamy do pomocy społecznej.

Aby uzyskać zasiłek z pomocy społecznej, dochód nie może przekraczać 351 złotych miesięcznie na członka rodziny. Czyli ktoś wyliczył, że w Polsce, żeby przeżyć bez niczyjej pomocy, wystarczy 352 zł.
- Pewnie, że człowiekowi głupio chodzić do pomocy, ale co mam zrobić? - pyta Arkadiusz. - Przecież uczciwie pracujemy, ale nie możemy nawet zarobić na zwykłe życie. To znaczy, że człowiek jest bliżej niewolnika niż pracownika.

Mówią, że zredukowali już wszystkie możliwe wydatki.
- Dzieci nie mają telefonów komórkowych, chociaż w szkole to już standard. Nie mamy też samochodu, chociaż ja jestem kierowca - mówi Arkadiusz. - To z czego mam jeszcze zrezygnować?
Nie pali, piwo wypije od wielkiego święta, bo zamiast tego woli dać chłopakom po kilkadziesiąt groszy, żeby mieli w szkole na napój.

Ewa już od dawna nie kupuje sobie nawet najzwyklejszych kosmetyków: dezodorantu czy kremu. - Cieszę się, jak mam na płyn i proszek do prania, mydło i pastę do zębów - przyznaje Ewa.

Caritas nie wylicza

Ich najmłodszy syn uwielbia piłkę nożną, jest utalentowany i marzy o treningach w jakimś klubie.
- Ale za treningi w klubie musiałabym zapłacić pięćdziesiąt złotych miesięcznie, do tego trzy razy w tygodniu kupić po dwa bilety MZK, żeby dojechał na boisko, no i trzeba jeszcze kupić piłkę - wylicza Ewa. - To dla mnie duże pieniądze, poza tym drugie zaraz się odezwie, że potrzebuje na korepetycje z angielskiego i polskiego. Ale dzieci z gorszych rodzin nie mają na takie luksusy szans…

Ostatnio Arkadiusz odbierał pomoc żywnościową w Caritasie: kilka pudełek herbatników, osiem kartonów mleka, jakieś margaryny i konserwy. - Jak jest mleko i herbatniki, to zaraz w domu schodzi mniej chleba - racjonalizuje Ewa. - A na dzień dziecka upiekę im z tego biszkopt z galaretką. Rok temu 1 czerwca zafundowaliśmy im kino, ale przecież, co roku nie można sobie pozwalać na takie szaleństwo.

Artur Wilpert z Caritasu Diecezji Opolskiej mówi, że liczba rodzin potrzebujących pomocy z każdym rokiem wzrasta. - My się nie posługujemy żadnymi wyliczeniami, nie tworzymy barier, kto, przy jakich zarobkach powinien z naszej pomocy korzystać - podkreśla. - Bo takie wyliczenia są złudne.

To ludzie z poszczególnych parafii mają najlepszą orientację, wiedzą, w którym domu jest choroba i kto w sklepie najtańszy chleb z margaryną tylko do koszyka wrzuca.

- A takich rodzin, gdzie oboje pracują i coraz trudniej związać im koniec z końcem, w ostatnim czasie lawinowo przybywa - przyznaje Artur Wilpert. - To tak, jakby ktoś w tym kraju uruchomił tylko rynek, a zabrakło kierującego tą maszyną.

Przyznaje też, że w mieście i tak jest dobrze, trudniej jest takim rodzinom mieszkającym na wsi.

Odległości są jak wyrok

Grażyna i Krzysztof mieszkają kilkanaście kilometrów od Kluczborka, już w diecezji kaliskiej, ale ciągle na terenie województwa opolskiego. Nawet nie wiedzieli, że pomocy mogą szukać także w przyparafialnym Caritasie.

- To nie jest takie proste - przyznać się przed samym sobą, że bez pomocy społecznej czy Caritasu to człowiek sobie nie poradzi. Więc proszę nie pisać, z jakiej jesteśmy miejscowości - prosi Grażyna. - A chciałoby się, żeby dzieciom było normalnie.

Ale normalnie być nie może, kiedy autobus nie dojeżdża rano, żeby mieszkańcy mogli dojechać do pracy. Jakiejkolwiek. Problem też jest po południu, bo nie byłoby jak wrócić do domu. Ostatecznie te kilkanaście kilometrów do pracy można przejechać rowerem. Ale latem, bo zimą, w zaspach, się nie da.
- Kiedyś mieliśmy samochód, ale Krzysiek go sprzedał, kiedy brakowało pieniędzy - mówi Grażyna. - Zresztą nie mam prawa jazdy, a żeby je zrobić, to trzeba pieniędzy. I koło się zamyka…

Sprzedali też telefony komórkowe dzieci.
Grażyna z Krzysztofem mówią, że jeśli ktoś myśli, że na wsi wszystko przychodzi samo, to się bardzo myli.

- Kartofle i warzywa wyrosną, ale też trzeba gospodarzowi za obornik i usługę zapłacić - mówi Krzysztof. - Na nasiona też trzeba mieć kasę. A jak się nie ma krowy, to po mleko dla dzieci trzeba pójść do sklepu albo do gospodarza. No i opał… Kiedyś byli górnicy sprzedawali taniej swoje deputaty. Teraz już nie sprzedają, sami go spalają. My w tym roku dostaliśmy węgiel z pomocy…

Bieda nie bieda, dzieci muszą chodzić do szkoły. Trzeba im kupić zeszyty i podręczniki. - A tego się w gospodarstwie nie wyprodukuje - mówi Grażyna. - Ostatnio szkoła organizowała wycieczkę, ale moje nie pojechały. Bo, za co? Grażyna ma żal do nauczycieli, że zostawiając niektóre na miejscu, stygmatyzują te dzieci.

Chociaż dwa lata temu całą czwórkę wysłali na szkolną wycieczkę.
- Wtedy Krzysiek pracował u podwykonawcy dużej firmy przewozowej. Po prostu było lepiej - wyjaśnia Grażyna. - Ale potem i on przestał terminowo płacić. A kiedy wyczuł, że coraz więcej ludzi poszukuje pracy, to tak zmienił warunki umowy, żeby nie płacić za przejechane kilometry.

A teraz dwoją się i troją, żeby przetrwać. Kiedyś z rozsypującego się starego budynku, który odkupili wiele lat temu od gminy, sami wyczarowali porządny dom. Wokół gazony zrobione z kamieni zbieranych w okolicy przez dzieci, kwiaty. Ładnie i domowo. To najlepsza odpowiedź na wypadek, gdyby ktoś chciał powiedzieć, że są za mało aktywni, dlatego znaleźli się w takiej sytuacji. No i pracują nadal.

- Mam pracę w sklepie, teraz już tylko od wiosny do wczesnej jesieni - mówi Grażyna. - Sklep jest oddalony o dziesięć kilometrów od naszej miejscowości, a zimą to ciężko tam na rowerze dojechać. Kiedyś jeździła nawet zimą, ale przez te dojazdy zachorowała na stawy. Jeździła też do starszej pani sprzątać i robiła jej zakupy.

- Ale staruszkę zabrały dzieci do miasta, więc już nie mam gdzie dorobić - mówi rozżalona Grażyna. - Co z tego, że jestem po technikum ekonomicznym? Przed ponad piętnastu laty, kiedy urodziło się moje najstarsze, straciłam kontakt z wyuczonym zawodem. A tak wiele się od tego czasu zmieniło...
Teraz Krzysztof pracuje u okolicznego prywaciarza. - Ludzie wiedzą, kto w okolicy płaci, a kto zalega z wypłatami dla pracowników - mówi Krzysztof. - Ale nawet jak terminowo płaci, to tylko najniższą krajową.
Poprzedni prywaciarz zwlekał dziesięć dni z wypłatą Krzysztofa.

- W lodówce miałam pustkę, bo skończyła się już kupiona w lepszych czasach świnka od gospodarza, a w portfelu zostało mi na jeden bochenek chleba - mówi Grażyna ze łzami w oczach. - Poszłam do pomocy, a tam mówią, że owszem, pomogą mi, wypłacą zasiłek, 280 złotych, ale za osiem dni. Był taki dzień, że każdy z nas musiał przeżyć o jednej kromce. A dzieci marzyły, że jak dostaniemy pieniądze, to mam im zrobić pizzę, upiec ciasto. Serce mi się krajało, bo widziałam, jak bardzo są wygłodzone.

Teraz dwa razy do roku biorą szkolne stypendia na dzieci. To pomaga je ubrać i wyposażyć w przybory, podręczniki i zeszyty. - Wolelibyśmy sami to wszystko dzieciom zapewnić - mówi Krzysztof. - Jak się coś polepszy w gospodarce, to ludzie z naszej okolicy znowu ruszą gdzieś dalej. Wtedy prywaciarze zaczną terminowo płacić, bo im pracownicy-niewolnicy wyjadą.

Najgorzej mają dzieci

Aleksandra Walas, socjolog z Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Opolu, mówi, że to nie emeryci, ale dzieci znajdują się w najtrudniejszej sytuacji.

- Aż 22 procent dzieci w Polsce zagrożonych jest ubóstwem, a w przypadku osób po 65. roku życia tylko 12 procent - dodaje Aleksandra Walas. - To jednak nie znaczy wcale, że sytuacja emerytów jest różowa. I jeśli rodzina jest w wielkim zagrożeniu, to może liczyć na tzw. zasiłki pieniężne, ale ich wysokość ciągle jest redukowana. Inaczej to wygląda w państwach starej UE, gdzie zagrożone ubóstwem są osoby starsze, a dużo lepiej mają się dzieci.

Liczba rodzin pracujących, tak zwanych pracujących ubogich stale rośnie. Walas dodaje, że świadczenia z ośrodków pomocy społecznej są na poziomie egzystencjalnym. Można powiedzieć: za dużo, żeby umrzeć, za mało, żeby żyć. I ich dofinansowanie z budżetu państwa jest stale obniżane.

Poseł Bartosz Arłukowicz po spektakularnym przejściu z SLD do PO będzie koordynować w rządzie działania zapobiegające wykluczeniu społecznemu. To teraz jeden z największych problemów w Polsce.
- Wykluczeni to ci, którzy znaleźli się poza głównym nurtem społecznym m.in. z powodu choroby, inwalidztwa czy ubóstwa - mówi minister. - W ostatnich latach rozwarstwienie społeczne się pogłębiło. Musimy coś z tym zrobić, w środku nowoczesnej Europy walka z wykluczeniem to najważniejsze wyzwanie.

Nie mogę jednak składać obietnic, że wykluczonych z powodu ubóstwa będzie mniej już za kilka tygodni. Potrzeba systemowych rozwiązań, które wciągną samorządy, organizacje rządowe i pozarządowe do współpracy. I w samej pomocy społecznej są niezbędne zmiany, to wyzwanie do zmian. Trzeba diagnozować zagrożenia i szukać dróg wyjścia, tego musimy się nauczyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska