Czterech braci terroryzuje mieszkańców Smolarni pod Krapkowicami

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Życie w Smolarni od roku przypomina horror. Gerhard Goreczka, żeby się bronić, kupił broń gazową, a na noc spuszcza psa.
Życie w Smolarni od roku przypomina horror. Gerhard Goreczka, żeby się bronić, kupił broń gazową, a na noc spuszcza psa. Radosław Dimitrow
We wsi pod Krapkowicami polskie prawo przestało obowiązywać jakiś rok temu. Władzę przejęło czterech braci. Zastraszają mieszkańców i pozostają bezkarni. 42-letnią sąsiadkę bili pięściami tak długo, aż upadła na asfalt i zaczęła wyć z bólu. Teraz znęcają się nad 75-letnią staruszką.

Atakują najczęściej wieczorami, trzymając się razem. Żeby im podpaść, potrzeba niewiele: wystarczy drobna uwaga, postój przed ich domem albo zwykłe spojrzenie. Czasami biją też dla zabawy - żeby rozładować swoje emocje. Czy ludzie reagują? Owszem, niektórzy. Ale jeżeli ktoś im się postawi, musi się liczyć z zemstą braci G., bo oni nigdy nie zapominają i zawsze odpłacają się z nawiązką. Tymi metodami podporządkowali sobie prawie całą wieś. Choć najmłodszy z nich ma dopiero 14 lat.

Chłopcy z trudnej rodziny

- Nie można dłużej udawać, że nic się nie dzieje... - Marek Pietruszka, 32-latek ze Smolarni, spogląda w kierunku domu braci G. On jako pierwszy zdecydował się przerwać milczenie w wsi.

Stojąca w środku wsi chałupa nie należy do zadbanych - odpadający tynk i chwasty po pas świadczą o tym, że na podwórzu dawno nikt nie robił porządków. To tutaj mieszkają czterej bracia G. - bliźniacy: Piotr i Paweł mają po 14 lat; Marcin (18 l.) i Sebastian (20 l.) są już pełnoletni. Jest jeszcze 22-letni Patryk - najstarszy z braci, ale on wyprowadził się ze Smolarni kilka miesięcy temu, choć wcześniej też siał postrach.

Jeszcze rok temu mieszkańcom wydawało się, że to, co robią bracia, to zwykłe chuligańskie wybryki. Że pochodzą z trudnej rodziny, bo ojciec trafił do więzienia, a matka sobie z nimi nie radzi.

- Ludzie myśleli, że jak trochę podrosną, to zmądrzeją i to się skończy - dodaje Marek Pietruszka. - Ale teraz widać, że sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Naprzeciwko domu braci G. stoi przystanek PKS-u. To tutaj Marcin, jeszcze jako 17-latek, skatował 42-letnią Judytę. Była godzina 22.30. Kobieta właśnie wracała od znajomej do domu. Pech chciał, że bracia wypatrzyli ją przez okno ze swojego domu i wybiegli na zewnątrz. Pierwszy zaczął okładać ją Patryk G. - pięściami prosto w twarz. Judyta upadła na kolana.

- Dlaczego? - zdążyła tylko wyszeptać. Ale zanim usłyszała, że "powinna wiedzieć dlaczego", dopadł ją Marcin. Choć kobieta wyła z bólu, klęcząc na asfalcie ten nie przestawał - bił pięściami w tył głowy.

- Płakałam. Bolała mnie bardzo twarz i głowa - zeznała później Judyta na policji.
Na odchodne bracia G. powiedzieli kobiecie, że "jeszcze dostanie wpier...". Jak obiecali, tak zrobili. Kilka miesięcy później znów ją dopadli i skatowali w podobny sposób.

Teraz kolej na staruszkę

- Nie mam już na nic siły. Oni wybili mi wszystkie szyby... - mówi drżącym głosem pani Antonina. Żeby nie marzła, sąsiedzi pomogli jej zabić okna deskami.
(fot. Radosław Dimitrow)

- Tu bracia G. połamali płot, powyrywali kwiaty w ogródku, a kamieniami rozbili dachówki i wytłukli w domu wszystkie szyby - Marek Pietruszka pokazuje posesję pani Antoniny, 75-letniej kobiety chorej na demencję. Jeszcze kilka lat temu staruszka wiodła w Smolarni spokojne życie. Ale bracia G. postanowili urządzić jej piekło. Tylko dlatego, że jej dom stoi tuż obok.

- Nie mam już na nic siły. Cały dom zniszczony... - mówi drżącym głosem, załamując ręce.
Pani Antonina wstawiała okna wiele razy. Najpierw tylko szyby. Później od zewnętrznej strony naciągała na nie metalową siatkę, żeby amortyzowała uderzenia rzucanych przedmiotów. Pewnego dnia kilkukilogramowy kamień przeleciał przez okno, lądując w sypialni tuż obok łóżka. Uznała wtedy, że nic więcej nie jest w stanie zrobić. Decyzja: trzeba zabić okna dechami.

Najgorsze nadeszło jednak 1 września.
- Pamiętam tak, jakby to było wczoraj - relacjonuje Marek Pietruszka. - Wracałem akurat od sołtysa, z którym dyskutowałem, co zrobić z problemem braci G. Nagle usłyszałem przeraźliwy krzyk. To była pani Antonina, która wołała pomocy. Ci dranie polali jej drzwi jakąś łatwopalną substancją, żeby spalić ją żywcem. Na szczęście nie zdążyli.

Mieszkańcy, którzy przybiegli na miejsce z odsieczą, ich spłoszyli. Widzieli tylko, jak bracia G. znikają za domem pani Antoniny.

Śmieją się w żywe oczy

- Oni prawo mają za nic - wzdycha Werner Uliczka, sołtys Smolarni. - Atakują najczęściej słabych i najbardziej wystraszonych mieszkańców, bo wiedzą, że oni nie doniosą na nich na komendę. Zresztą kilka razy ludzie odważyli się wezwać policję. Ale mundurowi nic nie wskórali. Gdy tylko wyjechali radiowozem ze Smolarni, bracia G. znów robili swoje. Później słyszałem, że sprawy były umarzane ze względu na niską szkodliwość czynu, a oni śmiali się ludziom w żywe oczy.

Policjanci odpowiadają, że w sprawie braci G. muszą działać w granicach prawa.
- Przyjmujemy każde zgłoszenie - przekonuje Eugeniusz Adamkiewicz z komendy policji w Krapkowicach. - Ale często jest tak, że mieszkańcy wycofują zeznania, gdy dowiadują się, że muszą podać do sprawy imię i nazwisko. To krępuje nasze działania.

Kilka dni temu bracia G. nie oszczędzili nawet własnego wujka. Włamali się do jego domu po 22.00, gdy ten położył się już do łóżka.

- Obudziłem się, gdy dostałem butem w twarz - opowiada 45-latek, pokazując podbite oczy i sińce na policzkach. - Byłem w szoku, bo nie wiedziałem, co się dzieje. Stłukli mnie ze złości, bo kilka dni temu powiedziałem im, żeby dali wreszcie spokój tej Judycie.
Innym razem bracia G. gonili kogoś w nocy po ulicy.
- Kur..., chu..., podejdź tu! - krzyczeli.

Kilku starszych mieszkańców widziało przez okna całe zdarzenie, ale bali się zareagować. Zresztą większość przyjęła prostą zasadę: nawet jeżeli któryś zaczepia cię na ulicy, to nie zwracaj na niego uwagę.

- Lepiej wysłuchać wyzwisk, niż później martwić się o dom czy rodzinę. Oni są nieobliczalni - tłumaczy jedna z sąsiadek, prosząc o anonimowość.

Problem w tym, że taka postawa jeszcze bardziej ośmieliła braci G. Tylko we wrześniu sprowadzili oni na mieszkańców kilka zagrożeń. Dla zabawy m.in. zabarykadowali miejscową drogę belkami z lasu, ostrzelali z procy domy sąsiadów i podpalili ławkę pod lasem. Tylko dzięki szybkiej akcji strażaków z OSP udało się uratować 3 hektary drzew.

Mieszkańcy Smolarni przyznają, że przez młodych przestępców życie w ich wsi zaczęło przypominać horror.

- To jest "gazówka" - Gerhard Goreczka, sąsiad braci G. wyciąga nabity pistolet ze swojej szuflady. Wystarczy pociągnąć za spust w kierunku intruza, żeby powalić go na ziemię. - Pistolet kupił mój syn, ale to ja mam go najczęściej pod ręką. Wieczorami na wszelki wypadek spuszczam jeszcze psa.

Młodociani mafiosi

W sądzie w Strzelcach Opolskich bracia G. są dobrze znani. Co ciekawe, akta spraw dotyczące demoralizacji 14-latków są grubsze niż starszego rodzeństwa - liczą kilkadziesiąt stron. Młodzi przestępcy niczym rasowi mafiosi zawsze wiedzą, co mówić na policji lub w sądzie, żeby wywinąć się od odpowiedzialności: "nigdy tej pani nie widziałem", "spałem wtedy w domu", "nie pamiętam". Bliźniacy kryją się przy tym nawzajem i nie przyznają się do winy. A matka ich broni: "to grzeczne dzieci", "oni nigdy by czegoś takiego nie zrobili".

W związku z tym w ostatniej sprawie, o wrzucanie butelek na podwórze sąsiadów, sąd musiał oczyścić ich z zarzutów. Nie był bowiem w stanie ustalić, który z bliźniaków nękał starsze małżeństwo. Nie mógł tak po prostu przypisać komuś winy.

- Choć sąd umorzył jedną sprawę, to wszczął z urzędu drugą, by zastosować wobec małoletnich środki wychowawcze - informuje Ewa Kosowska-Korniak, rzecznik opolskiego sądu.

Sprawa ma związek z tym, że 14-latkowie zakończyli edukację na etapie I klasy gimnazjum. W dzienniku uczniów aż roi się od nieusprawiedliwionych nieobecności. Tylko w ostatnim semestrze opuścili łącznie 396 godzin lekcyjnych. W tym czasie mieszkańcy wsi widzieli, jak pili piwo na ulicy i palili papierosy.

W szkolnej dokumentacji można znaleźć także niepokojące uwagi ze strony nauczycieli, którzy zauważyli, że 14-latkowie wyłudzają pieniądze od swoich rówieśników.

- To, co miałem do powiedzenia w tej kwestii, przekazałem policji - ucina rozmowę Bernard Riedel, dyrektor gimnazjum. - Teraz wszystko jest w rękach sądu i organów ścigania.
Ale sprawa o wyłudzanie także może zakończyć się porażką. Powód? Bliźniacy utrzymują, że nigdy nie zastraszali swoich kolegów. Brali od nich tylko drobne pożyczki.

Na garnuszku mieszkańców

W całej sprawie ludzi ze Smolarni bulwersuje jeszcze jedna rzecz: ani pełnoletni bracia, ani ich rodzice nie mają stałej pracy. Zamiast tego co miesiąc wyciągają rękę do opieki społecznej, czyli de facto żyją na koszt podatników.

- Zgodnie z przepisami taka pomoc im się należy - dowiedzieliśmy się w Ośrodku Pomocy Społecznej w Strzeleczkach.

Polskie przepisy nie dyskwalifikują w tym przypadku rodziny, które popadły w konflikt z prawem.

Zdaniem mieszkańców jeżeli bracia G. nadal będą czuć się bezkarni, to ich ataki mogą skończyć się tragicznie dla którejś z ofiar. Żeby tak się nie stało, Marek Pietruszka przeszedł od domu do domu z petycją przeciwko braciom. Podpisało ją 50 rodzin, czyli cała wieś. Teraz dokumenty trafiły na policję.

Nadzieję mieszkańców na zaprowadzenie porządku w Smolarni może nieść też ostatni wyrok strzeleckiego sądu w sprawie pobicia pani Judyty. Marcin i Patryk usłyszeli wyroki 3 i 5 miesięcy więzienia w zawieszeniu. To oznacza, że jeżeli jeszcze raz kogoś zaatakują, mogą trafić za kratki. Sprawą 14-latków sąd zajmie się w październiku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska