Sześć obiadów z jednego kurczaka, czyli jak przeżyć za minimum socjalne

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Justyna Weigt z Opola prowadzi bloga „Życie bez kasy”. Mówi, że w jej rodzinie oszczędzanie weszło w nawyk.
Justyna Weigt z Opola prowadzi bloga „Życie bez kasy”. Mówi, że w jej rodzinie oszczędzanie weszło w nawyk. Marcin Kaczmarek
Pani Małgorzata z Opola jest matką samotnie wychowującą pięcioro dzieci (najstarsze ma 15 lat, najmłodsze 13 miesięcy). Pracuje i nie chce pozostawać wyłącznie na garnuszku pomocy społecznej.

Ubodzy nie tylko u nas

Justyna Weigt z Opola prowadzi bloga „Życie bez kasy”. Mówi, że w jej rodzinie oszczędzanie weszło w nawyk.
Justyna Weigt z Opola prowadzi bloga „Życie bez kasy”. Mówi, że w jej rodzinie oszczędzanie weszło w nawyk. Marcin Kaczmarek

Justyna Weigt z Opola prowadzi bloga "Życie bez kasy". Mówi, że w jej rodzinie oszczędzanie weszło w nawyk.
(fot. Marcin Kaczmarek)

Ubodzy nie tylko u nas

Z talonów na jedzenie, jakie w ramach happeningu wykupiła Gwyneth Paltrow, korzysta w Stanach Zjednoczonych blisko 47 mln obywateli. To wyraźnie więcej niż 10 procent mieszkańców USA. Talon mogą wymienić wyłącznie na żywność. Innych opłat tymi pieniędzmi regulować nie można.

Ale jej pobory, alimenty i zasiłek rodzinny razem to za mało, by osiągnąć minimum socjalne. Kiedy ureguluje opłaty stałe (a i to nie wszystkie), na jedzenie zostaje jej około 500 zł na miesiąc. A za co kupić ubrania i buty? Mówi szczerze, że musi sobie odejmować, by dla dzieci wystarczyło. One wiedzą, że mama nie zawsze może kupić im słodycze czy owoce, ale wiedzą także, że jeśli będzie to możliwe, zrobi to na pewno.

Jej rodzina nie jest wyjątkiem. W stolicy województwa dochody mniejsze od ustawowego minimum ma co dziesiąty mieszkaniec. A pomocy rzeczowej Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie i różnych organizacji pozarządowych potrzebuje jeszcze więcej opolan - aż 12,5 tysiąca.

Wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy w Opolu bezrobocie jest niemal tak niskie jak w Niemczech - 6,5 procent. Tylko co z tego, że pracujemy, skoro zarabiamy zbyt mało, by wystarczyło na życie. Nie tylko na jedzenie - w Polsce i na Opolszczyźnie na szczęście śmierć głodowa ludziom nie zagraża. Wielu brakuje pieniędzy na opał na zimę, na leki czy koszty rehabilitacji. Kolejka ludzi w potrzebie wcale się nie zmniejsza, choć według wskaźników poziom życia rośnie.

Nie potrzeba patologii

By popaść w ubóstwo - wbrew stereotypowi - nie potrzeba wcale patologii, problemu alkoholowego czy narkotyków. Wiele osób znalazło się w tej grupie społecznej tylko dlatego, że pozwolili sobie na wielodzietność lub w ich rodzinie ktoś poważnie i na dłużej zachorował albo uległ wypadkowi. A to oznacza, że bardzo trudne życie, liczenie się z każdą złotówką i gotowanie sześciu obiadów dla rodziny z jednego kurczaka może dotknąć naprawdę niemal każdego z nas.
Gwyneth Paltrow, pamiętana choćby z roli w filmie "Zakochany Szekspir", chce swoim gestem zwrócić uwagę amerykańskiej opinii publicznej na sytuację ludzi, którym na jedzenie musi wystarczyć nieco ponad 4 dolary dziennie (w ramach talonu oferowanego przez amerykańską administrację). Gwiazda Hollywood zrobione za pieniądze z talonu zakupy sfotografowała i umieściła zdjęcie na Facebooku. Mimo że zrezygnowała z mięsa i nabiału, talerz wcale nie wygląda imponująco. Wystarczyło na nieco ryżu i fasoli, 12 jaj, pomidor, awokado, cebulę, czosnek i kilka limonek.
Paltrow nie jest pierwsza. W 2004 roku miesiąc za 500 zł próbowali przeżyć dwaj wtedy mało jeszcze znani posłowie - Paweł Graś i Paweł Poncyliusz. Kupowali ubrania w lumpeksach, jeździli do Sejmu autobusem, gotowali sami, bo nie było ich stać na choćby skromną kolację na mieście. Obaj stracili trochę na wadze i zyskali świadomość, że za minimum przeżyć niełatwo.

Ale i w USA, i w Polsce takie gesty - nawet wykonywane z najszlachetniejszych pobudek - pozostają jednak zabawą w prawdziwe życie. Celebryci są przecież odżywieni, nie mają finansowych zaległości i trudne życie za minimum socjalne nie jest dla nich powodem do stresu. Przecież za chwilę wrócą do normalnego funkcjonowania i do pełnego konta. Kiedy jeden z eksperymentujących przed laty posłów zachorował i musiał wydać ponad 100 złotych na leczenie, pożyczył pieniądze od kogoś z kolegów z ław sejmowych. Żyjący miesiącami i latami za minimum socjalne zwykli ludzie często boją się pożyczać, by zasypana w jednym miesiącu dziura budżetowa nie powiększyła się w kolejnym jeszcze bardziej. A często zwyczajnie nikt im już pożyczki nie udzieli.
Suma 29 dolarów na tydzień to według wczorajszego kursu 110 zł, na miesiąc około 450 - prawie tyle, ile wynosi w Polsce według ustawy o pomocy społecznej minimum socjalne na osobę żyjącą w rodzinie (dla osoby samotnej wynosi nieco więcej - 524 zł).

Pani Małgorzata z Opola wychowuje samotnie pięcioro dzieci. Najstarszy syn ma 15 lat, córka siedem, kolejny syn sześć, i znów córeczki - pięcioletnia i 13-miesięczna. Mimo takiej gromadki mama pracuje. Jak mówi, tak ją wychowano, żeby nie liczyć tylko na pomoc społeczną, ale także na siebie. Tyle tylko, że jej pobory, alimenty i dodatek rodzinny razem to ciągle za mało, by sięgnąć minimum socjalnego. W poprzednim miesiącu 400 zł dostała z opieki społecznej. Teraz już wie, że zarobi trochę mniej, więc ma nadzieję otrzymać więcej.

Odejmuję sobie, daję dzieciom

Pytana o to, na co najbardziej brakuje jej pieniędzy, odpowiada bez chwili zastanowienia: na opłaty stałe.
- Trzeba zapłacić czynsz, za media, internet, bo syn chodzi do gimnazjum i komputer i dostęp do sieci są niezbędne. Zacisnęłam pasa i na raty sprzęt kupiłam. A i tak raz dostał za zadanie domowe jedynkę, bo trzeba było je przynieść na pendrivie, a na to akurat w tym miesiącu już naprawdę nie miałam. No i nazbierał się też spory dług w przedszkolu. Na jedzenie zostaje jej maksimum 500 zł na cały miesiąc.

- Staram się, żeby dzieci w miarę możliwości miały nie tylko mleko i chleb, ale też chociaż czasem słodycze i owoce - opowiada. - Nawet moje przedszkolne maluchy już wiedzą, że jak mamusia pieniędzy nie ma, to trzeba na nie poczekać, aż będą. Są jak na swój wiek niezwykle cierpliwe i wyrozumiałe. Jak sobie radzę? Powiem zupełnie szczerze. Odejmuję sobie, byle tylko dzieci miały. Nie kupuję ubrań dla siebie, noszę używane buty, które dostałam od koleżanki. Na szczęście w tamtym roku na zakup odzieży dostaliśmy wsparcie z Polskiego Czerwonego Krzyża. W tym roku jeszcze nie próbowałam się starać.
Pani Małgosia podkreśla, że może w najtrudniejszych sytuacjach liczyć na pomoc. Nie tylko Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, ale i zwyczajnie dobrych ludzi . Ciepło mówi o świetlicy środowiskowej "Parasol", do której chodzą dzieci (tam też dostaje czasem żywność). I o przyjaciółce - znają się od 15 lat - która choć sama ma dzieci, pomaga, jak umie. Czasem kupi coś do jedzenia, czasem przypilnuje pociech.

Małgorzata Kozak, zastępca dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Opolu, podkreśla, że takich rodzin i osób, które mieszkają w stolicy województwa i nie osiągają dochodów na poziomie minimum socjalnego i mają prawo do finansowej pomocy, jest bardzo dużo. Na dowód przytacza liczby: 987 rodzin otrzymało wsparcie z powodu niskich dochodów, 939 w wyniku bezrobocia, 837 rodzin zubożało w wyniku długiej i ciężkiej choroby kogoś z domowników, a 729 rodzin potrzebowało pomocy ze względu na niepełnosprawność w rodzinie. Do tego dochodzi jeszcze ponad 150 bezdomnych.

- Według naszych ocen co dziesiąty mieszkaniec Opola ma dochody poniżej minimum socjalnego - uważa Małgorzata Kozak. - A przecież z różnych form pomocy rzeczowej korzystają także osoby i rodziny, które minimum nieznacznie przekraczają. Łącznie tylko w mieście z różnych form wsparcia MOPR korzysta tylko w Opolu 5,5 tysiąca rodzin, czyli 12 tysięcy osób.
Z niedostatkiem jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej. Ale generalnie, kto latami balansuje na granicy minimum socjalnego, jest przyzwyczajony do bardzo skromnego życia.

- Jedna z naszych podopiecznych opowiadała, jak radzi sobie z wyżywieniem czteroosobowej rodziny - mówi pani Kozak. - Kupuje kurczaka w promocji za 4,60 zł. Z piersi robi cztery kotlety na niedzielę. Na szkielecie gotuje rosół. Skrzydełka pozwalają ugotować na dwa dni krupnik. A udka w sosie są kolejnym daniem. Zupę można ugotować na kościach, te w wielu sklepach są za darmo. Kości schabowe można kupić za grosze. Panie z mięsa, które zostało na tych kościach, robią na przykład farsz do pierogów. Oczywiście nie wszyscy są tak zaradni. Zdarzają się osoby, które po otrzymaniu zasiłku kupują gotowe ruskie pierogi, choć oczywiście taniej byłoby osobno kupić ziemniaki, mąkę i ser biały i ulepić je samemu. I może nawet część sprzedać. Tylko trzeba mieć chęci i umiejętności.

Tanio żyć próbują nie tylko ci, którzy muszą. Marcin Kaczmarek z żoną Justyną postanowili, że po odliczeniu opłat i innych kosztów stałych przeżyją za 50 zł miesięcznie. Traktowali to jako wyzwanie, jako grę z samymi sobą, trochę jako zabawę. Ten plan okazał się na dłuższą metę zbyt ambitny. Ale za 200 złotych na miesiąc spokojnie dali radę związać koniec z końcem. Przez dwa miesiące.

- Oszczędzaliśmy na wszystkim - mówi Marcin. - Po co wydawać na szampon, skoro tańsze są ocet i soda. Zmieniliśmy kompletnie dietę: dużo warzyw i mało mięsa, skoro indyk jest droższy od cukinii nawet 3-4 razy. Zupełnie przestaliśmy jeść na mieście. Zamiast kupować w sklepie pełne chemii słodkie babeczki, robiliśmy czekoladowe muffiny z... buraków. Ubrania nie tylko kupowaliśmy w ciucholandzie, ale i wymienialiśmy je na imprezach typu swap party. Okazało się, że zwłaszcza panie chętnie dzielą się w ten sposób odzieżą ze sobą nawzajem.
Marcin przyznaje, że to, co na początku traktowali z żoną jako zabawę, z czasem stało się stylem życia. Pani Justyna prowadzi blog pod hasłem "Życie bez kasy", a obojgu weszło w krew pilnowanie, ile i na co wydają i czego lepiej nie kupować, by pieniądze nie rozchodziły się zbyt szybko. - W ciągu ostatnich miesięcy nasze dochody spadły i okazało się, że to, co na początku było grą, stało się nie tylko dobrym nawykiem, ale i koniecznością.

Kiedy bliżej przyjrzeć się życiu za minimum, okazuje się, że - wbrew pozorom -wcale nie jedzenie jest największym problemem niezamożnych ludzi. Śmierć głodowa na szczęście nikomu u nas nie grozi. Gorący bezpłatny posiłek można otrzymać w ramach rządowego programu. Jedzenie rozdaje też osobom w potrzebie bank żywności. Z dofinansowanych posiłków seniorzy mogą korzystać w domach dziennego pobytu. Ubogich i bezdomnych dożywia w Opolu Caritas i klasztory. Dramatycznie brakuje jednak pieniędzy, by pójść do kina, kupić książkę, zapłacić za internet.

- Trudno nie zauważyć - mówi Artur Wilpert z opolskiej centrali Caritasu Diecezji Opolskiej, że w ciągu kilku lat liczba osób, które szukają pomocy, wcale się nie zmniejsza, choć średni poziom życia społeczeństwa rośnie. - Ale dziesięć lat temu byliśmy proszeni najczęściej o specjalistyczne łóżko dla chorego, o chodzik czy inny sprzęt rehabilitacyjny. Dziś więcej jest osób proszących o jedzenie, o wykupienie recepty w aptece, o zakup pampersów, bo w domu jest ktoś chory lub starszy. To są naprawdę ogromne koszty. Paczka średniej jakości pieluch (30 sztuk) kosztuje 70 zł. A to wystarczy na osiem, najwyżej na dziesięć dni. Wiele osób naprawdę musi wziąć do ręki każdą złotówkę, zanim ją wyda. Widać to także w szkołach. Nie brakuje rodziców, dla których wydanie nawet pięciu złotych na ubezpieczenie jest problemem.
- Toteż osobom, które przychodzą do nas po pomoc finansową, zwykle przypominamy, by sprawdziły, czy mogą skorzystać także z dodatku mieszkaniowego, by zarejestrowały się w urzędzie pracy, upewniły się, czy mogą otrzymać zasiłek alimentacyjny na dziecko itd. Bo mamy świadomość, że próg dochodowy minimum socjalnego jest niezwykle niski - dodaje Małgorzata Kozak. - Jeśli ktoś wyda choćby 280 zł na czynsz i 200 zł miesięcznie na leki, to na życie zostaje mu niewiele. Ludzie ratują się jak potrafią. Proszą o jedzenie i odzież w organizacjach pozarządowych, ale też szukają sezonowych dochodów. Jeszcze trochę i nasi podopieczni będą przychodzić po zasiłek z rękami czarnymi od jagód i grzybów. Zgłaszają się do prac społecznie użytecznych (pracuje się 10 godzin w tygodniu i można zarobić około 200-300 zł, w sam raz, by kupić dziecku buty). Rodziny z zaległościami czynszowymi szukają robót publicznych. Lub zatrudniają się do dorywczych prostych prac. Ale nawet jak ktoś ma średnią w rodzinie nieco powyżej minimum socjalnego, każda awaria pralki czy lodówki jest dla takiego domu ogromnym kłopotem i czasem jedynym ratunkiem jest zasiłek.

Do myślenia zwłaszcza pracodawcom powinno dawać to, że choć - przynajmniej w Opolu - bezrobocie bardzo spadło (6,5 procent to stopa bezrobocia porównywalna z Niemcami) - osób, które nie przekraczają minimum socjalnego wcale nie ubyło. Ludzie pracują, ale co z tego, skoro mają bardzo niskie dochody.

- Najczęstszą przyczyną ubóstwa bywa wielodzietność (dziś w polskich warunkach zaczynająca się już od trójki dzieci) - uważa Małgorzata Kozak. - Także choroba i niepełnosprawność w domu lub jakieś zdarzenie losowe, bo wraz z nią dochody rodziny zwykle spadają, a koszty utrzymania gwałtownie rosną. Oczywiście zdarza się, że ludzie biednieją przez alkohol czy narkotyki. Ale bardzo często nie potrzeba żadnej patologii. Wystarczy, że trzeba regularnie płacić za leki, bo w ostatnich latach bardzo zdrożały. Widzimy to codziennie, kiedy przychodzą do nas pacjenci, których nie stać na wykupienie recepty. Ta kolejka z roku na rok rośnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska