Płacisz i nie masz

Rys. Andrzej Czyczyło
Rys. Andrzej Czyczyło
Rozbite auto Ryszarda Koszyka było naprawiane z winy PZU nie 5, a 13 dni. Koszty ma ponieść, według ubezpieczyciela... warsztat.

Na początku marca tego roku w peugeota 307 SW pana Ryszarda wjechał volkswagen golf. Mimo że auto nie nadawało się do jazdy (m.in. pęknięty reflektor), przedstawiciele PZU z Nysy kazali przyjechać nim na oględziny do siedziby ubezpieczyciela. Rzeczoznawca PZU ocenił między innymi, że lewe drzwi można naprawić.
Po kilku dniach, podczas których serwis czekał na części do remontu auta, peugeot pana Ryszarda trafił do autoryzowanego serwisu w Opolu. Fachowcy z firmy "Bomi" uznali jednak, że przy takich uszkodzeniach drzwi się po prostu wymienia na nowe. Oprócz tego, zakres innych prac był także znacznie szerszy niż według pierwszej wyceny. Do tego samego wniosku doszedł także w końcu likwidator z PZU, ale zanim pojawił się w warsztacie, minęło kilka dni.

- Gdy mechanicy mieli w końcu decyzję z PZU, to od razu wymienili drzwi i po kilku dniach miałem znowu auto - opowiada Ryszard Koszyk. - Przez te 13 dni, kiedy stało ono na warsztacie, korzystać musiałem z auta zastępczego, za które zapłaciłem ponad 2 tysiące złotych. Dopiero w listopadzie, kiedy się upomniałem o zwrot tych pieniędzy, przysłali mi 600 złotych, bo uznali, że naprawa powinna potrwać tylko pięć dni. Napisałem odwołanie, to odpisali 17 listopada, że pozostałą kwotę za wynajęcie auta zastępczego ma mi oddać "Bomi", bo to oni przedłużyli naprawę.
W "Bomi" tłumaczenie ubezpieczyciela i zwalanie winy na serwis uznają za niedorzeczne.
- Gdyby likwidator szkód z PZU od razu zakwalifikował drzwi do wymiany, a nie do naprawy, samochód zostałby wyremontowany w znacznie krótszym czasie - stwierdza Jacek Rajfur z firmy "Bomi". - Sądzę, że bylibyśmy w stanie zmieścić się spokojnie w pięciu dniach. My nie możemy podejmować decyzji o rozszerzeniu zakresu naprawy samodzielnie, bez dodatkowych oględzin i bez potwierdzenia na piśmie opinii rzeczoznawcy. Załatwianie takich rzeczy "na telefon" jest wykluczone. Naprawa tego samochodu przedłużyła się nie z naszej winy.
Zarówno w Centrum Likwidacji Szkód, jak i w dyrekcji opolskiego PZU odmówiono nam wyjaśnień tej sprawy, zasłaniając się tajemnicą ubezpieczeniową.
- Jeżeli klient czuje się pokrzywdzony, ma możliwość napisania odwołania i wówczas analizujemy wszystkie dokumenty w danej sprawie, po czym udzielamy odpowiedzi w wymaganym terminie - usłyszeliśmy jedynie od jednego z pracowników Okręgowego Inspektoratu PZU w Opolu. - Ogólna zasada jest taka, że jeżeli naprawa auta wydłuża się z przyczyn obiektywnych, czyli na przykład poszerzył się zakres robót, to klientowi przysługuje oczywiście auto zastępcze. O tej konkretnej sprawie rozmawiać nie mogę.

Ryszard Koszyk zapowiada, że domagać się będzie od PZU nie tylko pozostałej kwoty, ale także należnych odsetek.
- Jak się kupuje polisę, płacąc za nią grube pieniądze, to wszystko wygląda różowo i zapewniają, że w razie nieszczęścia pokryją wszelkie koszty - mówi właściciel peugeota. - A kiedy z nie swojej winy jest się poszkodowanym, to robią wszystko, by człowieka oskubać. Chyba pomyślę nad zmianą ubezpieczalni, choć byłem wierny PZU od wielu lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska