Mim mówi bez słów

Fot. Sławomir Mielnik
Scenka z opolskich warsztatów: król i jego doradca. W roli tego pierwszego Małgorzata Marciniszyn (z prawej), „doradca” Ania Sitarz.
Scenka z opolskich warsztatów: król i jego doradca. W roli tego pierwszego Małgorzata Marciniszyn (z prawej), „doradca” Ania Sitarz. Fot. Sławomir Mielnik
Czy wiesz, że człowiek potrafi się śmiać brzuchem, rękami, łydkami i w dodatku bezgłośnie? Napnij mięśnie. Zabolą. Mają boleć.

Chodnik prowadzący do przystanku "dziewiątki" jest oblodzony. Na lodzie - gruba warstwa śniegu. Starsza pani się śpieszy. Równowagę traci nagle. Ręce na boki, gwałtownie prują powietrze. Macha nimi jak szamoczący się ptak. Na twarzy grymas strachu przed upadkiem. Oczy szeroko otwarte. Wreszcie kobieta łapie równowagę. Wyrównuje przyśpieszony oddech. To wszystko by było jak prawdziwa scenka pantomimiczna, gdyby nie jeden drobiazg: głośne przekleństwo rzucone w kierunku służb odśnieżania miasta.
Dokładnie w tym samym momencie (czwartek, godzina 9.00) w filii Młodzieżowego Domu Kultury przy ul. Targowej w Opolu rozpoczynają się ostatnie zajęcia czterodniowych warsztatów pantomimicznych. Pomieszczenie jest duże, ze ścianą pokrytą lustrami. To ta sama sala, w której raz w tygodniu niewidomi z Opolszczyzny uczą się tańczyć. Niewidomi są jedynymi ludźmi na świecie, którzy pantomima nie dotyczy, bo taka już jej specyfika, że trzeba na nią patrzeć.
Co widać? Teatr ogromny, ponad wszelkimi językami świata. Życie odbite w krzywym zwierciadle. Przerysowane gesty. Jaskrawa mimika. Wyobraź sobie, że jesteś ptakiem.

Pupa jest niesceniczna
Najpierw rozgrzewka prawie jak na lekcji wuefu. Warsztaty prowadzi Leszek Czarnota, reżyser, choreograf, pedagog, aktor przez lata związany z Wrocławskim Teatrem Pantomimy Henryka Tomaszewskiego. Na sali młodzież w trykotach i dresach - większość już po pierwszych doświadczeniach aktorskich w opolskich teatrach dla amatorów - "Piktogram", "Zapadnia", "No Właśnie", "Żaluzja", Teatr "A", "Złamanego Prawa" i "Cegła".
Mistrz Czarnota uważa, że aby zrozumieć, co tu się dzieje, trzeba ćwiczyć razem z innymi. Darek Kowcun, reżyser z MDK-u, który zorganizował warsztaty, uprzejmie pożycza koszulkę. Trzeba jeszcze ściągnąć buty i związać włosy, bo przeszkadzają. Teraz już jedyne, co może ci w zrozumieniu pantomimy przeszkodzić, to twoje własne, nie zawsze posłuszne ciało.
Wspinasz się, tak jak inni, na palce. Palce, pięty, palce, pięty. Łydki drżą.

Mistrz uczy przykucać.
- Pupa - ostrzega. - Jest bardzo niesceniczna.
No to starasz się jej nie wypinać. Katujesz kolejne części ciała - nawet te, o których na co dzień nie wiesz. Bo czy masz świadomość posiadania nadgarstków? Chyba wtedy, jak sobie któryś zwichniesz. Czy wiesz, jakie cuda potrafią wyprawiać twoje łokcie i barki? Bark ciągnie rękę w górę, za nim podąża łokieć. Teraz nadgarstek podciągnie w górę dłoń. Palców nie rozczapierzaj - to nie wygląda dobrze. Zrób to płynnie - nie tak, jak tamta kobieta ratująca się przed upadkiem na chodniku. Teraz dobrze. Jak się skupisz na sobie (mim powinien mieć w sobie pokłady pozytywnego egoizmu), poczujesz, że masz skrzydła. Już? Już wiesz, jak to jest być ptakiem?

Ja te dzwony widziałem
Panto po grecku znaczy - wszystko, całość. Mimesis znaczy naśladować. Mimos to aktor grający ciałem, twarzą, bez słów. Panto-mimos to ktoś, kto potrafi naśladować wszystko - ludzi, zwierzęta, tworzyć iluzję istnienia przedmiotów i zjawisk. Może być klaunem - akrobatą, rozdającym ludziom śmiech. Może też rozdawać inne uczucia.
Teatr Tomaszewskiego wystawiał przed laty "Dzwonnika z Notre Dame". Leszek Czarnota grał w nim młodzieńca imieniem Febo. Pamięta przedstawienie w małej miejscowości gdzieś w Polsce: Quassimodo wchodzi do niewidzialnej wieży nieistniejącej katedry, pociąga nieistniejącą linę, rozkołysuje nieistniejące dzwony. Biją, ale tylko takie puszczone z taśmy.
Po przedstawieniu do aktorów przybiega rozdygotany wzruszeniem człowiek.
- Jezu! - mówi. - Jakie to było piękne. Ja te dzwony naprawdę widziałem. Kto to zrobił?
- Ja - odparł aktor grający Quassimodo (zdążył już sobie zdemontować garb).
To był ten moment: widz spojrzał na aktora jak na czarodzieja.

Zagraj wyobraźnią
Za komuny sprawa była prosta: szklanka jest szklanką, drzwi to drzwi. Kiedy Tomaszewski w latach 50. zakładał swój teatr, na władze padł lekki strach. Bo tu nagle drzwi nie ma, tylko jakiś artysta każe je sobie ludziom wyobrazić. To może być niebezpieczne! Po co ludziom głowy fantazjowaniem rozjaśniać. Jeszcze sobie za dużo wyobrażą i co? Na przykład taka scenka - "Ziarno i skorupa" ze spektaklu "Gabinet osobliwości". Był rok 1961. Jeden aktor grał skorupę, a drugi ziarno. Metaforyczne studium na temat narodzin i śmierci. Dziwna rzecz. Na wszelki wypadek komuna zabroniła to pokazywać.
Rok 2005, na sali w MDK-u już wiemy, po co ćwiczyliśmy poszczególne elementy - połączysz je w całość i powstanie etiuda, mała scenka pantomimiczna. Czarnota przez całe swoje teatralne życie miał do czynienia z krawcami. Każdy był ponoć taki: lekko zgarbiony, nogi stawiał szeroko, ręce jakby uciągnięte do ziemi, ruchy szybkie, ale precyzyjne. A może nie każdy był taki? Może to tylko wyobrażenie Leszka Czarnoty na temat krawców?
Niewidzialna szpulka z nićmi w kieszeni - wysupłaj ją (cała dłoń ci wtedy pracuje). Teraz poszukaj igły. Znalazłeś? Nawlekanie - krawiec prostuje się jak naciągnięta nitka (kolana razem, ręce razem, łokcie "przyklej" jeden do drugiego). Trafisz w dziurkę? Spróbuj jeszcze raz. A teraz usiądź na nieistniejącym krześle i szyj - faluj biodrami w przód i w tył, niech podążają zgodnie z ruchami nieistniejącej igły. Tylko w ten sposób widz będzie mógł ją zobaczyć.
- Graliśmy kiedyś "Sługę dwóch panów" Goldoniego - Leszek Czarnota wyjaśnia fenomen pantomimicznego szycia. - Aktor z tyłu sceny grał krawca. To było bardzo śmieszne. A publiczność? Bez reakcji, bo ludzie myśleli, że on szyje naprawdę, a to taka zwyczajna czynność. Potem to samo zrobił z przodu sceny i... salwy śmiechu. Dopiero z bliska ludzie mogli zobaczyć, że on udaje i bardzo im się to spodobało. Teatr to sztuczność, ale też poszukiwanie prawdy.

Czasem musi boleć
Mistrz spróbuje nauczyć cię śmiechu. Nabierasz powietrza, prawie przy tym puchniesz. Potem otwierasz szeroko usta i wypuszczasz kolejne hausty powietrza. Cha, cha, cha - dwadzieścia osób śmieje się do rozpuku. To wszystko bezgłośnie. Wiedziałeś, że człowiek potrafi się śmiać brzuchem, rękami i łydkami? Napinasz wszystkie mięśnie. Aż bolą.
Leszek Czarnota mówi, że mają boleć. Czasem muszą nawet pociec łzy.
Kiedy w internetową wyszukiwarkę wrzucisz słowo "pantomima" zobaczysz, ile takich teatrów mamy w Polsce. Znajdziesz zawodowców, a wśród nich pantomimę wrocławską i Ireneusza Krosnego, mima lansowanego ostatnio przez telewizję. Teatr ludzi głuchych i amatorskie zespoły młodzieżowe. Mnóstwo ich. Ludzie się garną do pantomimy - to dobrze. Wielu zostanie dobrymi widzami, niektórzy - aktorami.
Tomaszewski mawiał, że mim powinien być człowiekiem sprawnym nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Nieskażony, niezmanierowany, prawy, inteligentny, zdolny wykrzesać z siebie każdą, nawet najintymniejszą emocję.
- Dla mnie - mówi Leszek Czarnota - teatr to miejsce ćwiczeń pokutnych. Im więcej potu podczas prób, tym mniej krwi podczas przedstawienia.

Można uciszyć "Hamleta"
A teraz scenka zbiorowa. Ćwiczymy trójkami, bo aż trzy postacie zadał nam Mistrz. Jest król (duży, dostojny, idzie w rytmie pięta - palce, jakby deptał mniejszych od siebie) oraz dwóch doradców. Ten z prawej to wykwintniś - kroczki drobne, wyprostowany jak struna, lędźwie wysuwa do przodu ( - Męskość ma otwartą, wybujałą - wyjaśnia Mistrz Czarnota). Ten z prawej jest jak menel - skulony, jakby brudny, drapie się gdzieniegdzie, gapi spode łba. Obydwaj podszeptują coś królowi. Król słucha całą głową - nie tylko uszami, ale też oczami i ustami. Doradcy mówią do niego dłońmi. Na sali nie słychać głosów. Głosy odbijają się w lustrach.
Trudno jest stłumić w sobie słowa.
- To nie tak, że je tłumimy - naucza Leszek Czarnota. - My w pantomimie je przetwarzamy na język ciała, gestu, mimiki.
Czy wiedziałeś, że na ten język można przetłumaczyć i "Hamleta", i "Dziady"? Wyspiańskiego, Ionesco, Hugo i Gogola?
Na razie Ania, Gosia, Klaudiusz, Ewa, Alicja, Łukasz i pozostałe osoby, które uczestniczyły w warsztatach, są jeszcze w pantomimicznym przedszkolu. Przez cztery dni nie nauczysz się całego abecadła, jednak czasu nie straciłeś. Jeszcze nie potrafisz otwierać niewidzialnych drzwi, ale już wiesz: one gdzieś w tobie istnieją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska