Taki fajny był z niego WUJEK

Fot. archiwum rodzinne
Karol Wojtyła pomiędzy krakowskimi studentami. Pierwsza z lewej siedzi Maria. Początek lat 50.
Karol Wojtyła pomiędzy krakowskimi studentami. Pierwsza z lewej siedzi Maria. Początek lat 50. Fot. archiwum rodzinne
- Jak będziesz w Krakowie, pamiętaj, zapukaj na Franciszkańską, powiedz, że idziesz do mnie, i zaraz cię wpuszczą - mówił Karol Wojtyła do Maryli, córki Marii.

Znacie mamę, Marię Cichoniową, tylko o tym nie wiecie. Znacie, nie tylko dlatego, że przez lata uczyła was w Opolu, w Zespole Szkół przy ul. Hallera. Widujecie jej uśmiech na wielu fotografiach publikowanych w albumach, gazetach. Z reguły mama stoi obok Niego, razem z innymi krakowskimi studentkami. Jeśli byliście w papieskim muzeum w Wadowicach, widzieliście ją na zdjęciach z wędrówek po górach. Tyle że jej tam mogliście nie zauważyć, bo wasz wzrok zatrzymywał się od razu na Nim. Wysoki mężczyzna, w czarnej sutannie - tak było na początku lat 50. Zawsze uśmiechnięty - takim pozostał do końca. Nazywał się Karol Wojtyła.
Ksiądz był trzy lata starszy od Marii. On urodził się w Wadowicach, a ona we Lwowie. Spotkali się po raz pierwszy w Krakowie, w roku 1950. On był już wtedy doktorem teologii, wikarym, potem duszpasterzem akademickim krakowskiej parafii św. Floriana. Ona kończyła polonistykę, mieszkała w internacie sióstr nazaretanek. Karol Wojtyła poprosił dziewczyny o pomoc w zorganizowaniu chóru. Po latach chórzyści (także chłopcy z politechniki) wspominali, że byli w jednej paczce z Janem Pawłem II.

Trzy pokolenia rodziny Cichoniów: senior rodu Jan, jego córka Maryla (po mężu Bitka) i jedno z wnucząt - 17-letnia Marysia.
Trzy pokolenia rodziny Cichoniów: senior rodu Jan, jego córka Maryla (po mężu Bitka) i jedno z wnucząt - 17-letnia Marysia. Fot. Sławomir Mielnik

Maria Cichoniowa przyjeźdźała do Krakowa z córką Marylką.
(fot. Fot. archiwum rodzinne)

Ubierz się, bo zimno
Opole, rok 1952. Maria pracuje w Bibliotece Pedagogicznej. Przychodzi tam młody kolejarz, student historii Uniwersytetu Wrocławskiego. Nazywa się Jan Cichoń. Wypożycza książki. Jedną gubi. Płaci karę. Poznaje Marię. Od 1953 roku są parą. Jan pomaga w przenosinach biblioteki na ul. Piastowską, dostaje tam propozycję pracy.
Na zdjęciach z tamtego czasu ksiądz Wojtyła chodzi z młodzieżą po górach, pływa kajakiem po Mazurach. Mama była słabego zdrowia (astma i nabyte podczas wojny wrzody), więc nie mogła uczestniczyć w każdej wyprawie. Opowiadała swojemu Jankowi o wycieczkach, na których była. "Wujek" widział, że Maria nie nadąża za grupą, że z trudem łapie w płuca rześkie, górskie powietrze. Wtedy zwalniał, zrównywał z nią krok. Szli sobie w jej tempie i rozmawiali o życiu obecnym i przyszłym, o planach, o małżeństwie, o jeszcze nienarodzonych dzieciach. Pewnego razu, w Żywcu, kiedy nagle zrobiło się bardzo zimno. Ktoś jej narzucił na ramiona kurtkę. Ubierz się, ubierz. To On. To była Jego wiatrówka.
Przyjechał kiedyś do Opola, do księdza Michała Rysia z parafii św. św. Piotra i Pawła. Powiedział księdzu "Marysia to fajna dziewczyna" i ksiądz Michał zapoznał Marię z dziewczynami, które uczył religii. Maria zaczęła w Opolu robić to, co przed laty we Lwowie: pomagać. Była dla tych dziewczyn powiernicą, starszą przyjaciółką.
W 1956 Maria i Jan biorą ślub. Rok później rodzi im się córeczka, też Maria. Dwa lata później Karol Wojtyła zostanie mianowany krakowskim biskupem. Przez całe życie będzie małą Marysię nazywał Marylą.
Był zamaszysty
Pralnia była największym pomieszczeniem w domu sióstr nazaretanek przy ul. Warszawskiej w Krakowie. Raz w roku, na czas zjazdu dawnych studentek Jagiellonki, siostry przykrywały urządzenia pralnicze białymi prześcieradłami i stawiały poczęstunek na stołach. Dziewczyny przyjeżdżały na te zjazdy z całej Polski, najpierw same, potem ze swoimi dziećmi, a niektóre też z mężami.
W latach 50. i 60. przyjeżdżała tam także z Opola Maria Cichoniowa z Marylką.
- Lubiłam to - mówi jej córka po latach. - W pralni wszyscy czekaliśmy na Niego, a potem to już była świetna zabawa.
Wchodził. Zamaszysty mężczyzna - takim go zapamiętały oczy małej dziewczynki. Patrzyła na niego z dołu, główkę zadzierała. Nie rozumiała, dlaczego powinna tego księdza całować w rękę z wielkim pierścieniem na palcu. Pamięta, jak wtedy tę rękę żartobliwie chował za siebie. Mówiła do Niego jak inne dzieci: wujku, a On znał je wszystkie po imieniu. Wiele z nich ochrzcił. Niektórym mamom udzielał ślubów. To był taki zaprzyjaźniony ksiądz.
Wyżej jest tylko papież
"Kraków - Boże Narodzenie - 1963
= Moi Kochani Państwo! Serdeczne Bóg zapłać za miłą pamięć, za wiadomości o Was, i za kartkę wyrysowaną przez Marylę. Życzę przede wszystkim błogosławieństwa Dzieciątka Jezus oraz pokoju i radości prawdziwie Chrystusowej.
Bp. Karol Wojtyła".

Ostatniego dnia grudnia został mianowany arcybiskupem, metropolitą krakowskim. Marysia, nazywana przez niego Marylą, miała wtedy 6 lat. W niebiesko-liliowej sukience pozowała z mamą do zdjęcia wśród krakowskich gołębi.

List do mamy, Marii Cichoń:=  Droga Pani Marysiu!Z pewnością nie dość wcześnie odpowiadam na przesłane przez Panią zawiadomienie o ślubie, ale proszę
List do mamy, Marii Cichoń:
= Droga Pani Marysiu!
Z pewnością nie dość wcześnie odpowiadam na przesłane przez Panią zawiadomienie o ślubie, ale proszę mi to wybaczyć, do dzisiaj bowiem nie było mnie w Krakowie. Wiadomością ucieszyłem się, w ciągu bowiem paru lat pobytu Pani w Krakowie nabrałem przekonania, że po pierwsze - życiowe kroki Pani są przemyślane, a po drugie (w czym pierwsze się mieści) - że szuka Pani szczerze woli Boga, tej drogi, na którą Jego miłość do każdego stworzenia, a zwłaszcza do każdej osoby, chce Panią wprowadzić. Dlatego gratuluję życząc przy tym z całej duszy spełnienia tych wszystkich dóbr, jakie wiążą się z życiem małżeńskim i rodzinnym. Szczęść Boże.
Ks. Karol Wojtyła
PS. Proszę wybaczyć, że adresuję na nazwisko panieńskie, ale nowego nazwiska jeszcze pani nie podała. Będę się starał pamiętać w modlitwach.

Trzy pokolenia rodziny Cichoniów: senior rodu Jan, jego córka Maryla (po mężu Bitka) i jedno z wnucząt - 17-letnia Marysia.
(fot. Fot. Sławomir Mielnik)

"Kraków - Boże Narodzenie - 1964
Kochana Marylko, ucieszyłem się Twoimi życzeniami świątecznymi i noworocznymi - nie przypuszczałem, że już tak ładnie piszesz. I ja też życzę, by Pan Jezus Narodzony był szczodry dla Ciebie oraz dla Mamusi i Tatusia.
= bp. Karol Wojtyła".

W archiwum rodzinnym Cichoniów jest cały stos kartek od Niego. Mama korespondowała z "wujkiem" przez 40 lat. Potem listy pisała już jej córka i jej także papież Jan Paweł II osobiście odpowiadał.

"Kraków - Boże Narodzenie - 1966
Moi Drodzy, Dziękując za życzenia świąteczne i noworoczne, życzę zarazem Wam i Maryli łaski Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Cieszę się z Wami dobrymi postępami Maryli i chciałbym ją zobaczyć.
= kard. Karol Wojtyła"

Został kardynałem, kiedy Maryla skończyła 10 lat. Religii uczyła ją w Opolu siostra Waleria z zakonu noterdamek.
- Jak już ktoś jest kardynałem, to kim jeszcze może zostać? - zapytała ją dziewczynka.
- Wyżej już nie będzie - odpowiedziała siostra. - Wyżej może być tylko papież.
- Pomyślałam sobie, że skoro ktoś jest takim fajnym wujkiem i skoro na moich oczach został kardynałem, to może i będzie kiedyś papieżem. Dziesięcioletnie dzieci czasem nie myślą racjonalnie - śmieje się po latach dorosła Maria.
"Maryleńko" - zwróciła się do niej mama w pamiętniku Pierwszej Komunii Świętej. "Marylu" - wpisał się tata. Potem kolejni krewni, ciocie Irena, Roma, Mila i Renia z wujkiem Staszkiem i Jędrusiem z Wojtkiem. A na następnej kartce... kardynał Karol Wojtyła.

"= Droga Marylko, Niech Ci zawsze błogosławi Pan Jezus i jego Matka, która jest Twoją patronką. Bądź pociechą Twoich Rodziców.
= kard. Karol Wojtyła Opole, 16. IX. 1968

Mama podsunęła mu ten pamiętnik dwa lata po komunii Marylki. Dobrze zrobiła.
Zapukaj na Franciszkańską
W 1976 w Opolu zmarł opolski biskup Franciszek Jop. Na pogrzeb przyjechał także kardynał Wojtyła. Procesja się kończyła, kiedy kardynał w tłumie zauważył Marię. "Bądźcie w kurii o dziewiątej!" - zdążył powiedzieć.
Maria, Jan i Marylka Cichoniowie pobiegli zaraz do domu, na ul. Kościuszki, żeby się elegancko przebrać. Zamknął się z nimi w pokoju. Częstował białymi winogronami. Marylka nie wiedziała, co ma zrobić z pestkami, więc je połykała. Mama zapytała "wujka" o wrażenia z podróży do Ziemi Świętej.
- Możesz sobie o tym poczytać w wywiadach - odpowiedział z uśmiechem. - Powiedz lepiej, co słychać u młodzieży? - zwrócił się do "swojej" Marylki.
- Kim ja byłam? Nikim ważnym - mówi po latach już dorosła Maryla. - On potrafił rozmawiać całym sobą, interesował się każdym człowiekiem i każdy czuł się przy nim ważny. To właśnie było w nim niezwykłe.
- Jak będziesz kiedyś w Krakowie, pamiętaj, że masz tam wujka - mówił do niej Karol Wojtyła. - Zapukaj na Franciszkańską, powiedz, że idziesz do mnie i zaraz cię wpuszczą.
A jednak już nigdy więcej się nie spotkali.
Oglądali go w Rubinie
Maryla, córka Marii, studiowała na trzecim roku (polonistyka, Uniwersytet Wrocławski), kiedy usłyszała tamto potężne bicie dzwonów. Jechała właśnie tramwajem koło Ostrowa Tumskiego we Wrocławiu. 16 października 1978 roku - w Rzymie wybrano nowego papieża. Kto? Kto? Kto? - myślała szybko. Tak jak kiedyś mama, mieszkała u sióstr. Siostry wyniosły studentkom na korytarz telewizor.
- To był początek cyklu wzruszeń, którego apogeum przeżywamy teraz - mówi córka Marii Cichoniowej. - To były doznania na tle wiary, ale nie tylko. Wywołał w nas uczucia patriotyczne i to niesamowite poczucie wspólnoty. W 1978 roku media chciały to umniejszyć, ale my przecież wiedzieliśmy: to nieprawda, że w Polsce tylko trzy stare babcie się cieszą. To nie jednostki. To my wszyscy. Potęga.
Dwa tygodnie przed wyborem Karola Wojtyły Janowi Cichoniowi udało się kupić kolorowy telewizor Rubin. Mieszkanie miało 18,5 metra kwadratowego. Przed ekranem zgromadziło się 30 osób, w tym znajome siostry noterdamki.
- Wszystko było tak wyraźnie widać - wspomina pan Jan. - Ten telewizor miał doskonały obraz.
Po wyborze na papieża mama przestała mówić o Nim "wujek". Zbierała zdjęcia. Znajomi, np. ojciec Leon Knabit, benedyktyn z Tyńca, przysyłali jej fotografie amatorskie z pielgrzymek. Ojciec Leon, przyjaciel Karola Wojtyły, przez lata pośredniczył w przekazywaniu korespondencji od Cichoniów Janowi Pawłowi II. Dzięki temu listy docierały do rąk własnych, bez pośrednictwa watykańskiej kancelarii.

List do mamy, Marii Cichoń:
= Droga Pani Marysiu!
Z pewnością nie dość wcześnie odpowiadam na przesłane przez Panią zawiadomienie o ślubie, ale proszę mi to wybaczyć, do dzisiaj bowiem nie było mnie w Krakowie. Wiadomością ucieszyłem się, w ciągu bowiem paru lat pobytu Pani w Krakowie nabrałem przekonania, że po pierwsze - życiowe kroki Pani są przemyślane, a po drugie (w czym pierwsze się mieści) - że szuka Pani szczerze woli Boga, tej drogi, na którą Jego miłość do każdego stworzenia, a zwłaszcza do każdej osoby, chce Panią wprowadzić. Dlatego gratuluję życząc przy tym z całej duszy spełnienia tych wszystkich dóbr, jakie wiążą się z życiem małżeńskim i rodzinnym. Szczęść Boże.
Ks. Karol Wojtyła
PS. Proszę wybaczyć, że adresuję na nazwisko panieńskie, ale nowego nazwiska jeszcze pani nie podała. Będę się starał pamiętać w modlitwach.

Słyszałem, dziękuję...
Wyjazd do Rzymu planowali od stycznia 1981. To będzie w maju. Trzeba paszportów, trzeba wszystko dopiąć na ostatni guzik.
Jeszcze na Wielkanoc Jan Paweł II listownie błogosławił Cichoniów z okazji 25-lecia ich małżeństwa. Kiedyś, podczas rozmowy telefonicznej, obiecał, że na tym jubileuszu się z nimi spotka. Niestety, nie mógł.
Ojciec Leon informował z Tyńca na pocztówce z zachodem słońca: "Ojciec Święty napisał do mnie: "Proszę uspokoić P. Cichoniową, że jak przyjedzie, to znajdzie się jakaś okazja do zamienienia kilku słów, choćby na audiencji generalnej. Przekazuję ten znak."

13 maja. Zamach na placu św. Piotra. Kiedy 5 dni później Cichoniowie wraz z innymi pielgrzymami wsiadali w Opolu do autokaru, już wiedzieli, że Ojciec Święty zamach przeżył. Cieszyli się, ale też martwili. W Rzymie poszli pod klinikę Gemelli. Mama potem te wszystkie wspomnienia spisała na maszynie na 25 kartkach. Dziś są już pożółkłe:

"Do kliniki Agostino Gemelli! Ile uczuć! Ile myśli!... Ile pytań?... Czy dopuszczą nas pod okna sali? Czy uda się nam zaśpiewać Ojcu Świętemu? Czy spojrzy na nas zza firanek? Śpiewamy ulubioną pieśń papieską "Madonno, Czarna Madonno, jak dobrze Twym dzieckiem być". (...)

Nagle zjawia się wysłannik Ojca Świętego i przekazuje słowa "Słyszałem, słyszałem, dziękuję".
Ten wysłannik był polskim księdzem. Kiedy modlili się pod oknami kliniki, Jan Paweł II rozmawiał z młodą Amerykanką, także ranną podczas zamachu na placu św. Piotra.

"Castel Gandolfo, 13 października 1981
= Moi Drodzy, Dziękuję serdecznie za potrójne życzenia, wyrażone w liście z 16 września. Odczytałem w nim wszystko to, czego nie dało się powiedzieć osobiście w czasie pielgrzymki w maju. Niech Pan Jezus nagrodzi Waszą miłość i modlitwy. Serdecznie Was i Córkę pozdrawiam i błogosławię.
Jan Paweł II"

W 1983 mama znów chwyciła się nadziei na spotkanie: Papież będzie na Górze św. Anny! Starała się znaleźć w grupie witającej Jana Pawła II. Prosiła o wstawiennictwo znajomych duchownych, nie udało się. Widziała go jedynie z daleka.
Niech Maria
nie traci nadziei
"Watykan, 17 Listopada 1984
= Moi Drodzy: Marylo i Zbyszku, Podzielam z Wami radość z odkrycia Waszego powołania do stanu małżeńskiego (...) Przesyłam serdeczne błogosławieństwo dla Was, Rodziców, Waszych Rodzin i Przyjaciół".

Z małej Marylki wyrosła kobieta. "Wujek" ucieszył się z jej małżeństwa tak jak przed laty ze ślubu mamy.
Nowotwór został u mamy wykryty w sierpniu 1987, tuż po kolejnej pielgrzymce Ojca Świętego do Polski. Córka napisała o tym papieżowi. Wypłakała się. List podała jak zwykle przez ojca Leona. Jan Paweł II bardzo szybko odpowiedział. Współczuje, modli się, niech Maria nie traci nadziei, wyjdzie z tego, jeszcze przyjedzie do Rzymu, jeszcze się zobaczą. Mama zdążyła ten list przeczytać. Umarła w styczniu 1988.
Przypominam sobie mamę
Jan Cichoń od dawna jest emerytem, ale pracuje jeszcze na pół etatu jako archiwista (zna się, robił to przez pół życia).
Maryla Bitka, żona Zbigniewa (obydwoje są polonistami), matka trójki dzieci - Marii, Katarzyny i Stanisława, jest teraz wicedyrektorem szkoły społecznej "TAK" w Opolu. Pojechała na jubileuszową, milenijną pielgrzymkę do Rzymu ze swoimi uczniami. Byli na audiencji generalnej.

"Watykan, 2 listopada 2000
= Drodzy, Otrzymałem list z 2 października br. zapowiadający Wasz przyjazd do Rzymu wraz z młodzieżą szkolną. Przypominam sobie śp. Mamę, Marię Cichoń, której córka ma już teraz trójkę dorastających Dzieci. Cieszę się, że Nauczyciele i Uczniowie Szkół TAK, mimo różnych trudności ufają Opatrzności Bożej (...) Ojczyzna i Kościół bardzo potrzebują takich ludzi, którzy budzą nadzieję na jaśniejszą przyszłość, opartą na wierności wartościom chrześcijańskim i narodowym".
Podpis odręczny: "Wujek"

Jan Cichoń jest pewien, że gdyby jego żona, Maria, teraz żyła, po prostu by płakała. Nie płacze jednak. Czekała na niego razem z innymi. Spotkali się po latach, przyszedł tydzień temu, w sobotę. Na pewno się do siebie uśmiechnęli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska