Agnieszka Iwańska - prezenterka i prawniczka

Redakcja
Agnieszka Iwańska pochodzi z Opola, w TV4  prowadzi "Sztuk@terię”, jeden z najlepszych polskich programów  telewizyjnych o tematyce kulturalnej.
Agnieszka Iwańska pochodzi z Opola, w TV4 prowadzi "Sztuk@terię”, jeden z najlepszych polskich programów telewizyjnych o tematyce kulturalnej.
Oliver Stone złożył mi na policzku najdłuższy i najbardziej filmowy pocałunek - zdradza Agnieszka Iwańska.

Pochodzi z Opola, w TV4 prowadzi "Sztuk@terię", jeden z najlepszych polskich programów telewizyjnych o tematyce kulturalnej. Dziennikarka i prezenterka telewizyjna oraz radiowa. Była redaktorem prowadzącym popularnej "Jazdy Kulturalnej" w TVP 2, wcześniej - redaktorem muzycznym w telewizji Polsat oraz prezenterką i felietonistką "Muzycznego Budzika", "Na gapę" w Canal+.
Współpracowała z Radiostacją jako prezenterka muzyczna, prowadziła również autorskie programy w radiu RMF FM i Radiu WAWa. Absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Pracowała w kancelarii "Smoktunowicz & Falandysz", jest też w zespole prawnym Polsatu.
- Gdzie czuje się pani lepiej: przed kamerą, prowadząc program kulturalny, czy podczas rozprawy sądowej, reprezentując interesy jednej ze stron?
- Trudno porównywać te dwa zawody: prawnika i dziennikarza. Lubię czuć, że mam wysoki poziom adrenaliny, lubię sytuacje ryzykowne. Takie odczucia towarzyszą mi na pewno, gdy stoję przed kamerą: jest trema, ale jest i rozmówca, wobec którego muszę być czujna, szybko reagować, wciąż myśleć o tym, czego chciałabym się dowiedzieć, a przede wszystkim o tym, co może interesować widzów - tak aby programy były interesujące, dynamiczne, zrozumiałe dla szerokiej widowni. Zawód prawnika niesie ze sobą inne emocje: przygotowując się do rozprawy, trzeba nie tylko doskonale znać przepisy, ale i - bywa - znaleźć w nich luki bądź być przygotowanym na to, że ktoś inny je znajdzie. Na sali sądowej trzeba rozgrywać swoją partię, konsekwentnie dążąc do zamierzonego celu, raczej nie ma tam miejsca na improwizację. Ale taka "gra strategiczna" też ma swój urok.

- Więcej nagłych zwrotów akcji, niespodzianek zdarza się przed kamerą?
- Po wrocławskim koncercie czekałam na umówioną rozmowę z Iggy Popem. Iggy nagle do mnie podszedł, przywitał się tak, jakbyśmy się znali od dwóch wcieleń, i zapytał: "Na kogo czekasz?". Odpowiedziałam: "Na ciebie". Na co Iggy odparł: "Jasne, jeśli się nie pogniewasz - zjem tylko trochę sera i już do ciebie idę". Rozbrajająca szczerość! Jakbyśmy się spotkali oto przypadkiem na klatce schodowej w bloku na Ursynowie. Pod koniec wywiadu z Duran Duran Simon Le Bon zaproponował mi nagle, abym została ich tłumaczem w trakcie polskiego koncertu. Najwięcej gwiazd spotykaliśmy zazwyczaj na festiwalu operatorów filmowych Camerimage w Łodzi. Charlize Theron nie zgadzała się na żaden wywiad, ale nakłoniona przeze mnie zmieniła zdanie - musiałam przeprowadzić krótką rozmowę w drodze z hotelu do limuzyny, uważając, żeby nie potknąć się o długie nogi Charlize… Zdarzały się historie, których kamera niestety nie zarejestrowała. Pamiętam, że miałam umówione spotkanie z Oliverem Stone'em. Niestety, reżyser poprzedniej nocy bawił się tak dobrze, że zmienił całkowicie rozkład zajęć i odwołał wywiady. Na przeprosiny złożył mi na policzku najdłuższy i najbardziej filmowy pocałunek, jaki przeżyłam. Ale największą radość sprawiają mi nieoczekiwane wyznania gości. Pamiętam, że Andrzej Seweryn, zapytany przeze mnie, czy faktycznie interesuje go w kinie tylko to, co poważne, wzniosłe, misyjne, odparł: "Chciałbym być Clintem Eastwoodem"! Wspominam też wywiad z Jirim Menzlem, nagrodzonym Oscarem czeskim reżyserem. To miała być krótka rozmowa, a przerodziła się w serdeczne spotkanie. Zauważyłam, że Jiri Menzel miał narysowane na uchu długopisem serduszko. Zapytałam, skąd ma takie ładne "kolczyki", a on mi opowiedział, że tuż przed rozmową ze mną naznaczyła go żona. Lubię, gdy gość pokazuje mi kawałek swojej intymności, wrażliwości - jak Menzel właśnie.

- Menzel przekonywał, że Polacy nie powinni mieć kompleksów, bo więcej powodów do wstydu mogą mieć na przykład Czesi.
- On powiedział więcej - że Czesi to naród, który sika z wiatrem! Rozmawialiśmy trochę przed rocznicą powstania warszawskiego. Wiadomo: Polacy patrzą coraz częściej na swe historyczne zrywy jak na dowód narodowego szaleństwa, braku rozsądku. Wywiad z Menzlem pokazał i mnie, i widzom, że na wszystko można spojrzeć jaśniej. Że każdy naród ma swój garb i że garb Polaków wcale nie jest tym największym. "Bo co to za sztuka śmiać się z tego, że jest się nieudacznikiem, jak robią to Czesi" - mówił reżyser.

- Czemu pani uprawia dwa zawody, na dodatek tak różne? Dla pieniędzy?
- Znam osoby, które uprawiają po pięć zawodów i nikt im z tego powodu nie czyni zarzutu. Robię to, co umiem i co sprawia mi satysfakcję. To także kwestia zapału i temperamentu. Na razie godzę z sobą te dwie pasje i prace, czemu więc nie mam tego robić.

- Na sali rozpraw patrzy pani na to, co się tam dzieje, oczami "telewizyjnymi"?
- Oj, takie rozprawy w amerykańskim, filmowym stylu to marzenie każdego studenta prawa. Żeby tak sobie przeżyć "12 gniewnych ludzi" albo "JFK", czemu nie! Ale polskie prawo nie jest oparte na precedensach i w sprawie z XXI wieku nie można się powołać na mord z XIX wieku. Ale co tu ja tu będę o mordach rozprawiać - jestem radcą prawnym i specjalizuję się w prawie autorskim. Ale i tu bywa gorąco: jedna ze spraw, którą zajmowałam się w kancelarii prof. Falandysza, dotyczyła znanego polskiego aktora i ochrony jego wizerunku, miała zakres międzynarodowy, prosiliśmy o wsparcie sąd australijski.

- Czy w grę wchodziło wykonanie jakichś kompromitujących zdjęć?
- Nic kompromitującego, raczej naciąganie. Aktorowi zrobiono zdjęcie, które wyglądało jak reklama - bez jego zgody. A że wielkie nazwisko i marka światowa - sprawa była ekscytująca. Szczegółów nie zdradzę - tajemnica zawodowa…

- Myśli pani o własnym programie prawniczym, takim realizowanym w stylu "Sztuk@terii" - bardzo przystępnie i wartko?
- Mam pewien pomysł na program nie poświęcony kulturze. Ale i nie prawu. Coś bliżej życia codziennego, polityki - w ludzkim wymiarze, takim, w jakim nas wszystkich to dotyka. Jak dziurawe drogi, pociągi do stacji Włoszczowa, latarnie w szczerym polu w Czosnowie, cenzura wymierzona w satyryków, co, jak sądzę, mogła odczuć w tym roku publiczność w Opolu… Jak reagujemy my i jak sobie z tym radzą, co o tym sądzą ludzie znani, cenieni, popularni. Nad takim programem się zastanawiam.

- Bywa pani w Opolu?
- Opole to moje rodzinne miasto, bliskie, podskórne, żyłam tu do czasu pełnoletności. To tu zaczęła się moja przygoda z dziennikarstwem. "Gazeta Opolska" ogłosiła kiedyś konkurs dziennikarski dla ewentualnych współpracowników. Byłam wówczas w szkole średniej. Na dużej przerwie wyskoczyłam do redakcji, dowiedziałam się, na czym polega konkurs, i wzięłam w nim udział. Szczególnie bliskie są mi okolice Toropolu. Tam kiedyś trenowałam łyżwiarstwo figurowe pod okiem niezwykłej kobiety: Barbary Czakon, która dziś trenuje gwiazdy w programie "Gwiazdy tańczą na lodzie". Mam nadzieję, że wkrótce koledzy z klubu sportowego zorganizują spotkanie na Toropolu i pokręcę trochę piruetów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska