Czy Pineza był szefem gangu? Wkrótce oceni to sąd w Opolu

fot. Mariusz Jarzombek
fot. Mariusz Jarzombek
Prokuratura twierdziła już kilka lat temu, że odsiadujący długoletni wyrok Henryk P. stał na czele zorganizowanej grupy przestępczej. Ale sąd był wtedy innego zdania.

W międzyczasie zmienił jednak linię orzecznictwa. Wszystko za sprawą "Paszy", bandziora z importu, który w praktyce udowodnił, czym zorganizowany gang różni się od zwykłej przestępczej szajki.

Zaczęło się w Kędzierzynie-Koźlu 11 września 1998 roku od obrabowania małego fiata, którym ochroniarze przewozili do banku utarg z miejscowej hurtowni. W sumie trochę ponad 128 tysięcy złotych. Maluch jechał sobie spokojnie przez miasto, gdy nagle najechał na niego fiat 125p. Wyskoczyli z niego dwaj mężczyźni, dopadli do rozbitego fiacika i zaczęli wyrywać torby z pieniędzmi. Wtedy siedzący w środku ochroniarz strzelił w ich stronę przez drzwi, trafiając jednego z napastników w brzuch.

Bandyci rzucili się do ucieczki. Zarządzona natychmiast obława nie dała rezultatu, bandyci jakby rozpłynęli się w powietrzu. Wiadomo jednak było, że krążyli po mieście - w krzakach znaleziono zakrwawioną kurtkę postrzelonego napastnika.

Potem okazało się, że dojechał do parku miejskim autobusem, a z krzaków odebrali go koledzy. Mieli już w samochodzie zrabowane pieniądze, które przekazał im drugi z napastników. On sam wysiadł z wozu przy dworcu PKP i odjechał z Kędzierzyna-Koźla pociągiem.

Wpadł przez DNA

Bandyci nie zostawili żadnych śladów, więc śledztwo umorzono. Ale policjanci z opolskiego wydziału Centralnego Biura Śledczego trzymali rękę na pulsie. Wytypowano podejrzanych, wśród których było kilku szemranych osobników aż z Koszalina. Jednym z nich był Tomasz B. ps. "Misiek". Z jego identyfikacją nie było większych problemów. Zostawiając w krzakach zakrwawioną kurtkę, popełnił ogromny błąd, bo zostawił w ten sposób materiał biologiczny, który pozwolił na porównanie DNA. Eksperci nie mieli wątpliwości: krew na kurtce należała do "Miśka".

Tomasz B. Został zatrzymany w lutym 2001 roku, czyli w trzy lata po brawurowym napadzie w Kędzierzynie-Koźlu. Potem za kratki trafiły kolejne osoby zamieszane w sprawę. Najpierw Daniel H. ps. "Gruby", drugi z napastników, który przekazał kompanom zrabowany utarg. Potem dwaj kędzierzynianie, którzy pomogli napad zaplanować, oraz dwaj mężczyźni z okolic Bielska-Białej.

Śledztwo nabrało tempa, w czerwcu 2003 roku gdy antyterroryści zatrzymali 36-letniego Dariusza P., znanego wśród kolegów z półświatka pod pseudonimem "Pasza". Dariusz P. nie przyznał się do udziału w napadzie, więc śledczy grzebali dalej. I odkryli w końcu, że napadów było więcej, a ekipa "Paszy" była świetnie zorganizowanym gangiem.

Z bronią w ręku

"Pasza" był emerytowanym wojskowym, który zgromadził wokół siebie grupkę silnorękich: byłych policjantów i byłych pracowników agencji ochrony. Uprawiali boks i karate, lubili sobie postrzelać. I szybko uzbierali spory arsenał.

Jak zeznał potem jeden ze skruszonych gangsterów, "Pasza" miał między innymi pięć pistoletów, strzelbę gładkolufową, granaty odłamkowe i materiały wybuchowe. Gang był jednak silny przede wszystkim doświadczeniem swoich członków. Byli policjanci opowiadali kompanom o policyjnych procedurach śledczych, by nauczyć ich zacierania śladów. To dzięki temu po jednym ze skoków rozsypano na miejscu przestępstwa pieprz, by zmylić policyjne psy.

W gangu obowiązywała surowa dyscyplina, nie było tam miejsca na improwizację. Każdy napad, niczym w gangsterskim filmie, starannie planowano, ćwiczono go wcześniej w terenie. Bandyci ubierali się w policyjne kamizelki kuloodporne, korzystali z radiostacji. Członkowie gangu mieli też stanowczy zakaz dorabiania na boku innymi szwindlami. "Pasza" bardzo dbał o to, by policja nie wpadła na trop istnienia jego grupy.

Gdy okoliczności były niesprzyjające, napad odwoływano, by niepotrzebnie nie ryzykować. Tak było w przypadku dwóch nieudanych prób napaści na siedzibę firmy ochroniarskiej w Koszalinie, która rzekomo przechowywała u siebie 5 mln złotych.

Seria skoków

Śledztwo prowadzone przez opolskich policjantów pozwoliło na ustalenie, że gang "Paszy" ma na koncie kilka rabunków i prób rabunku. Gdyby nie wpadka w Kędzierzynie-Koźlu, te sprawy pewnie pozostałyby nie rozwiązane, bo gangsterzy nie zostawili śladów i śledztwa były umarzane.

Zaczęło się jesienią 1997 roku w Koszalinie. "Pasza" zrezygnował z napadu na siedzibę firmy ochroniarskiej, ale udało mu się wyłudzić od niej 153 tys. złotych. Gangsterzy okłamali ochroniarzy, że zepsuł się służbowy samochód i przyjadą po pieniądze prywatnym autem. "Pasza" ubrał się w służbowy uniform i bez trudu zabrał torbę z pieniędzmi.

W kwietniu 1998 roku był skok na sklep w Koszalinie. Pracował w nim ochroniarz, ksywka "Młody", który skumał się z gangiem "Paszy". Zdobył klucz do sejfu i po prostu wyciągnął pieniądze - w sumie 132 tys. złotych. Potem podrzucił je wspólnikom. Na miejscu rozsypał pieprz.

Potem był feralny skok w Kędzierzynie-Koźlu. A już kilka miesięcy później, w grudniu 1998 roku, "Pasza" zaliczył skok życia. W pobliżu Bolkowa trzy samochody z uzbrojonymi bandytami zajechały drogę ładzie, w której firma ochroniarska (ta sama, na którą uwziął się "Pasza") przewoziła 229 tys. złotych. Napastnicy przestrzelili opony, sterroryzowali ochroniarzy i zabrali gotówkę.

W marcu 1999 roku "Pasza" próbował jeszcze dokonać skoku na wójta i kasjerkę urzędu gminy w Malechowie, którzy przewozili 36 tys. złotych z urzędu do banku. Napad się nie powiódł, bo wójt nie tylko nie dał sobie wyrwać torby z gotówką, ale nawet usiłował ścigać bandytów.

Gang i już

Proces dwunastu członków gangu "Paszy" rozpoczął się przed opolskim sądem okręgowym w kwietniu 2003 roku. Zastosowano surowe środki bezpieczeństwa, oskarżonych pilnowali uzbrojeni po zęby antyterroryści, salę rozpraw sprawdzał za każdym razem policyjny pies, szukając ładunków wybuchowych. Obawiano się, że ktoś może chcieć gangsterów odbić. Albo zabić, bo były podejrzenia, że współpracowali z nimi policjanci z Pomorza.

"Paszę" i jego kompanów pogrążyły zeznania dwóch skruszonych bandytów: "Grubego" i "Młodego". Choć większość oskarżonych, z "Paszą" na czele, nie przyznała się do winy, sąd nie miał wątpliwości, że ma do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą o charakterze zbrojnym. I zasądził surowe wyroki: "Pasza" dostał 12 lat więzienia, były policjant Krzysztof L. został skazany na 8 lat odsiadki, pozostali bandyci na kary od 4 do 6 lat.

Ten wyrok był przełomowy. Bo wcześniej opolskie sądy konsekwentnie odrzucały wnioski prokuratury o skazanie za udział w zorganizowanej grupie przestępczej. - Będziemy konsekwentnie dążyć do tego, by przekonać sąd do naszych racji - komentował te werdykty ówczesny rzecznik opolskiej prokuratury Roman Wawrzynek.

Bo sprawa wydaje się prosta. Gang, jak katar, rozpoznaje się po objawach. Po pierwsze - mamy grupę, która współdziała ze sobą regularnie, dzieląc się zadaniami. Po drugie - taka grupa robi sobie z działalności przestępczej stałe źródło dochodu i stara się o swego rodzaju formalizację dochodów, na przykład pobierając haracze od prostytutek czy restauratorów. Po trzecie wreszcie - wchodzi w ciche układy z wybranymi policjantami, bo taka kooperacja się opłaca.

Opolskie sądy bardzo długo nie chciały jednak uznać takiego rozumowania. Przykłady? Pod Opolem powstały potężne plantacje konopi indyjskich, regularnie doglądane przez dilerów. Sąd uznał jednak, że uprawiała je nie grupa przestępcza, ale… towarzyska. Istnienia gangu nie doszukano się także w głośnej sprawie Damiana B. z Kędzierzyna-Koźla, który z kolegami zabił akwizytora telefonów komórkowych, bez trudu znalazł pomocników do zakopania ciała, a potem mógł liczyć na to, że część dowodów ukryje policjant z ekipy śledczej.

Także w przypadku wspomnianego na wstępie "Pinezy" sąd uznał, że Henryk P. został zdemonizowany przez media jako domniemany boss opolskiego półświatka, a w rzeczywistości kierowana przez niego szajka, zajmująca się rozbojami, wymuszeniami i pobieraniem haraczy od prostytutek, to grupa o charakterze towarzyskim. "Pineza" dostał wtedy 7 lat odsiadki, ale za bossa gangu go nie uznano.

Za gotowość

Za założenie lub kierowanie grupą przestępczą o charakterze zbrojnym grozi co prawda kara od 6 miesięcy do 8 lat więzienia, ale już za zwykłe członkostwo - od 3 miesięcy do 5 lat. Jeśli grupa jest zorganizowana, ale nie zbrojna - można dostać do 3 lat.

Ale ważne są dwie inne kwestie. Po pierwsze: członków takiej bandy można ukarać za samo członkostwo, niejako za gotowość do popełnienia przestępstwa wspólnie z kompanami. Wystarczy bierny "udział w zorganizowanej grupie albo związku mającym na celu popełnienie przestępstwa". Po drugie - ważne jest to, jak sprawę postrzega opinia publiczna. Ludzie po prostu chcieliby mieć pewność, że wymiar sprawiedliwości wie, co w trawie piszczy, i ma świadomość wszystkich zagrożeń. Bo jeśli wszyscy widzą, że rozpracowano dobrze zorganizowaną ferajnę, która potrafiła ułożyć sobie stosunki z wybranymi policjantami czy politykami, to trudno się dziwić, że oburza ich ignorowanie tych okoliczności i wmawianie opinii publicznej, że nie był to gang, ale grupa kolegów z osiedla.

Ale od czasu "Paszy" prokuraturze udało się już parę razy postawić na swoim i przekonać sąd do zastosowania wymierzonego w zorganizowaną przestępczość artykułu 258 kodeksu karnego. Dziś już nikt nie udaje, że Opole było miastem wolnym od lokalnej gangsterki. Inna sprawa, że w ostatnich latach większość grup namierzono i rozbito.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska