Opolski półświatek rządzi się bez bossa

fot. Mariusz Jarzombek
"Pineza” był brutalny i bezwzględny, podporządkował sobie bez problemu przestępczy półświatek.
"Pineza” był brutalny i bezwzględny, podporządkował sobie bez problemu przestępczy półświatek. fot. Mariusz Jarzombek
Najpierw był "Konrad", po nim przyszedł "Pineza", którego na chwilę zastąpił "Pasek". Jego - trochę z doskoku, bo największe interesy robił gdzieś w Polsce - wymienił "Alek". A kto zastąpił "Alka"? Wygląda na to, że na razie nikt. I może tak zostanie, bo czas głośnych gangsterów już mija.

Od dobrych kilku lat policja twierdzi, że na Opolszczyźnie nie ma już zorganizowanej przestępczości z prawdziwego zdarzenia. Starych bossów wyłapano, nowi się nie pojawili. Oczywiście natura próżni nie znosi i można założyć, że i u nas są różne bandyckie grupki. Ale podobno żadna nie urosła na tyle, by było o czym mówić.

- Mieliśmy sygnały z jednego powiatu, że jest taka szajka - mówi podinsp. Ryszard Padykuła, naczelnik wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu. - Ale co to za gangsterzy, skoro muszą się składać na 20 gram marihuany? Ale niech się przechwalają, szybciej na czymś wpadną...

Nie inaczej jest w samym Opolu. Kilka tygodni temu głośno było o grupce młodych mężczyzn, która chciała najechać na "Musiołówkę", ale została spłoszona przez policję.

- To miał być odwet za pobicie kolegi - mówi asp. sztabowy Sławomir Szorc, zastępca naczelnika sekcji dochodzeniowo-śledczej Komendy Miejskiej Policji w Opolu. - To nie była zorganizowana grupa, raczej pospolite ruszenie.
Ale, co ciekawe, opolscy policjanci wcale nie są zainteresowani publicznym głoszeniem, że region jest dziś wolny od poważnej zorganizowanej przestępczości.

- Po co mamy prowokować? - pyta retorycznie podinsp. Padykuła. - Po co ma tu przyjechać ktoś z Katowic, żeby zrobić nam na złość i pokazać, że Opole wcale nie jest takie spokojne? Bo wszystkich naszych wyłapaliśmy, niech sobie odpoczywają w "sanatoriach".

To fakt: opolscy gangsterzy zniknęli z ulic. Konrad J., "Konrad", to prehistoria. W czerwcu 1998 roku jego jaguar zderzył się w Krapkowicach z pijanym rowerzystą. Tak niefortunnie, że cyklista spadł na dach limuzyny i zabił kierowcę. Henryk P., "Pineza", siedzi od czerwca 2000 roku. Został skazany w kilku procesach na kilkanaście lat więzienia, sąd nie wymierzył mu jeszcze kary łącznej. Michał K., "Pasek", czeka na uprawomocnienie wyroku: 7 lat odsiadki. Podobno ostatnio widziany był w Nysie. Aleksander K., "Alek", też ma kilka procesów: w Opolu za rozbójnicze wymuszenia i kierowanie grupą przestępczą, w Poznaniu za handel narkotykami na wielką skalę. Od jesieni 2007 roku w areszcie śledczym.

Panowie tylko się znali

W przestępczości zorganizowanej, przez media nazywanej często mafią, najgroźniejsza jest współpraca między kryminalistami, biznesmenami, politykami i przedstawicielami organów ścigania.

Także w Opolu próbowano dostrzec takie powiązania. Bo SLD-owski prezydent Opola Piotr S. za łapówki przyznawał mieszkania "ludziom z miasta", których poznał, gdy prowadził nocny klub "Romans". Bo "Pineza" stał na bramce w Studenckim Centrum Kultury, gdy spotykali się w nim działacze

Zrzeszenia Studentów Polskich, późniejsze młode wilczki opolskiej lewicy. Bo były wiceprezydent Piotr K. i były naczelnik wydziału przetargów Remigiusz P. zeznali, że boją się Piotra S. Bo ten ostrzegł ich, że mają trzymać język za zębami, gdy policja spyta ich o łapówki w ratuszu. A oni uznali, że grozi im swoimi znajomościami w półświatku. Inna sprawa, że sam Piotr S., zatrzymany pod zarzutem korupcji wiosną 2004 roku, szybko pękł i zaczął sypać: siebie i innych. Okazało się, że w małym Opolu panowie z ratusza i panowie z marginesu się znali, ale w praktyce niewiele z tego wynikało.

Inna sprawa, że snucie analogii to wdzięczy temat. "Pineza" ściągał haracze od drobniejszych przestępców, a urzędnicy z ratusza wymuszali łapówki od biznesmenów. Śledztwo w sprawie "Pinezy" prowadził ten sam prokurator, który potem rozpracowywał aferę związaną z ubezpieczeniem Elektrowni Opole i posadził na ławie oskarżonych Aleksandrę Jakubowską. Przez jakiś czas chodził z obstawą, bo krążyła plotka, że siedzący już "Pineza" chce znaleźć "cyngla", który go odstrzeli.

Kolejna ciekawostka: prokuratura zastanawiała się, czy postawić zarzut działania w zorganizowanej grupie przestępczej czterem młodym wilczkom SLD, którzy zawarli tajny pakt o podziale stanowisk po wyborach w 2002 roku. Zrezygnowała ostatecznie z tego pomysłu, ale to sporo mówi o Opolu jako mieście prywatnym, w którym "Pineza" i Piotr S. czuli się bezkarni. Takiego Opola - na szczęście - już nie ma.

Zgubił ich rozgłos

Złoty wiek opolskiej gangsterki skończył się w 2000 roku, gdy powołano do życia Centralne Biuro Śledcze. Wcześniej czuli się bezkarni, o czym najlepiej świadczy brutalny modus operandi. "Konrada", bossa grupy kojarzonej z nocnym klubem "Corrado", oskarżono o to, że w czasie gry w pokera zabrał graczom 15 tys. zł, przykładając im pistolet do głowy. "Pineza", który przejął po nim schedę, najwięcej zarabiał na kontrolowaniu prostytucji: czerpał korzyści z agencji towarzyskich założonych przez wspólnika, ale przede wszystkim wymuszał haracze od sutenerów bułgarskich tirówek. Za każdą dostawał 300 marek, w złotym okresie wychodziło po 70 tys. marek miesięcznie. Wszyscy płacili bez szemrania, bo miał opinię bezwzględnego.

Nie bez powodu. Handlarza złotem z Nysy brutalnie pobił, groził mu gwałtem. Masarza z woj. śląskiego, od którego egzekwował dług, wywiózł do lasu, pobił i zastraszył. Podobne "wycieczki do lasu" groziły przestępcom, którzy nie chcieli odpalać mu doli.

Henryk P., "Pineza", zwykł mawiać: - To ja jestem ten "Pineza", o którym piszą gazety. I po takiej deklaracji wymiękali najwięksi twardziele.

Sprawiał wrażenie bezkarnego, afiszował się bogactwem: willą i trzema luksusowymi samochodami. Równocześnie pobierał z ratusza dodatek mieszkaniowy, twierdząc, że ma niskie dochody. Centralne Biuro Śledcze zatrzymało go w czerwcu 2000 roku.

Po "Pinezie" nastał "Pasek", który zaczynał jako chłopiec na posyłki "Konrada". Przejął kontrolę nad prostytucją, parał się rozbojami, wymuszał haracze, opornych wywoził do lasu, palił im samochody. O ile "Pineza" brzydził się narkotykami, to "Pasek" przemycał amfetaminę do Niemiec. Jego najgłośniejszą akcją był dokonany w sierpniu 2002 roku najazd kilkudziesięciu osiłków na dyskotekę "Skippens".

Gang "Paska" chciał wymusić na klubie haracz w wysokości 400 tys. euro. W dwa tygodnie po nalocie "Pasek" próbował porwać właścicieli "Skippensa". Przez przypadek wywieziono do lasu dwóch przypadkowych mężczyzn. "Pasek" wpadł rok później - zatrzymano go w brzeskim szpitalu, gdzie po wypadku trafił ze złamaną nogą.

Równie brutalny był pochodzący z Głubczyc "Alek", słusznie uchodzący za gangstera z wyższej półki. Miał trafić na ławę oskarżonych razem z ludźmi "Pinezy", ale uciekł. Zatrzymano go jesienią 2003 roku w Gdańsku, gdzie posługiwał się dobrze podrobionym dowodem osobistym. Trafił na ławę oskarżonych pod zarzutem rozbójniczych wymuszeń i kierowania grupą przestępczą. We wrześniu 2004 roku sąd nie przedłużył mu tymczasowego aresztu i "Alek" wyszedł na wolność.

Kilka tygodni później omal nie zabił młodego mężczyzny podczas bójki na dyskotece w Łambinowicach. Do długiej listy zarzutów doszedł więc kolejny. Ale "Alek" nic sobie z tego nie robił: jak ustalił CBŚ z Poznania, cały czas handlował hurtowymi ilościami narkotyków jako ważny członek gangu Norberta S., "Drewniaka". Gang został rozpracowany jesienią 2007 roku, "Alek" był jedną z kilkudziesięciu osób zatrzymanych wtedy przez antyterrorystów. Stawiał opór, w czasie szarpaniny policjanci złamali mu rękę.
Od tego czasu siedzi.

Byli i inni. Henryk K., "Heinz", do 2001 roku przemycał z Niemiec luksusowe auta. Jego proces wciąż trwa, powodem jest stan zdrowia oskarżonego: amputowano mu nogę, podobno cierpi na schizofrenię. Wojciech S., "Fazi", dostał 8 lat za produkcję i przemyt amfetaminy.

To nie jest region dla złych ludzi?

Choć opolscy gangsterzy budzili zrozumiały respekt, to Opolszczyzna już wtedy mogła uchodzić za region stosunkowo spokojny. Bo, co ciekawe, najbardziej bandyckich wyczynów dokonywali u nas gangsterzy spoza regionu. Za rabunkiem połączonym ze strzelaniną, do którego doszło w Kędzierzynie-Koźlu, stał gang "Paszy" z Koszalina. I to nasi policjanci "Paszę" namierzyli.

Także za gangsterskimi egzekucjami stali "obcy" bandyci. Kinga S., ekspedientka ze sklepu na ul. Sienkiewicza w Opolu, została, do dziś nie wiadomo dlaczego, zastrzelona przez "cyngla" gangu Janusza T., "Krakowiaka", wielkiego śląskiego bossa. Głośną egzekucję na ul. Kośnego zlecił Janusz W., "Siara", szemrany biznesmen z Dąbrowy Górniczej. Mścił się na notorycznym oszuście, który wyrolował go w interesach. "Siara" - brutalny, dziany, opłacający miejscowych policjantów - to typ gangstera-biznesmena, który u nas właściwie nie występował.

Ten model był typowy raczej dla "czarnego Śląska", gdzie z jednej strony mamy pełne bezrobotnych i gotowych na wszystko mieszkańców familoków, a z drugiej cwaniaków robiących błyskawiczne fortuny na lewych interesach ze spółkami węglowymi. Na Opolszczyźnie, regionie małych rodzinnych firm i powszechnej pracy za granicą, nie było ani możliwości, ani klimatu dla takich scenariuszy.

- Opolszczyzna jest specyficzna - mawiał Wiesław Matyja, prokuratur z Gliwic, który za rządów PiS kierował opolską prokuraturą. - Gdy czytam codzienne raporty o popełnionych przestępstwach, to widzę, że liczba pobić czy rabunków w całym województwie jest mniejsza niż w Zabrzu czy Rudzie Śląskiej.
W naszym regionie nie ma też lumpenproletariatu, który rodzi drobną "bandytkę". Takie osiedla, jak Koźle Port, gdzie chuligani wdają się w bójki z policjantami, to u nas rzadkość.

- Opole to oaza spokoju - twierdzi Jarosław Dryszcz z zespołu prasowego opolskiej KWP. - Mam porównanie, pracowałem w Legnicy, gdzie do interwencji na Zakaczawiu trzeba było wysyłać po kilku policjantów. Bo dwuosobowy patrol mógłby nie wrócić.

Prochy lubią ciszę

Naiwnością byłoby sądzić, że Opolszczyzna nie ma dziś drugiego, przestępczego życia. Ale wygląda na to, że zmienił się jego model. Kiedyś byliśmy zagłębiem złodziei samochodów, zjeżdżali się tu z całej Polski po zachodnie wozy. Jeszcze w 2004 roku ukradziono u nas ponad 900 aut. W minionym roku już tylko 174, do końca września tego roku - 129. I, jak zapewnia podins. Padykuła, trzy czwarte to kradzieże o wartości do 5 tys. zł, czyli - kradzieże starych aut na części.

Policja twierdzi też, że nie docierają do niej sygnały o wymuszeniach haraczy. Półświatek albo działa w białych rękawiczkach, albo odpuścił sobie brutalne akcje, o których szybko robi się głośno i w których są pokrzywdzeni gotowi złożyć obciążające zeznania. Oczywiście, są wyjątki: przed opolskim sądem na dniach ma ruszyć proces sutenerów kontrolujących bułgarskie prostytutki.

Alfonsi byli zbyt brutalni, więc panienki poskarżyły się policjantom z Ozimka. Opinia publiczna dowiedziała się o obławie na sutenerów przez przypadek, bo policjanci mieli pecha i zatrzymali Bogu ducha winnego niemieckiego turystę, który zjawił się z dziewczyną na parkingu nad Jeziorem Turawskim, gdzie spodziewano się hersztów szajki. Ale oni też wpadli.

Dziś największe interesy robi się na narkotykach, gdzie pokrzywdzonych nie ma. Są sprzedający i kupujący, a i jednym, i drugim rozgłos niepotrzebny. Tym bardziej, że klientami dilerów wcale nie są ludzie z marginesu. Badania Pracowni Rozwoju Osobistego pokazały, że inicjację narkotykową ma za sobą połowa opolskich studentów.

Nie ma tygodnia, żeby opolska policja nie zatrzymała kogoś zamieszanego w handel narkotykami, wpadają tak płotki, jak i rekiny. W styczniu namierzono hurtownika, który miał 5,5 kg amfetaminy, niedawno pod Strzelcami wpadł diler z 3 kg marihuany. Czy ktoś kontroluje ten rynek? Jeszcze niedawno jasne było, że największe interesy robi tu dobrze umocowany w całym polskim półświatku "Alek". Wciąż można się spotkać z opinią, że nadzoruje obrót prochami zza krat. Ale czy pojawił się ktoś nowy?

- To są bardzo hermetyczne grupy - mówi wymijająco podins. Padykuła. - Za handel dużymi ilościami grożą surowe kary, kilkuletnia odsiadka jest pewna. Dlatego narkotykowe szajki są bardzo ostrożne, działają po cichu.

Ale co rusz któraś wpada. Ostatnio opolska prokuratura pochwaliła się, że sąd w Jeleniej Górze skazał na wysokie odsiadki członków grupy Radosława K., którą rozpracował opolski CBŚ. W grę wchodziły hurtowe ilości narkotyków: ponad 6 tys. tabletek ecstasy, 2,5 tys. działek amfetaminy. Jak nto dowiedziała się nieoficjalnie, na dniach opolska policja planuje kolejną dużą "realizację", obejmującą siatkę działającą w kilku województwach.

Dwie rzeczy są pewne. Pierwsza: drugie życie istnieje, o czym świadczą choćby sygnały o bójkach pod dyskotekami, do których dilerzy nie chcą wpuścić konkurencji. Druga: nawet jeśli policja rozpracowuje jakiś nowy gang, to się tym nie pochwali. O tym, czy ktoś próbuje wystąpić w roli kolejnego "domniemanego bossa opolskiego półświatka" dowiemy się zapewne dopiero wtedy, gdy CBŚ założy mu "obrączki".

Brzmi to anegdotycznie, ale w ostatnich latach najgłośniejszym opolskim bandytą był Janusz K., zdesperowany strażnik miejski, który rabował placówki finansowe, uzbrojony w zabawkowy pistolet. I oby tak zostało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska