Czyja wiara, tego Polska - esej Tomasza A. Żaka

Bolesław Bezeg
Bolesław Bezeg
Nie wiem, jak Państwo, ale ja nader ambiwalentnie odbieram te wszystkie marsze i protesty w obronie „dobrego imienia Jana Pawła II”. Równie dobrze moglibyśmy bronić honoru św. biskupa Stanisława ze Szczepanowa czy nawet św. królowej Kingi. Tymczasem, w tej odsłonie toczącej się od lat wojny kulturowej, nie o osoby - nawet wyniesione na ołtarze - tutaj chodzi, a o wiarę, po prostu.

Pierwsi rewolucjoniści o dzisiejszych środkach przekazu nawet nie marzyli

Na pewno Państwo słyszeli, że istnieje wiara w postęp, w nowoczesność, w sukces, ludzie wierzą w pieniądze, w młodość, również w demokrację i w liberalizm, a nawet w efekt cieplarniany i transhumanizm. Bo wiara jest tak naprawdę funkcją świadomości, a ta to już efekt formacji lub indoktrynacji. Dzieje się to w rodzinie, w szkole, w pracy oraz w efekcie tego, co robi dzisiaj z człowiekiem „czwarta władza’.

Cuius regio, eius religio, co po łacinie się wykłada: Czyj kraj, tego religia. Ta znana sentencja streszcza ugodę zawartą przez cesarza Karola V z książętami niemieckimi. Została zapisana w kończących II wojnę religijną ustaleniach tzw. pokoju augsburskiego w roku 1555. Tak 500 lat temu definiował się totalitarny efekt rewolucji niejakiego Marcina Ścierwo (Luder), zwanego powszechnie pod nazwiskiem Luter. Oni wtedy jednak nawet nie marzyli, jaką można mieć władzę, kiedy ma się w rękach środki masowego przekazu.

Zmiany w kulturze to rzecz oczywista. Koniecznym jest jednak wiedzieć, czy mówimy o korektach technicznych, wynikających z uwarunkowań cywilizacyjnych (np. balię zastępuje automatyczna pralka), czy mówimy raczej o merytorycznej stronie tego zagadnienia - o zmieniających się kodach kulturowych. Ten drugi przypadek najłatwiej zrozumieć, gdy przywołamy tak pejoratywne pojęcia jak germanizacja czy westernizacja.

Pomagają cywilizacji chrześcijańskiej przeminąć

Merytoryczną zmianą w kulturze jest jednak przede wszystkim zmiana duchowości, np. przymus odrzucenia wiary przodków i przyjęcia innej lub w ogóle wyrzeczenia się Boga. Oczywiście, zmiany kodów kulturowych, a w efekcie świadomości społecznej, narodowej i religijnej, to najczęściej efekt działań rozłożonych na lata i pokolenia. Z taką sytuacją na pewno mamy do czynienia obecnie.

Hasło eksponowane na Narodowym Marszu Papieskim - „Ty nas obudziłeś! My cię obronimy”, jest tylko akademijną retoryką, za którą nie idzie życie, czego niezliczone dowody mamy tuż za przysłowiowym oknem. Żadna „Barka”, nawet odśpiewana przez tysięczną rzeszę, tego niestety nie może zmienić.

Jak bardzo odeszliśmy od normalności, pokazuje nam w tym kontekście definiowanie pojęcia kultury popularnej. Posługujemy się kalką amerykańskiej pop-kultury, a nie europejskim odwołaniem do najbardziej na naszym kontynencie obecnej przez wieki i jednocześnie najbardziej kreatywnej w dziejach kultury popularnej, czyli cywilizacji Christianitas. Świadomie o cywilizacji chrześcijańskiej napisałem w czasie przeszłym, pomimo, że piszę to w kraju, w którym wciąż ok. 90% ludzi deklaruje się, jako osoby wierzące.

Dotrzeć z etyką do człowieka

Niektórzy z tej grupy nawet mówią coś o „pokoleniu JP II”. Dobrze, że nikt ich nie pyta, w co oni wszyscy wierzą, bo mielibyśmy rewolucję w dziale „wiara” w kolejnym wydaniu rocznika statystycznego. Warto więc tutaj doprecyzować, że mówiąc: „kultura chrześcijańska”, mamy na myśli kulturę opartą na tradycyjnych wartościach katolickich, co definiują swym życie ci wszyscy wierzący tak w domu, jak i w pracy, na ulicy, w polityce, a także na teatralnej scenie. Nie będzie wtedy wątpliwości, że wychowując w duchu takiej kultury, nie musimy się obawiać indoktrynacji wedle protestanckiego kultu człowieka czy satanistycznego permisywizmu. Wiara wymaga ortodoksji, a ta rządzi się prawdą, wedle ewangelicznego „tak-tak, nie-nie”.

Początki świadomie kreowanej kultury popularnej możemy na pewno datować na czas wieków średnich i kojarzyć z wędrującymi wagantami, przykościelnymi śpiewakami czy okolicznościowymi misteriami. Potem były masowo produkowane „święte obrazki”, patriotyczne oleodruki, wierszyki wpisywane do sztambuchów itd. itp. Cel był zawsze ten sam - dotrzeć z formującą człowieka etyką i estetyką do każdego, także do niepiśmiennego.

Mainstream wdrukowuje nam marksistowskie pardygmaty

Taki cel to równocześnie misja. Kiedyś kultura miała czynić nas lepszymi, prowadzić do Boga. Tego Kościół, największy w dziejach mecenas sztuki, oczekiwał od niejakiego Michała Anioła czy niejakiego Wita Stwosza. Takie też było zadanie kultury popularnej.

Dzisiaj kultura też formuje, ale kolejne pokolenia marksistów. Sprawniej jej to idzie, bo dotarcie do współczesnych wtórnych analfabetów jest dużo łatwiejsze. Kultura popularna jest z roku na rok gorszą popłuczyną tej lewackiej cywilizacji. Jej zadanie jest oczywiste - ma „wychować” konsumenta i wyborcę. Paradygmat podstawowy: Boga nie ma. Paradygmat wspierający: Ojczyzna to nacjonalistyczna opresja. Paradygmat doraźny: bezalternatywny sojusz z ukraińskością. I w takim właśnie świecie każą nam żyć.

Problem leży w tym, że kultura napędzana jest nienawiścią

Czy można inaczej? Oczywiście. Kiedyś mieliśmy etos rycerski, definiowalny poprzez np. Zawiszę Czarnego czy pułkownika Wołodyjowskiego. Z takiej formuły wychowywania wyrosło pokolenie Kolumbów, pokolenie Wyklętych, ale również pokolenie tych, co budowali COP przed 1939 rokiem oraz tych, co odbudowywali Warszawę po II wojnie światowej. Jeżeli mamy do czynienia z kulturą napędzaną nienawiścią do Boga i Ojczyzny, to mega konsekwencje w skali narodowej są oczywiste, a skutków nie będzie miał kto nawet opłakiwać, bo łzy w postkulturze źle się sprzedają.

Potrzeba nam dziś twórców - rycerzy

Wciąż jeszcze jednak potrafimy tworzyć fakty kulturowe dla Bożej chwały, dla zbawienia oraz dla miłości Ojczyzny. I jeżeli pójdziemy tą drogą, to wszystko w tej wojnie kulturowej staje się jasne i proste. Musimy jednak tworzyć dzieła. Powtórzę - DZIEŁA, a nie działać. Potrzeba nam dzisiaj rycerzy, tzn. twórców, a nie aktywistów protestujących z plakatami na ulicach czy polityków „podpinających się” pod często sztucznie wykreowane emocje społeczne. A więc, jeżeli nie spowodujemy powstania dzieł afirmujących dobro, piękno i prawdę, to mamy prze… przechlapane. Jeżeli tego nie zrobimy, to odpowiedź na pytanie: Dokąd zmierza kultura? - jest jedna - Highway to hell! A jeżeli ktoś ośmieli się jeszcze spytać: Dokąd zmierza Polska? - to powinien usłyszeć, że… donikąd, czyli tam, gdzie jej już nie będzie, bo po prostu nie będzie polskiej tożsamości.

Wojna kulturowa trwa. Albo ją wygramy - my Polacy, my ludzie wierzący w Boga w Trójcy Jedynego, albo nas nie będzie. I Polski nie będzie. Pisanie o tym w czas najważniejszego chrześcijańskiego święta, czyli Święta Zmartwychwstania, zdaje mi się być symboliczne. Oby na pisaniu i… czytaniu się nie skończyło!

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska