Damian Grabowski: nie rozpamiętuję porażek

Marcin Sagan
Marcin Sagan
Damian "Pitbull" Grabowski.
Damian "Pitbull" Grabowski. Sławomir Jakubowski
Rozmowa z czołowym zawodnikiem mieszanych sztuk walki w kraju, walczącym w wadze ciężkiej.

Od przegranej walki z Derrickiem Lewisem minęło już prawie trzy tygodnie. Co dalej z pana karierą?
Czekam na kolejną propozycję walki od organizacji UFC. Jednocześnie też wyciągam wnioski z przegranej.

Jakie są te najważniejsze?
Głowa nie „nadążyła” za przygotowaniem fizycznym, a i to nie było najlepsze. Wiem, że wchodząc do klatki najważniejszej i najbardziej prestiżowej organizacji jaką jest UFC muszę być inaczej przygotowany?

Co się musi zmienić?
Wiem, że propozycja walki w UFC to wielka szansa. Z drugiej strony mam prawie 36 lat i muszę też myśleć o swojej przyszłości. Akurat tak się złożyło, że w najważniejszych tygodniach z punktu widzenia przygotowań do niej pojawiła się możliwość otworzenia klubu fitness w Strzelcach Opolskich. Byłem więc w to dość zaangażowany. Nie chciałbym potem żałować, że skoro była taka szansa, to z niej nie skorzystałem. Sport jest nieprzewidywalny. Jedna kontuzja może oznaczać koniec, a w swojej karierze nie zarobiłem na tyle, żeby móc tylko z tego żyć. Muszę coś robić po zakończeniu przygody ze sportem. Analizuje sposób przygotowań i wiem, że myśląc o samej walce, to popełniłem błąd. Na tym pojedynku świat się jednak nie kończy. Nie wiem czy nie miałbym większych pretensji do siebie, gdybym odrzucił możliwość otworzenia tego klubu fitness.

Było duże rozgoryczenie po porażce?
Oczywiście. Zawsze takie jest. W ostatnich tygodniach przed walką nie brakowało mi stresu. Normalnie jadłem, ale ten stres sprawiał, że waga mi spadła do 106 kg. Tyle to ja ostatni raz ważyłem mając 25 lat. Nie chcę się w żaden sposób usprawiedliwiać. Przegrałem i tyle. Liczy się efekt końcowy. Przeciwnik był znacznie lepszy. Nic w tym pojedynku właściwie nie zrobiłem. W sporcie fajne są chwile, kiedy się wygrywa. Z porażką też jednak trzeba się umieć pogodzić. Generalnie przychodzi mi to o tyle łatwiej, że nigdy ich specjalnie nie rozpamiętuje. Dostałem po głowie, ale to już przeszłość. Nauczka na pewno jest, ale nie chodzi o to, żebym się zamartwiał.

Mówił pan również, że głowa nie nadążyła za ciałem. Co pan przez to rozumie?
To była gala całkowicie inna od tych, na których do tej pory walczyłem. Las Vegas, cała otoczka, zainteresowanie ludzi dookoła, oczekiwania kibiców, bo to przecież pierwsza moja walka w UFC. Tego też nie udźwignąłem. Może to się wydać dziwne, bo jestem już przecież doświadczonym zawodnikiem, ale po prostu się spaliłem. Wyszedłem do walki zbyt spięty, co było zresztą widać. Rozmawiałem z przedstawicielami federacji UFC i przekonywali mnie, że to częsty przypadek zawodników z Europy, którzy walczą po raz pierwszy w UFC.

Dostanie pan jeszcze szansę walki w federacji UFC?
Nie chce mówić, że to pewne, ale sam jestem przekonany że tak. Wstępnie mowa jest o czerwcu, może lipcu. Wiem już jednak, że kiedy będzie znany termin i przeciwnik, to moje przygotowania będą zupełnie inne. Polecę na kilka tygodni do USA, a być może do Tajlandii. Zwłaszcza w USA można znaleźć sparingpartnerów dużo ważących. W Polsce jest to kłopot. Przygotowując się do walki z Lewisem ćwiczyłem głównie z moimi podopiecznymi z Opola. To za mało. Muszę się sprawdzić też z cięższymi od siebie. Jeśli tak nie będzie, to zrobi się problem, jak w przypadku walki z Lewisem, który nie dość, że był naprawdę dobrym zawodnikiem, to był jeszcze ode mnie znacznie cięższy. Za mało też czasu poświęciłem na treningi i o to głównie mam do siebie pretensje.

A czy problemem nie jest to, że od poprzedniej walki do tej w Las Vegas miał pan ponad roczną przerwę?
To był bardzo duży problem. Wiadomo, że jak się rzadko walczy, to nawet odwaga spada, a ona przecież jest bardzo ważna. Idealnie jest zaliczyć trzy-cztery walki w ciągu roku. Od kilku lat z różnych przyczyn mi się to nie udaje.

Z jakim przeciwnikiem chciałby pan się zmierzyć w najbliższej walce?
Z każdym, który mi zostanie wyznaczony. Nie jestem na etapie, że mogę wybrzydzać, czy wybierać sobie rywali. Muszę być pokorny i czekać na kolejną szansę. Wierzę, że wkrótce ją dostanę. Mam poczucie, że zawiodłem ludzi dobrze mi życzących i kibiców, ale najbardziej zawiodłem sam siebie. Pamiętajmy, że to sport indywidualny i zdecydowanie największe konsekwencje ponoszę ja sam. Na pewno nie powiedziałem jednak ostatniego słowa. Marzy mi się, żeby wygrać dwie-trzy walki w UFC i dostać możliwość rewanżu z Lewisem. Wiem jednak, że muszę na to zasłużyć. Żeby tak się stało, to najpierw muszę więcej i ciężej pracować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska