Dobre, co je moje

Juliusz Stecki

I. W Warszawie, na słynnym z gorącej atmosfery stadionie przy ulicy Łazienkowskiej, ligowo kopali piłkę odwiecznie zwaśnieni rywale, a przyglądali się temu - raczej bardzo nieuważnie - także odwiecznie wrogo do siebie nastawieni kibice. Miejscowi reprezentowali zielone barwy Legii, przyjezdni - białoczerwone łódzkiego Widzewa. Wszystko zaś w mowie i piśmie opisywali panowie żurnaliści mediów obrazkowych, drukowanych i mówionych. Miejscowi dostrzegali same cnoty u miejscowych i same czarne podniebienia u przyjezdnych. Przyjezdni - akurat dokładnie odwrotnie.
I tak miejscowy, czyli warszawski, poeta pióra, długopisu lub laptopa przelał na gazetowe łamy swojego wydawcy-pracodawcy, że kiedy na owym stadionie Legii w Warszawie idol wszystkich dzielnic stolicy, Wojciech Kowalczyk, rozgrzewał się przed ponownym, po siedmiu długich latach, boiskowym objawieniu się swoim nieprzytomnym - bynajmniej nie z zachwytu nad jego artyzmem - wielbicielom, musiał biedny "wysłuchać tysięcy niewybrednych skierowanych pod swoim adresem epitetów", skandowanych przez niegodziwych kibiców z Łodzi, którzy jeszcze - o bezecni! - odpalili kilkadziesiąt sztucznych ogni i około dziesięciu rac, "aby rzucać nimi w rozgrzewających się zawodników Legii".
Jakże inaczej, bo kulturalniej - zdaniem tegoż samego stołecznego dziennikarza - zachowali się sympatycy (broń Boże, nie kibole!) Legii, "którzy wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego odpalili prawie 200 (!) rac w klubowych barwach". "Nie zabrakło też - zachwyca się tenże redaktor - świec dymnych, półtorametrowych sztucznych ogni i fajerwerków!".
II. Z duchem czasu poszedł natomiast wiceprezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, znakomity jeszcze niedawno reprezentacyjny piłkarz, Zbigniew Boniek, który pochwalił stołecznych fanów, że przypomnieli mu gorącą - a może i przegrzaną? - atmosferę z włoskich boisk ligowych, na których przecież błyszczał przez kilka sezonów.
I panu Bońkowi jednak podobało się na stadionie Legii tylko do czasu. Do momentu, w którym "wspaniali" kibicowscy showmeni z Warszawy nie zaczęli na całe gardło obrażać prezesa Bońka i głównego prezesa PZPN, Michała Listkiewicza. Istnieje zresztą nawet specjalny cennik za takie czyny. Za obrażanie Michała Listkiewicza gospodarze meczu płacą pięć tysięcy złotych kary. Obrażanie Zbigniewa Bońka jest dużo tańsze, bo wycenione raptem na trzy tysiące złotych.
III. Zdzisław Ambroziak był kiedyś świetnym - i to reprezentacyjnym - siatkarzem, jednym z pierwszych, którzy zarabiali też cenne dewizy graniem dla zagranicznych pracodawców. Zdzisław Ambroziak zarabiał za polskimi rubieżami miliardy, nie tylko dlatego, że tracił swoje zdrowie za walizki lirów na siatkarskich parkietach włoskich.
Teraz Zdzisław Ambroziak jest świetnym dziennikarzem. Oczywiście, jako znający sport od podszewki potrafi wyartykułować wiele celnych spostrzeżeń. Ostatnio redaktor Zdzisław Ambroziak zaproponował w "Gazecie Wyborczej" postawienie tamy dalszemu masowemu napływowi zagranicznych sportowców do polskich rozgrywek ligowych. Boli go zwłaszcza zalew obcokrajowców nie tylko w zespołach polskich koszykarzy.
Pisze więc Ambroziak aż do bólu szczerze i po proletariacku: "Jednak jak dziś widzę, że piekielnie zdolni młodzi polscy chłopcy nawet nie mieszczą się na ławce rezerwowych, bo pod naszymi koszami króluje legia cudzoziemska i emeryci z NBA, to trudno mi zdobyć się na szczere, staropolskie Ťgośćť w dom, Bóg w dom".
Kiedy Ambroziak grał w siatkarskiej lidze włoskiej, na ławce rezerwowych też nie mieli miejsca "piekielnie zdolni młodzi włoscy chłopcy". Ubolewał nad tym?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska