Opole 2017. Katarzyna Cerekwicka wygrała Premiery. Kolejna trudna sobota na festiwalu [RECENZJA]

Robert Lodziński
Robert Lodziński
Opole 2017. Premiery.
Opole 2017. Premiery. Sławomir Mielnik
Bo sobota na opolskim festiwalu to już od lat najtrudniejszy dzień imprezy. O ile często udawało się organizatorom ostro rozpocząć imprezę (także w tym roku) i zakończyć ją z przytupem (czasami pomagało w tym miasto, organizując swój koncert), o tyle zapełnienie środka festiwalu ciekawymi koncertami na ogół wychodziło marnie. I marne były też tegoroczne szanse na to, że coś się zmieni…

Od początku było wiadomo, że konkurs Premiery, który rozpoczął „Trudną Sobotę”, nie może być odpowiedzią na zastrzeżenia krytyków, którzy od dawna ubolewają, że „Opole” nic już nie kreuje. Tu nie mogło być hitu, który olśni publiczność, bo nawet średnio interesujący się muzyką widz gdzieś z częścią tych piosenek się już zetknął.

Zaskoczenia, wstrząsu, megaprzeboju nikt więc nie oczekiwał. To czego widz mógł się spodziewać? Rozrywkowego konkursiku na najfajniejszą piosenkę. Czyli opolskiego festiwalowego standardu na sobotę.

I tu organizatorzy chyba dali radę. Zestaw konkursowy dobrano tak, by niczego nie sknocić.

Mieliśmy wielką gwiazdę, przypomnianą gwiazdę, gwiazdę młodą, odkurzoną gwiazdę, sympatyczną oraz dojrzałą gwiazdę, no i ze dwie, trzy przyszłe gwiazdy (o ile kiedyś w ogóle).

Na półmetku Premier miałem wrażenie, że słucha się tego dosyć przyjemnie (a może tylko patrzenie na Lanberry tak mnie przyjemnie rozkojarzyło). Wygrała jednak zjawiskowa w tym dniu Kasia Cerekwicka i to był zdecydowanie najjaśniejszy moment koncertu.

Z prowadzących Rafał Brzozowski wydawał się bardziej na miejscu, publiczność robiła, co mogła, żeby w tym strasznym deszczu i 13 stopniach Celsjusza dobrze się bawić, a sympatyczny i elegancki Piotr Kupicha rozpoczął koncert w dobrym stylu. Rozumiem też, że rozmowy Norbiego dodawały humoru koncertowi. Akurat w kwestii humoru, to zawsze warto być otwartym.

W tej formule Premiery zawsze będą taką półsportową rozrywką, mniej lub bardziej kolorowym wypełnieniem programu. Jeżeli jednak zrezygnujemy z oczekiwania na świeżuteńkie hity, to taki lekki koncert zawsze się jakoś obroni.

Zaryzykuję więc stwierdzenie, że zaproszeni artyści nie obniżyli poziomu festiwalowej soboty, nawet jeśli komuś się wydawało, że podczas jednej piosenki Stana Borysa coś poszło nie tak.

Inna sprawa, że wydarzenie sumujące premiery z danego roku powinno się odbywać pod jego koniec. Gdyby jednak trend w przesuwaniu festiwalu się utrzymał, to termin grudniowy mamy za dwa lata jak w banku.

Trudna sobota pokazała nam także, jak wielki błąd popełniono ładnych parę lat temu w Opolu. To dziś oczywiste, że amfiteatr w stolicy polskiej piosenki powinien mieć dach. Ludzie, którzy przyszli i bawili się w strugach deszczu i 13 stopniach Celsjusza to normalnie TWARDZIELE.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska